
Załoga prezydenckiego tupolewa, który 10 kwietnia 2010 r. rozbił się w Smoleńsku miała nie tylko nieważne uprawnienia, ale kompletowano ją „z łapanki”. – Piloci na przygotowanie dostali zaledwie 20 min, choć zgodnie z przepisami powinni mieć na to dwie godziny – informują biegli wojskowej prokuratury. Zdaniem ekspertów polski tupolew z wymienionych wyżej powodów nie miał prawa wystartować nawet z Okęcia.
Eksperci zaznaczają, że dowództwo miało też zasadniczy problem ze skompletowaniem załogi. Jeszcze 9 kwietnia zmieniano decyzje personalne. Największy problem miał dotyczyć nawigatora, na którego ostatecznie wyznaczono porucznika Artura Ziętka – opisuje TVN24.
"Por. Ziętek w trybie pilnym został powiadomiony telefonicznie o wyznaczeniu go na wylot do Smoleńska przez kpt. Protasiuka około godziny 9-10:00 dnia 09.04.2010 r.".
"Z akt sprawy wynika, że na bezpośrednie przygotowanie do lotu, które odbyło się w kabinie załogi samolotu Tu-154M nr 101, załoga mogła przeznaczyć tylko około 20 minut, podczas gdy Wytyczne Dowódcy 36. SPLT z dnia 15.01.2008 r. w sprawie organizacji lotów dyspozycyjnych, szkolnych i treningowych w 36. SPLT w pkt. II, ppkt 10 mówią: W przypadku przygotowania bezpośredniego do wylotu zagranicznego czas bezpośredniego przygotowania wynosi nie mniej niż 2 godziny".
Sytuację dodatkowo pogorszył fakt, że przed startem piloci dostali też niewłaściwe dane dotyczące pogody, o czym jako pierwsi pisaliśmy w naTemat.
Dyżurny meteorolog zeznał później, że podał załodze przygotowaną przez siebie prognozę z godziny 5:35 rano. Według jego przewidywań, w rejonie lotniska Smoleńsk Siewiernyj sytuacja miała wyglądać następująco: „widzialność 3000-5000 m, zamglenie, zachmurzenie średnie chmurami stratus o podstawie 200-300 m”. Czytaj więcej
