Znowu podpalenia na ul. Oleandrów w Warszawie. W śródmieściu stolicy kolejny raz spłonęło wiele aut. Tej nocy aż dziesięć, ale przed miesiącem w ten sam sposób zniszczono tam pięć aut, siedem podpalono w lipcu ubiegłego roku. Nie ma więc mowy o przypadku. Kto zastrasza mieszkańców tej okolicy?
Informacje o samochodach płonących na ul. Oleandrów strażacy otrzymali wczoraj przed godz. 23. Podobnie, jak w lipcu i styczniu, na miejscu zastali szereg aut trawionych przez ogień.W małej uliczce musiało gasić go aż sześć zastępów. I tym razem warszawska Straż Pożarna nie ma wątpliwości, że nie mogło dojść do przypadkowego zapłonu tylu pojazdów. Przede wszystkim dlatego, że stały one zbyt daleko od siebie - w promieniu nawet 200 metrów.
Od rana nad schwytaniem sprawcy pracują stołeczni policjanci. W tej chwili śledczy badają nagrania miejskiego monitoringu, na których być może widać podpalacza. Wszyscy liczą, że tym razem wreszcie uda się go namierzyć. W ciągu minionego pół roku na tej uliczce w centrum Warszawy podpalono bowiem już dwadzieścia dwa auta.
"Młody chłopak coś kombinował"
Świadkiem wydarzeń z wczorajszej nocy była Agata Michalak, szefowa działu lifestyle NaTemat, która na ul. Oleandrów prowadzi wraz z partnerem mały bar.- Byliśmy w barze i wbiegła do nas jakaś dziewczyna, która była akurat z psem na spacerze i zauważyła, że płoną samochody, a wcześniej jakiś młody chłopak coś przy nich kombinował - mówi.
Agata zwraca uwagę, że ludzie mieszkający w okolicy zaczynają się coraz bardziej bać. - Spotkaliśmy ludzi, którzy akurat wczoraj się bardzo ucieszyli, bo poprzednie dwa razy im spłonął samochód, a teraz nie. Ludzie zaczynają się zastanawiać, gdzie parkować, jeśli nie tam - relacjonuje. W okolicy większość jest podobno przekonana, że to wszystko przez szalonego piromana.
Szaleniec, czy grupa chcąca kogoś zastraszyć?
Kto może być sprawcą? - Może to być piroman, mogą być to wandale, ale może też być to grupa osób, która chciałaby wprowadzić powszechny niepokój - mówi NaTemat prof. Brunon Hołtys, który doktoryzował się z kryminalistycznej problematyki pożarów. I przypomina, że wcześniej w wyniku podobnego zdarzenia podpalono auto ówczesnej minister Julii Pitery. - Może być to więc problem takiej demonstracji, agresji wobec rządu - ocenia.
Zdaniem kryminologa, może to być jednak również dzieło grupy osób, które posiadanie auta traktują, jako luksus i niepokoją ich właścicieli, by nie czuli się w życiu zbyt pewnie i komfortowo.
Profesor Hołtys mówi, że ocena pobudek, dla których podpalane są auta w centrum stolicy zależy przede wszystkim od tego, czy sprawca jest jeden, czy też działa ich wielu. - Jeśli to jedna osoba, to piroman. Jeżeli grupa, to kierują nimi motywy społeczne, lub polityczne - ocenia.