Kiedy równo dwie dekady temu ponad 70-letni człowiek z Polski, minister spraw zagranicznych, wypowiadał słowa o winie i przebaczeniu, niewielu wierzyło, że uda się odrobić lekcję z historii. A jednak, przemawiający wtedy były więzień Auschwitz, wyciągnął dłoń. Miał odwagę dążyć do pojednania.
Zmarły przed kilkoma dniami Władysław Bartoszewski, ówcześnie szef naszej dyplomacji, mówił o "budowie mostów między narodami". Europa właśnie szykowała się do uroczystości z okazji 50-lecia zakończenia wojny, która pozbawiła świat złudzeń. Był 28 kwietnia 1995 roku, niemiecki parlament w Bonn. Dobry czas i miejsce na odważne słowa.
Historyczny rachunek sumienia
Mówienie o tym, co dzieli od lat, i o tym, jak taki dystans zmniejszyć lub całkowicie zniwelować, nie jest łatwe. Ale to nie objaw słabości, jak tłumaczył wtedy Bartoszewski, a coś co ma w sobie pierwiastek heroizmu.
Gdy w 1965 roku polscy biskupi napisali słynne: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie", kraj nad Wisłą był od Zachodu szczelnie oddzielony żelazną kurtyną. To był rewolucyjny gest, wyraz szczególnej historycznej odwagi. Tak o tym mówił Bartoszewski w otoczeniu niemieckich parlamentarzystów. Nie przemawiał do wrogów, nie stał na mównicy w jaskini lwa. Później niektórzy wytykali mu, że mówienie o winach Polaków to wyzbywanie się polskości.
Niemcy przyznają się do winy
Kolejny krok, w 1970 roku, zrobił już kanclerz Willy Brandt. Zachodnioniemiecki przywódca w sercu komunistycznej Polski nie tylko podpisał układ o normalizacji stosunków obu państw. Przede wszystkim ujął się za losem setek tysięcy mordowanych przez swych rodaków Żydów. Pozbawiony politycznej rachuby, tkwił w zadumie przez jakiś czas. Nikt nie kazał mu klękać przed warszawskim Pomnikiem Bojowników Getta.
Był już wtedy "gotowy moralnie" na pojednanie. Tak jak niemiecki prezydent Roman Herzog, gdy 1 sierpnia 1994 roku, równo 50 lat po wybuchu powstania warszawskiego, kajał się za grzechy dziadków. Jako pierwszy Niemiec otwarcie powiedział, że jest mu wstyd. Był człowiekiem odważnym. Tak go widział zmarły właśnie były więzień KL Auschwitz.
Kiedy odwołał się do słów Herzoga, przemawiając na wspólnej sesji Bundestagu i Bundesratu, przytoczył zatrważające dane o polskich ofiarach tamtej wojny. Zginęło 3 mln polskich Żydów, ponad 2 mln Polaków-chrześcijan. Zabił ich naród poetów.
"Każde cierpienie to zło"
Powiedziane zostało wiele. Była prawda, chęć zrobienia czegoś ponad podziałami, sprzyjające okoliczności, kontekst. Była też odwaga. Słowa o polskiej winie za wysiedlenia ludności niemieckiej po 1945 roku wymagały nieznanego wtedy spojrzenia na przeszłość. Nie ma monopolu na cierpienie. Dlatego polski mówca ubolewał z powodu tragedii Niemców, wysiedlonych wskutek wojny za Odrę i Nysę Łużycką.
– Wybór wyjścia, które - jak się zdaje - jest mniejszą niesprawiedliwością, wybór mniejszego zła, nie może jednak znieczulać na zagadnienia moralne. Zło jest złem, a nie dobrem, nawet gdy jest złem mniejszym i niemożliwym do uniknięcia – mawiał Jan Józef Lipski, powstaniec warszawski, opozycjonista w PRL.
Ta sama wypowiedź padła przed niemiecką elitą parlamentarną z ust szefa polskiej dyplomacji. "Człowiek z cywilną odwagą" - mówił o Lipskim Bartoszewski.
Słowa o tym, co w Niemczech nazywane jest "wypędzeniem", padły, bo wcześniej polscy i niemieccy rządzący uczynili wiele wzajemnych przyjaznych gestów, ze znakiem pokoju na mszy w Krzyżowej włącznie. Tak naprawdę w 1989 roku - podkreślił Bartoszewski - obaj sąsiedzi symbolicznie powrócili do Europy.
Niemiecki wstyd za historię
Dzisiejsi Niemcy jednoznacznie negatywnie patrzą na przeszłość swego narodu. Wielu przeklina przodków-zbrodniarzy. Jednocześnie ma świadomość, że mimowolnie nosi ich piętno.
Ostatnio, w związku z 70-leciem rzezi warszawskiej Woli, o wybaczenie prosiła burmistrz gminy Sylt, gdzie po wojnie rządził niemiecki "kat Warszawy" Heinz Reinefarth. Powiedziała coś bardzo ważnego - że za niemieckie zbrodnie muszą się wstydzić wszyscy Niemcy, "niezależnie od tego, czy należą oni do pokolenia czasu wojny, czy też do generacji powojennych".
Gdyby Bartoszewski żył, wziąłby udział w polsko-niemieckich konsultacjach z udziałem kanclerz Angeli Merkel i premier Ewy Kopacz, które odbyły się w Warszawie. – Jesteśmy na dobrej wspólnej drodze – miał spuentować były więzień Auschwitz, którego treść przemówienia upubliczniła kancelaria premiera.
Zmarły już dawno rozprawił się z historią. Całe lata przekonywał, że "przepraszam" lub "wybaczam" nie znaczy "zapominam".
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
Reklama.
Władysław Bartoszewski, 28 IV 1995
Polska odzyskała suwerenność polityczną. Odzyskuje też suwerenność duchową. Jej miarą jest poczucie moralnej odpowiedzialności za całą historię, w której - jak zawsze - są karty i jasne, i ciemne.
Władysław Bartoszewski, 28 IV 1995
Z perspektywy wielu Niemców (...) Polska z jej przesuniętymi w 1945 r. na zachód granicami wydawała się niemalże beneficjantem wojny. Stała się najdogodniejszym obiektem wyładowywania własnych frustracji wojennych, "dzięki" niej można było nawet stworzyć i podsycać świadomość ofiary w niemieckim społeczeństwie.
Władysław Bartoszewski, 28 IV 1945
Dane mi było uczestniczenie w próbach ratowania ludzi zagrożonych okrutną śmiercią. Doświadczenia tych kilku strasznych lat, wiedza o obozach koncentracyjnych, miejscach tortur i komorach gazowych - przesądziły dla mnie raz na zawsze o wyborze dalszej drogi w życiu: przeciw nienawiści, przeciw dyskryminacji ludzi, z jakich bądź względów.