
Magdalena Ogórek na każdym kroku swojej kampanii przekonuje, że przebija „szklany sufit” i otwiera drogę kobietom, które w polityce chcą być aktywne. Problem polega na tym, że efekt jej działań jest zupełnie odwrotny. Jako kobieta politycznie stworzona przez mężczyzn nie udźwignęła swojego zadania, a innym kobietom – zamiast pomóc – mogła tylko zaszkodzić.
REKLAMA
„Tak” dla kobiet w polityce
Kobiety w polityce to delikatny temat, który wraca przy okazji każdych wyborów. W na pozór „twardym”, zdominowanym przez mężczyzn świecie są niezbędne. Powinny trafiać do niego nie po to, aby po prostu „być” i robić wokół siebie nic niewnoszące show, ale po to, aby konkretną pracą osiągać swoje ambitne cele. Zdecydowane, konkretne, pracowite, z wyraźną wizją na siebie i zdolnością do awansu bez parytetów – takich kobiet polityka potrzebuje.
Kobiety w polityce to delikatny temat, który wraca przy okazji każdych wyborów. W na pozór „twardym”, zdominowanym przez mężczyzn świecie są niezbędne. Powinny trafiać do niego nie po to, aby po prostu „być” i robić wokół siebie nic niewnoszące show, ale po to, aby konkretną pracą osiągać swoje ambitne cele. Zdecydowane, konkretne, pracowite, z wyraźną wizją na siebie i zdolnością do awansu bez parytetów – takich kobiet polityka potrzebuje.
Show dr Ogórek
Po kilkunastu tygodniach kampanii widać, że Magdalena Ogórek wprowadzała do niej przede wszystkim show. Po pierwszej konferencji, na której nie powiedziała nic, zniknęła na kilka tygodni. Internauci drwili, szeregowi działacze SLD przecierali oczy ze zdumienia, a publicyści zastanawiali się, co Leszkowi Millerowi – mówiąc kolokwialnie – uderzyło do głowy. Kiedy w końcu przerwała milczenie i przystąpiła do działania, okazało się że pomysł, jaki na siebie wymyśliła, kompletnie nie wpisuje się do roli, w której zdecydowała się występować.
Po kilkunastu tygodniach kampanii widać, że Magdalena Ogórek wprowadzała do niej przede wszystkim show. Po pierwszej konferencji, na której nie powiedziała nic, zniknęła na kilka tygodni. Internauci drwili, szeregowi działacze SLD przecierali oczy ze zdumienia, a publicyści zastanawiali się, co Leszkowi Millerowi – mówiąc kolokwialnie – uderzyło do głowy. Kiedy w końcu przerwała milczenie i przystąpiła do działania, okazało się że pomysł, jaki na siebie wymyśliła, kompletnie nie wpisuje się do roli, w której zdecydowała się występować.
Ogórek: Krytykują, bo jestem kobietą
Od samego początku Ogórek próbowała puszczać oko w kierunku feministycznego środowiska. Przejęła hasło aktywnych kobiet, którym zręcznie manewrowała do końca kampanii. W debacie wyraźnie podkreśliła, że pragnie pokazać, że płeć piękna również ma szanse się wybić, a na ostatnim spotkaniu wyborczym w Rzeszowie podkreśliła, że przebija kobiecy szklany sufit. Do kobiet zaapelowała również w nagranym wczoraj krótkim filmie.
Od samego początku Ogórek próbowała puszczać oko w kierunku feministycznego środowiska. Przejęła hasło aktywnych kobiet, którym zręcznie manewrowała do końca kampanii. W debacie wyraźnie podkreśliła, że pragnie pokazać, że płeć piękna również ma szanse się wybić, a na ostatnim spotkaniu wyborczym w Rzeszowie podkreśliła, że przebija kobiecy szklany sufit. Do kobiet zaapelowała również w nagranym wczoraj krótkim filmie.
Zadowolona ze swych osiągnięć przekonuje w nim, że powodem krytyki, która na nią spływa jest to, że jest kobietą. Tę teorię zdaje się podzielać również szef jej sztabu, który na debacie „Kreatorzy kampanii” zorganizowanej na Uniwersytecie Warszawskim przyznał otwarcie, że największym problemem dr Ogórek jest jej... płeć.
Każda z nas może nawet wystartować w wyborach prezydenckich, ale natychmiast wywołuje to ogromną niechęć czy wręcz zmasowany atak...
Myli się zarówno dr Ogórek, jak i Leszek Aleksandrzak. Problemu nie stanowi fakt, iż Ogórek jest kobietą, ale to jaką kobietą (a właściwie – jaką kandydatką) jest. Nie trudno przewidzieć, że takie osoby jak Barbara Nowacka czy Katarzyna Piekarska nie borykałyby się z podobnymi problemami. Stanowcze i inteligentne polityczki, świadome swojej roli, i pewne swoich poglądów.
W kampanii Magdaleny Ogórek nic nie było spójne. Po pierwsze, jako kandydatka finansowana przez SLD tytułowała siebie jako niezależną. Po drugie, rozczulając się nad problemami biednych Polaków, nie widziała nic złego zakładając sukienkę za kilka tysięcy złotych. Przez to pomysły, które miały szanse powodzenia najzwyczajniej ginęły pod natłokiem elementów absurdalnego show albo opisywane głosem rodem z syntezatora mowy Ivona nie przykuwały niczyjej uwagi.
Atak na feministki
– Wspierają mnie [kobiety – dop.red.) i mówią, że moja kampania je motywuje, bo przebija „szklany sufit” – mówiła na spotkaniu w Rzeszowie przed tygodniem. Wspomnianych wcześniej środowisk feministycznych nie udało jej się pozyskać. Reprezentująca Zielonych Agnieszka Grzybek określiła ją jako „malowaną lalę”, Wanda Nowicka nazwała „paprotką” Millera. – To kompromitacja i ośmieszenie partii – surowo oceniła jej kandydaturę prof. Magdalena Środa.
– Wspierają mnie [kobiety – dop.red.) i mówią, że moja kampania je motywuje, bo przebija „szklany sufit” – mówiła na spotkaniu w Rzeszowie przed tygodniem. Wspomnianych wcześniej środowisk feministycznych nie udało jej się pozyskać. Reprezentująca Zielonych Agnieszka Grzybek określiła ją jako „malowaną lalę”, Wanda Nowicka nazwała „paprotką” Millera. – To kompromitacja i ośmieszenie partii – surowo oceniła jej kandydaturę prof. Magdalena Środa.
Feministki nie kryją swojej krytyki względem Ogórek, za co często krytykowane są one same. W końcu domagały się obecności kobiet, chciały mieć swoją reprezentantkę, a dziś zaciekle dołączają do grona jej „hejterów”. – Mamy nie krytykować jej tylko ze względu na to, że jest kobietą? – odpowiadają oburzone. Nie takiej reprezentantki bowiem oczekiwały.
Piękna katastrofa SLD
Magdalena Ogórek nie trafiła do kampanii prezydenckiej ze względu na osiągnięcia czy własne ambicje. Od początku była „projektem” stworzonym przez dwóch Leszków – Millera i Aleksandrzaka. Projektem, który wbrew pozorom miał szansę na powodzenie, a jej płeć mogła jej w tym wszystkim tylko pomóc. Nowa, młoda, stanowcza i inteligentna kobieta, która wniesie jakąś „świeżość” i nowość w podupadającej po samorządowej klęsce lewicy. To mogła być świetna historia, a dla lewicy duża szansa.
Magdalena Ogórek nie trafiła do kampanii prezydenckiej ze względu na osiągnięcia czy własne ambicje. Od początku była „projektem” stworzonym przez dwóch Leszków – Millera i Aleksandrzaka. Projektem, który wbrew pozorom miał szansę na powodzenie, a jej płeć mogła jej w tym wszystkim tylko pomóc. Nowa, młoda, stanowcza i inteligentna kobieta, która wniesie jakąś „świeżość” i nowość w podupadającej po samorządowej klęsce lewicy. To mogła być świetna historia, a dla lewicy duża szansa.
Mogła, lecz nie była. Magdalena Ogórek po kilku tygodniach kampanii uzyskuje poparcie mniejsze niż na początku (miała 8 proc, dziś ma około 4), a publicyści zamiast „odrodzenie” lewicy wieszczą jej upadek.
Kobiety obawiają się tego, że Magdalena Ogórek nieopatrznie przypnie im niechlubną „łatkę”, a przeciwnikom równouprawnienia da dodatkowy argument za tym, że świat polityki nie jest światem dla płci pięknej. Wierzę, że tak nie będzie. Każda pewna siebie, inteligentna kobieta, która zechce realizować się jako polityk może to robić. Konsekwencją i ciężką pracą osiągnie sukces – bez względu na to, co zrobiła albo czego nie zrobiła Magdalena Ogórek – jedyna w prezydenckim rozdaniu kobieta.
Napisz do autora: karolina.wisniewska@natemat.pl
