
– Przy wszystkich obiektywnych powodach do narzekania, odnoszę wrażenie, że wielu ludziom umyka bardzo istotny fakt; żyjemy w kraju, w którym wciąż jeszcze dokonuje się proces transformacji ze wszystkimi jego bolączkami i czkawką. Ale to wszystko dzieje się w kraju wolnym – mówi naTemat dokumentalistka Ewa Ewart, której książka "Widziałam" niedawno trafiła do księgarń.
Nadszedł 1980 rok. W Polsce zaczęły się dziać bardzo interesujące rzeczy. Pewnego dnia podchodzi do mnie wykładowca historii sztuki Victor Ferreras i mówi:
- Słuchaj Ewa, przyjeżdża do mnie kolega dziennikarz. Nie chciałabyś popracować jako jego tłumacz?
W ten sposób dostałam swoją pierwszą pracę. Ten dziennikarz musiał być ze mnie bardzo zadowolony, bo podał moje nazwisko dalej, z odpowiednią rekomendacją. I tak po nitce do kłębka trafiła do hiszpańskiej agencji prasowej EFE.
Wyszłam z londyńskiego lotniska blada niczym ściana. Wzięłam taksówkę i pojechałam do domu. Poza tym, że fizycznie czułam się fatalnie, ogarniał mnie też jakiś dziwny moment załamania psychicznego. Weszłam do pustego, zimnego mieszkania. W lodówce leży tylko zgniła sałata, nie ma do kogo ust otworzyć. Nie wytrzymałam... i potwornie się rozpłakałam. A w głowie pojawiła się tragiczna myśl: "Co ja robię ze swoim życiem? Co to w ogóle za życie? Pasja? A pieprzyć pasję!".
Około 3 nad ranem nagle się budzę. Wiem, że musimy natychmiast wyjechać z Samaszek. Rozespani koledzy puścili pod moim adresem konkretne wiąchy przekleństw. Byłam twarda. Powiedziałam, że tym razem nie będzie żadnego głosowania, jestem kierownikiem i decyduję. Po dotarciu do Moskwy usłyszeliśmy w radiu, że rano zbombardowano wieś Samaszki. Stało się to dosłownie 20 minut po naszym wyjeździe.
Wielokrotnie okazywała się moim ogromnym sprzymierzeńcem. I w sytuacjach podbramkowych i wówczas, gdy stawałam wobec konieczności podjęcia trudnych decyzji.
Pod koniec 1984 roku Tim wyjechał do Londynu. Ja miałam do niego dołączyć później. Do paru walizek spakowałam całe swoje dotychczasowe, warszawskie i polskie, życie. To był ten pierwszy raz, kiedy przyszło mi zamknąć ważny okres życia. Musiałam zdecydować co z tego okresu mam zabrać (...) Potem już zawsze tak działałam - przy każdym kolejnym zamknięciu ważnego etapu brałam tylko to, co uznałam za niezbędne. Trochę jak na wojnie. Albo jak w filmie: cięcie. Cut.
napisz do autorki: malgorzata.golota@natemat.pl
