Umowy śmieciowe są dobre, bo "im bardziej elastycznie, tym lepiej". Biedakom i żebrakom nie należy pomagać, bo "żyją z tego, że wyglądają na biednych". Szef firmy nie powinien dzielić się nadwyżką z pracownikami, bo "dzielenie się nie jest właściwe". Nie, to nie poglądy liberalnego ekonomisty, a katolickiego księdza z Krakowa. Za ich sprawą Jacek Stryczek pracuje na miano "Reagana w koloratce" i "kościelnego Balcerowicza".
Od biedy do biznesu
Ksiądz Stryczek znany jest w całej Polsce jako twórca i organizator Szlachetnej Paczki, czyli chyba największej krajowej akcji przedświątecznej pomocy. Słynie także z niekonwencjonalnych duszpasterskich metod: kazania głosi z laptopem, spowiada przed galeriami handlowymi, a do Kościoła zachęca ulicznymi happeningami. Jest jednak coś jeszcze, co go wyróżnia i przyciąga uwagę. To duchowny, który zaskakuje ultraliberalnymi poglądami gospodarczymi. A otwarcie je manifestując ściąga na siebie gromy kościelnych i pozakościelnych krytyków.
Najwięcej kontrowersji wywołał wywiad, jakiego udzielił ostatnio "Gazecie Wyborczej". Było o pieniądzach, bo ks. Stryczek pełni funkcję duszpasterza ludzi biznesu. Padło pytanie o formy zatrudnienia ponad stu osób, którzy pracują w stowarzyszeniu Wiosna, któremu szefuje duchowny. Jak się okazało, ksiądz zatrudnia na "śmieciówkach" i nie widzi w tym nic zdrożnego. – Jak ktoś zatrudnia pracownika, to nie po to, by on się czuł bezpieczny, tylko żeby realizował cele organizacji, do której został przyjęty. I ile razy ta zasada zostaje przekroczona, tyle razy są problemy – wytłumaczył.
W wywiadzie są też inne liberalne "kwiatki", które mogą przyprawić o ból głowy co bardziej "wrażliwych społecznie". Oto katolicki ksiądz, po którym można byłoby się spodziewać zobowiązania do pomocy biednym i potrzebującym, mówi, że nie daje biednym, którzy żebrzą na ulicy i w ogóle "nie ma determinacji", by im pomagać.
– Kiedyś miałem taką determinację, żeby koniecznie zmienić ich los, a dziś uważam, że jak ktoś ma ochotę mieć proste życie, nie chce zarabiać więcej, to jego wybór. Co nie zmienia faktu, że jeżeliby chciał, to jestem gotowy go uczyć przedsiębiorczości – stwierdza.
"Przedsiębiorczość" to zresztą słowo klucz. Ks. Stryczek stoi na stanowisku, że wszystko w rękach człowieka. Ktoś chce znaleźć zatrudnienie, zawsze to zrobi. "Praca jest zawsze może nie ma wynagrodzenia" – uważa. Według niego bieda jest często wyborem i dlatego właśnie jego Szlachetna Paczka nie pomaga wszystkim. Odmawia tym ludziom, którzy "nie chcą pracować i żyją z tego, że wyglądają na biednych".
Donos do Franciszka
Duchowny, który selekcjonuje ubogich, bezrobotnym każe wziąć się do roboty, a w dodatku chwali umowy śmieciowe? Dla wielu osób okazuje się to nie do przyjęcia. Po wywiadzie dla "Wyborczej" Stowarzyszenia Polska Społeczna poskarżyło się do Inspektoratu Pracy i papieża Franciszka na to, że ks. Stryczek "godzi się na krzywdę swoich bliźnich". – Nie chcielibyśmy, aby twarz polskiego Kościoła była twarzą księdza, który źle czyni – mówią działacze.
Frontalny atak na twórcę Szlachetnej Paczki przypuścili też lewicowi komentatorzy. Charakterystyczny jest głos Michała Wszołka z "Krytyki Politycznej". Jak napisał, ks. Stryczek "brzmi jak jeden z prezesów giełdowych spółek, którzy wylewają w listach do gazet i wywiadach swoje żale”. Duchowny jest dla niego "Ronaldem Reaganem w koloratce".
"Być może Stryczek zamknął się na rekolekcjach ze swoimi przyjaciółmi z kręgów biznesowych w jakimś luksusowym hotelu, gdzie nie ma dostępu do prasy, i tam wysłuchał żali przedsiębiorców, że młodzież niedouczona, że przed ZUS-em muszą uciekać w szarą strefę lub umowy śmieciowe, że płatny urlop wypoczynkowy to socjalistyczna fanaberia" – ocenia.
Dostaje się też samej Szlachetnej Paczce. Bo “jej kształt to urzeczywistnienie marzeń neoliberałów: dynamiczny lider animuje dużą akcję dobroczynną, wyręczając w ten sposób państwo z obowiązku kształtowania systemu opieki społecznej.”
Z błogosławieństwem Ewangelii
Ksiądz Stryczek takimi głosami się nie zraża. Przy okazji jeszcze bardziej wystawia się na krytykę. Mówi, że "kocha ludzi bogatych" i że "żyjemy w takim przekręconym kraju, z mentalnością katomarksistowską". "No bo Jezus powiedział, że trzeba kochać ubogich, a Marks, że trzeba nienawidzić bogatych, i nam się to wymieszało jako jedna religia" – ocenia.
Tłumaczy też, dlaczego to w kierunku bogatych się zwrócił. Na początku, tuż po nawróceniu w wieku 21 lat, było inaczej. Miał zapał do pomagania biednym rodzinom. Tyle że zauważył, że one przestawały się starać, więc taka pomoc degenerowała. – Ze wszystkich stron dociera do mnie, jak bardzo ludzie sukcesu są wykluczani z Kościoła. Powiedziałbym - ludzie biznesu. Ci ludzie potrzebują wielkiej miłości. Nie tylko mojej, ale całego Kościoła – przekonuje teraz.
Swoją postawę uzasadnia... Ewangelią. Przyjęło się postrzegać jej przekaz na temat bogactwa i pieniędzy przez pryzmat cytatów takich jak ten mówiący, że "łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego”. Ks. Stryczek próbuje to zmienić. Przykładem jest dla niego przypowieść o talentach, które jest wezwaniem do pomnażania pieniędzy.
– Ewangelia wprowadza rozróżnienie między bogatym a bogaczem. Bogaty to jest ktoś, kto swoje poczucie wartości czerpie z siebie. Bogacz to jest ten, który je czerpie z tego, co posiada – zauważa duchowny.
Nie trudno jednak domyślić się, że takie oceny nie tylko przysporzą mu wrogów poza Kościołem, ale też mogą narazić go na krytykę innych duchownych. W polskim Kościele dominuje przecież sockatolicyzm, w który bezpardonowo uderza ks. Stryczek. Znaleźli się już np. księża, którzy przekonywali, że zatrudnianie na umowy śmieciowe jest grzechem.
Inna sprawa, że Stryczek z generalną niechęcią do interwencji państwa i bezmyślnej pomocy socjalnej stawia się w trudnej sytuacji z powodu tego, jak wygląda pomoc państwa dla Kościoła. "Jak tam Fundusz Kościelny, pensje za katechezę, współpłacenie samorządów/państwa za imprezy katolickie i dotacje do KUL i innych?" – brzmi popularny komentarz pod jego wywiadem dla "GW",
Właściwie Jacek Stryczek nie brzmi jak ksiądz, ale jak jeden z prezesów giełdowych spółek, którzy wylewają w listach do gazet i wywiadach swoje żale na „horrendalne” koszty pracy czy niekompetencję pracowników.