Muzeum Narodowe ma w najbliższych dniach co najmniej dwa powody do fetowania. Po pierwsze kończy 150 lat, a to jak na muzeum nie mało, a po drugie po dziesięciu miesiącach remontu, kurzu i wszechobecnej dezorganizacji w końcu otwiera się dla zwiedzających. Piękne, nowoczesne i kuszące. Żegnajcie jaskrawe kolory, siermiężne kawiarenki i kioski z pocztówkami za szybą. Od jutra idzie nowe!
Warszawskie Muzeum Narodowe od dawna już prosiło się o remont. Za każdym razem kiedy odwiedzałam je po zagranicznych wycieczkach, czułam lekkie zawstydzenie. Brakowało w nim fajnej kawiarni, dobrze wyposażonej księgarni czy sklepu z muzealnymi gadżetami. Nie brakowało za to ciekawych zbiorów, choć te w większości były ukryte w magazynach, albo pochowane w niedostępnych kątach. Potencjał muzeum spalał się w trudnej do zaakceptowania przestrzeni. Na szczęście to już przeszłość. Po dziesięciu miesiącach uciążliwego remontu Muzeum Narodowe otwiera się na nowo. Czy powróci w blasku i przyniesie nową jakość, czy będzie tylko spóźnioną kopią zagranicznych koleżanek?
Zmiany z pozoru wydają się kosmetyczne, w rzeczywistości jednak wiele wnoszą w muzealną przestrzeń. Pierwsze co rzuca się w oczy, to kolorystyka. Jaskrawe ściany zostały przemalowane na stonowane kolory. W muzeum królują teraz szarości, brudne błękity i zgaszone beże. Nowe, jasne kolory sprawiają, że przestrzeń wydaje się większa. Poza tym ściany swoją barwą nie konkurują z prezentowanymi na nich obrazami, a wybijają je na pierwszy plan.
Na odbiór sztuki niebagatelny wpływ ma też światło. W pierwotnej koncepcji projektanta muzeum – Tadeusz Tołwińskiego, sale miały być oświetlane dziennym światłem przez zamontowane w sufitach świetliki. Niestety okazało się, że naturalne światło ma niekorzystny wpływ na obrazy i w latach 60. zamontowano ograniczające je podsufitki. Dziś technologia poszła mocno do przodu, obrazy chroni się specjalnymi filtrami i nie ma już potrzeby ograniczania światła. Pierwsze więc czego pozbyło się muzeum to ograniczające przestrzeń podwieszane sufity i sztuczne światło. Obrazy więc są teraz podwójnie wyeksponowane, przez kolorystykę ścian i naturalne oświetlenie.
Estetycznie Muzeum Narodowe wraca do swoich korzeni. Wyremontowane wnętrza mają być zbliżone do swoich modernistycznych pierwowzorów. Będzie więc klasycznie, prosto, funkcjonalnie, a co najważniejsze przestrzennie. Nie tylko bowiem poszerzyły się sufity, ale także pomniejszyła się liczba eksponatów na metr kwadratowy.
W nowym Muzeum Narodowym zobaczymy tylko 4 proc. wszystkich zgromadzonych dzieł. Liczba wydaje się szokująco niska, ale, jak przekonuje dyrektor Muzeum – Agnieszka Morawińska w rozmowie z "Newsweekiem", jest to normalna praktyka we wszystkich zachodnich muzeach. Mimo, że eksponatów będzie mniej, to sale będą bardziej treściwe. Dzieła nie będą już posegregowane według starej szkoły, która tworzona była według klucza epok i kraju pochodzenia, tylko zostały ułożone według zagadnień. Nudne układy chronologiczne zastąpiono ciekawymi zestawieniami tematycznymi. Zamiast sal ze sztuką średniowieczną, zobaczymy jak zmieniał się sposób przedstawiania portretu czy pejzażu na przestrzeni wieków. Odbiór ułatwi też nowa identyfikacja wizualna. Opisy pod eksponatami będą co prawda krótsze, ale za to przyjemniejsze dla oka i przedstawiające dzieła w szerszym kontekście. Wszystko po to by dostosować się do współczesnego widza, który od dawna już funkcjonuje nie w linearnym, a zapętlającym się świecie.
Jak podkreśla Morawińska, większość zmian w Muzeum Narodowym będzie widoczna tylko dla wnikliwego widza. Przynajmniej na poziomie sal z eksponatami, bo w całej przestrzeni pojawiło się kilka rzucających w oczy nowości. Na pierwszym piętrze otworzył się muzealny sklep i księgarnia. Przeniósł się z malutkiego kiosku na parterze, do nowej, specjalnie zaaranżowanej sali. Sklep zorganizowany jest na zachodnią modłę, można do niego wejść, pooglądać albumy i kupić oryginalne pamiątki. Kolejną nowością będzie kawiarnia, która wyjdzie z podziemi i nabierze nowoczesnych kształtów.
Najbardziej oczekiwaną zmianą jest jednak otwarcie dziedzińca Lorentza, który do tej pory stał zapomniany i zarośnięty krzakami. Od piątku otworzy się dla zwiedzających, kusząc ładnie zaaranżowanymi ścieżkami wśród zieleni, fontanną, odnowioną salą kinową i kawiarnią z tarasem. Sztuka wychodzi na ulicę. Zadaniem prze aranżowanego dziedzińca jest więc głównie przyciągnięcie „ulicznej publiczności”.
Wyremontowane Narodowe zyskało drugą przestrzeń do wystaw czasowych. Dzięki temu w nowym muzeum będzie można zobaczyć coś ciekawego dwa razy częściej i będzie tego dwa razy więcej. Na pierwszy ogień idą „Wywyższeni. Od faraona do Lady Gagi” - wystawa prezentująca mechanizmy władzy od starożytności do współczesności. Wśród eksponatów znajdą się zarówno egipskie sarkofagi, jak i szaty koronacyjne oraz obecne atrybuty władzy – luksusowy samochód Ferrari i zegarek Vacheron.
Czy wystawa ma szanse przyciągnąć do Muzeum Narodowego tłumy? Trudno dziś powiedzieć. – Odnowienie Muzeum Narodowego to ważna sprawa – przyznaje Stach Szabłowski, kurator z CSW. – Czy zmieni się jego publiczność? Nie wiem, to zależy od tego, co będzie tam prezentowane. Oczywiście Muzeum nie stanie się czymś innym, niż było. Nie chodziło tu przecież o nową jakość, jak w przypadku Muzeum Sztuki Nowoczesnej, tylko o odmłodzenie znanej i szanowanej instytucji. Pole do działania jest duże i mam nadzieje, że zostało wykorzystane.
Nie ma jednak co się oszukiwać. Wartość muzeum nie zależy od koloru ścian, ilości kawiarenek, a nawet jakości zbiorów, tylko mentalności pracowników. Jutro wielkie otwarcie, a materiałów prasowych jak nie było, tak nie ma. Cóż, pozostaje więc się cieszyć dziedzińcem, księgarnią i kawiarnią. Czekamy na resztę!