Krzyczący wniebogłosy cudzoziemiec wyznania kalwińskiego, otoczony przez tłum katolików świętujących Boże Ciało - to nie mogło skończyć się dobrze. Tym bardziej, że człowiek wzięty za szaleńca, choć działający umyślnie, publicznie krytykował kościelne obrzędy. A takich chociażby ćwiartowano - jak wspomnianego Włocha Franco de Franco 30 czerwca 1611 roku.
Płoną stosy...
Wbrew powszechnym przekonaniom, pierwsza Rzeczpospolita nie była państwem bez stosów. Co jakiś czas potężnym krajem zamieszkiwanym przez obywateli różnych nacji i religii targały tumulty, zdarzały się przypadki zabijania "inaczej myślących". Na stosie skończył m.in. Kazimierz Łyszczyński, autor traktatu "O nieistnieniu Boga". Skończył na stosie w 1689 roku; dziś jest patronem ateistów.
Ten sam los - w majestacie prawa - spotkał półtora stulecia wcześniej sędziwą, bo 80-letnią krakowską mieszczkę Katarzynę Weiglową, która publicznie zaprzeczyła dogmatowi Trójcy Świętej, przechodząc wcześniej z chrześcijaństwa na judaizm. Gwałtowne zejście z tego świata, choć nie w płomieniach, było też udziałem pewnego Włocha mieszkającego w Wilnie.
Włoch, który chciał zaistnieć
Franco de Franco, bo o nim mowa, był kalwinistą, a jego problemem było zbyt duża - jak na owe czasy - śmiałość w wypowiadaniu się na tematy religijne. Kiedy przybył do Polski wraz z ojcem, był jeszcze katolikiem. Szybko jednak zmienił wyznanie i stał się zdecydowanym krytykiem wiary przodków.
Po przerwie na dziewięciomiesięczny pobyt w więzieniu w rodzinnych stronach, gdzie młodzieniec zapalczywie głosił nową wiarę, trafił do słynnej z powodu tez Marcina Lutra Wittenbergi. Kształcił się na tamtejszym uniwersytecie, a naukę kontynuował później we Frankfurcie nad Odrą. Później - przez Drezno i Lipsk - wrócił do Rzeczypospolitej. Osiadł w Wilnie. Wkrótce stał się tam znany...
Był 2 czerwca 1611 roku, gdy ulicami miasta maszerowała uroczysta procesja z okazji Bożego Ciała. Zanim jednak Włoch osobliwie zaistniał w czasie przemarszu, wziął udział w nabożeństwie w miejscowym zborze kalwińskim. Protestancki duchowny, który w jego trakcie wygłosił płomienne kazanie, tylko utwierdził Franco w przekonaniu o bałwochwalczym charakterze katolicyzmu. Zdecydował, że ogłosi to wszem i wobec.
"Samobójcza demonstracja"
To, co 26-latek zrobił w trakcie procesji zakrawało wręcz, jak pisze prof. Janusz Tazbir, na "samobójczą demonstrację" - uczynioną nie tylko na oczach tłumu wiernych, ale i przedstawicieli królewskiego dworu. – Wy niebożęta zaślepieni, wielkie bałwochwalstwo czynicie, gdy opłatkowi cześć oddawacie i śpiewacie o nim (…). Bogu chwałę oddawajcie, który jest w niebiosach, a bałwochwalstwa zaniechajcie, ani boskiej chwały rzeczom ziemskim nie dawajcie! – pouczał Franco wiernych idących w procesji.
Słowa innowiercy słyszał "na żywo" ks. Piotr Skarga, kaznodzieja królewski - to on właśnie nalegał później na należyte ukaranie Włocha, uznanego za bluźniercę. Nie innego zdania była królowa Konstancja Habsburżanka, żona Zygmunta III Wazy. Słowem: Franco musiał odpowiedzieć za to, co wykrzyczał.
Bluźnierca bez języka
Najpierw jednak nieomal nie stał się ofiarą samosądu. Podburzony tłum poturbował go dotkliwie, po czym uwięził. Następnie oskarżony bronił swoich racji, w wielu momentach dość przekonująco. Stał oczywiście na z góry straconej pozycji, bowiem nie tylko nie przyznał się do winy, ale dalej wytykał błędy katolickim hierarchom. Człowiek, który podważył zasadność sakramentu Eucharystii, został oficjalnie obwiniony o zakłócanie porządku publicznego. Za zgorszenie członków królewskiej rodziny groził oczywiście najwyższy wymiar kary.
Finał sprawy był tragiczny: oskarżonego poddano torturom, po czym 30 czerwca 1611 roku, stracono. Zanim jednak ciało zostało porąbane i spopielone, skazańca pozbawiono języka. W obawie przed rozruchami ulicznymi egzekucji nie dokonano na oczach ludu. Ale zamieszki i tak w końcu wybuchły, a Franco stał się protestanckim męczennikiem. Krytykując katolickie obrzędy w otoczeniu ich praktyków, musiał brać pod uwagę każdy scenariusz. Oznak szaleństwa u niego nie stwierdzono.
Wśród miejscowej, wyznaniowo mieszanej, kolonii włoskiej rozpoczął dość energiczną propagandę kalwinizmu. Franco czuł podobno wyrzuty sumienia: zastanawiał się, czy słusznie postąpił, najpierw udając w Brescii prawowiernego katolika, a następnie uciekając stamtąd przed męczeństwem. Niejako w charakterze ekspiacji chciał oddać życie za prawdziwą wiarę.
J. Tazbir, Reformacja w Polsce. Szkice o ludziach i doktrynie, Warszawa 1993.