Politycy PiS przedstawiają naprotechnologię jako alternatywę dla in vitro. Niektórzy albo nie wiedzą co to jest, albo ich pojęcie jest bardzo ogólne i skupione na warstwie etycznej, nie medycznej.
Dyskusja o in vitro i niepłodności powinna być oparta na wiedzy i faktach, a nie przekonaniach. A z wiedzą u polityków PiS (i szerzej: Zjednoczonej Prawicy) jest słabo. – Nie jestem lekarzem, więc nie powiem pani – odparła kilka dni temu Beata Kempa, pytana przez Monikę Olejnik o to, czym jest naprotechnologia (wyjaśnialiśmy to w tym tekście).
"Nie jestem lekarzem"
Ta metoda jest przedstawiana jako alternatywa dla in vitro. Są tezy o jej większej skuteczności, mniejszych kosztach i braku szkodliwego wpływu na zdrowie kobiet. Do tego padają jeszcze argumenty natury etycznej, ale z nimi trudno dyskutować, bo albo ktoś podziela katolicki system wartości, albo nie.
Jeśli jednak idzie o fakty i wiedzę, jest źle. – Nie wiem, pani redaktor, nie jestem naprotechnologiem, nie jestem nawet lekarzem – mówił kolejny rozmówca Moniki Olejnik, tym razem Marcin Mastalerek, rzecznik PiS. – To kompleksowe badania, szuka się przyczyn – dodawał.
Kłopotliwe procenty
Jak z wiedzą jest u innych członków PiS? Sprawdziliśmy to, dzwoniąc do kilku posłów partii Jarosława Kaczyńskiego. – In vitro nie jest metodą leczenia, a naprotechnologia jest – mówi Stanisław Ożóg, poseł do Parlamentu Europejskiego z PiS. Kiedy pytam polityka o to, na czym to leczenie polega, uciekł w ogólniki. – To proces leczenia, nie ma jednej instrukcji jak do samochodu, a każdy przypadek jest indywidualny, jest rozważany przez specjalistów i później dobiera się metody leczenia – mówi Ożóg.
Próbuję tłumaczyć politykowi, że in vitro zaczyna się tam, gdzie kończy naprotechnologia. Jeśli da się rozwiązać problem niepłodności lekami lub inseminacją nie stosuje się zabiegu in vitro. Poseł Ożóg jest jednak nieugięty. – Po badaniach i diagnozie te dwie drogi się rozchodzą. W naprotechnologii następuje proces leczenia, a w in vitro tylko zapłodnienie, które nie leczy przyczyn – mówi polityk PiS. Nie dodaje jednak, że naprotechnologię można stosować tylko w ok 40 proc. przypadków.
Wiara, nie nauka
Są tacy, którzy w ogóle nie chcą rozmawiać o medycynie, skupiając się tylko na sferze światopoglądowej. – Ta metoda nie oznacza likwidowania ludzkich istnień. To rozstrzyga o sprawie – uzasadnia wyższość naprotechnologii nad in vitro Stanisław Pięta, poseł PiS z Bielska-Białej.
Dość długo opowiada o niemoralności in vitro, ale kiedy pytam o to, na czym polega naprotechnologia jest mniej rozmowny. – Nie jestem zorientowany w szczegółach tej metody – ucina. Nie chce też mówić o skuteczności obu metod. – Nie rozmawiamy na temat skuteczności, tylko likwidowania ludzkich istnień – mówi poseł PiS.
"Dlaczego mnie pan odpytuje?"
Stawianie naprotechnologii ponad in vitro zdaje się być oficjalną linią partii. – Uważam, że powinna być promowana naprotechnologia, która ma nie mniejsze rezultaty niż zapłodnienie pozaustrojowe i jest uznawana za metodę naturalną – mówi poseł Tadeusz Dziuba.
– To naprotechnologia powinna być w pierwszej kolejności oferowana przez lekarzy małżeństwom – zapewnia. Ale nie chce mówić o tym, co konkretnie jest w naprotechnologii lepsze niż w in vitro. – Nie jestem lekarzem, więc nie chcę się autorytatywnie wypowiadać. Nie wiem dlaczego mnie pan odpytuje – obrusza się nieco poseł Dziuba.
Nie pomoże wszystkim, więc jest lepsza
– In vitro powinno być stosowane w ostateczności, a do tego łączy się w dłużej perspektywie z faktycznym zabijaniem zarodków, więc nie powinna być akceptowana – przekonuje poseł Dziuba.
I to ze świadomością, że naprotechnologia może być stosowana tylko w ok. 40 proc. przypadków. – To oczywiste, że to nie jest metoda dla 100 proc., ale to nie zmienia faktu, że to dla tych, którzy chcą się uwolnić od nieszczęścia, jakim jest niepłodność. Coś o tym wiem – dodaje polityk.
Uspokoić sumienie
Lekarze wskazują, że procedura in vitro trwa od 3 do 6 miesięcy, cykl naprotechnologii nawet dwa lata. Tymczasem między 37. a 39. rokiem życia płodność kobiety zmniejsza się o połowę. Ale polityka PiS to nie zraża. – Rozpoznanie niepłodności i wejście na ścieżkę naprotechnologii powinno być jak najwcześniej, ale to problem lekarzy, organizacji służby zdrowia – mówi poseł Dziuba.
– Naprotechnologia nie wszystkim pomoże, ale in vitro też, też jest zawodne – dodaje. – Ładnie się o tym mówi na poziomie aspektów medycznych, ale za in vitro stoją ogromne pieniądze, ściąganie z rynku, za naprotechnologią nie. I to jest ukryty motyw promowania in vitro – przekonuje poseł.
W rozeznaniu polityków PiS na temat naprotechnologii więcej jest mitów i spiskowych teorii dziejów niż twardej medycznej wiedzy. Z ich punktu widzenia to lepiej, bo nie burzy ona skrupulatnie kultywowanego obrazu świata. Z punktu widzenia państwa i obywateli to gorzej, wszak każdy z tych ludzi decyduje o tym, jak wygląda prawo w naszym kraju.