Gdybyś przypadkiem spotkał ją na ulicy, pomyślisz, że to pewnie modelka. Gdy ktoś powie ci, że ta niska, atrakcyjna blondynka to jedna z czołowych młodych himalaistek świata, pomyślisz, że sobie żartuje. A jednak. Kinga Baranowska zdobyła już siedem ośmiotysięczników. Teraz znów jest wysoko w Himalajach, próbuje zdobyć Lhotse. W razie powodzenia zostanie jej już tylko sześć gór do skompletowania Korony Himalajów, która to sztuka nie udała się żadnej jak dotąd Polce. Z jednej strony to tylko sześć szczytów. Z drugiej sześć ciężkich wypraw, sześć wewnętrznych zmagań z samym sobą, ze słabościami.
Góry to jej pasja, która niejeden raz przysłaniała wszystko inne. Jej związki z innymi polskimi wspinaczami kończyły się, bo, jak sama przyznała, była zbyt ekstremalna jak na kobietę, z którą chciało się normalnie żyć. W wywiadzie dla "Playboya" z 2009 roku znajdziemy jej taką wypowiedź: "Jeśli ktoś oczekuje normalnego życia rodzinnego z osobą, która aktywnie uprawia jakiś sport, to wiadomo, że ono takie nie będzie". Poświęciła nie tylko życie prywatne, ale i zawodowe. Rzuciła etatową pracę bo nie mogła jej łączyć ze zdobywaniem gór. Dziś jest zadowolona, prowadzi własną działalność.
Kinga rozmawia z górą
Zresztą samą wyprawą na szczyt żyje jeszcze zanim w Himalaje poleci. W jednym z wywiadów powiedziała, że z każdą górą indywidualnie rozmawia a taki dialog zaczyna będąc w Polsce, przygotowując się do wyprawy.
- Cześć, to ja Kinga.
- Cześć, tu góra.
- Witaj, będziemy koleżankami przez najbliższe tygodnie. Poznamy się bardzo dobrze.
- Zatem do zobaczenia.
Nie każdy z czołowych himalaistów tak ma. Artur Hajzer w Himalajach przeżył wszystko. O zwyczaju Baranowskiej mówi tak: - To jest sprawa indywidualna. Ona taką rozmowę prowadzi, ja tak raczej nie robię. Choć nie, przepraszam. Czasami mi się to zdarza. Ale tylko podczas samej wyprawy. I w trudnych momentach.
Trudne momenty w wysokich górach miała też Baranowska. Na pytanie, czy jako młoda, pełna życia kobieta, nie czuje, że ryzykuje zbyt wiele, odpowiada, że większym ryzykiem jest jazda do rodzinnego Wejherowa krajową "siódemką". Jej wypowiedź dla "Gazety Wyborczej", sprzed roku: "To wymaga ode mnie tak dużej koncentracji, że wysiadając z samochodu, jestem cała obolała i wykończona. W górach minimalizuję niepotrzebne ryzyko. Staram się być zawsze dobrze przygotowana, wychodzę tylko wtedy, kiedy jest dobra pogoda. Przy złej zawracam. A widząc na drodze rozpędzonego wariata w samochodzie, nie wiem, co za chwilę zrobi. To mnie stresuje".
Himalaistka-koniunkturalistka
Choć pochodzi znad morza, nie potrafi pływać. Rodzinne strony odwiedza zazwyczaj zimą, w Święta Bożego Narodzenia. W Himalaje wyrusza najczęściej latem albo późną wiosną. Swoją aktualną wyprawę Baranowska dedykuje Jerzemu Kukuczce, legendarnemu himalaiście, który w 1989 roku, atakując ten sam szczyt, w wyniku pęknięcia liny spadł w dwukilometrową przepaść. I dziś jego ciało spoczywa w jednej z lodowych szczelin. Lhotse to zresztą jeden z najcięższych ośmiotysięczników, jego zdobycie jest prawdziwym wyzwaniem. A Baranowska swój program zdobycia Korony Himalajów realizuje w wersji trudniejszej. Na każdy szczyt wchodzi bez tlenu.
Baranowska opowiada w Krakowie o swojej pasji:
Gdy dzwonię do najbardziej znanych polskich himalaistów i nazywam Baranowską czołową polską himalaistką, niektórzy z nich zgłaszają swe zastrzeżenia. Bo też środowisko uważa ją za taką himalaistkę-koniunkturalistkę. Przypomina się, że w swojej górskiej karierze nie ma jeszcze żadnych wielkich osiągnięć. Że poszła trochę na skróty, w Tatrach i Alpach wspinała się głównie turystycznie. A poważniejsze wspinanie zaczęła od Himalajów. Słyszę, że w Polsce jest kilka innych młodych kobiet, które mogłyby już teraz dokonywać podobnych wyczynów. Tylko, niestety, żeby zdobywać himalajskie szczyty, trzeba mieć odpowiednie środki pieniężne oraz potrafić odpowiednio dobrać partnerów. Baranowska to ma, jej polskie koleżanki nie mają.
Waży tyle co dwa plecaki
Na pewno nie da się jej odmówić dużego talentu. Na pewno nie byłoby jej dotychczasowych osiągnięć gdyby nie świetna wydolność. Artur Hajzer, w rozmowie z naTemat: - Kinga Baranowska na pewno jest swego rodzaju fenomenem fizycznym. Czasem, gdy niesie plecak, to stanowi on połowę wagi jej ciała. To, że jest taka chuda, że tak mało waży, może jej jednak bardzo pomóc w wysokich górach. Mając taką budowę, łatwiej się pracuje w warunkach niedoboru tlenu. Zresztą niech pan spojrzy na czołowych polskich himalaistów. Taki Krzysztof Wielicki też był jak chucherko.
Baranowska już powoli zaczyna pisać historię. Na dwóch z siedmiu swoich ośmiotysięczników stanęła jako pierwsza Polka w historii. Gdy w 2009 roku wspięła się na niełatwą Kanczendzongę, swój sukces zadedykowała Wandzie Rutkiewicz. Kobiecie, która zaginęła na stokach tej góry, w 1992 roku, trzy lata po tragicznej śmierci Kukuczki. Obie panie w ostatnich latach często się porównuje. Rutkiewicz zdobyła tylko jeden więcej ośmiotysięcznik, miała ich osiem, tyle że w momencie swojej śmierci miała 49 lat. Baranowska jest dużo młodsza, ma lat 36. Nie można jednak zapominać, że Himalaje, z racji ciągłego rozwoju techniki wspinaczki, są w obecnych czasach dużo łatwiejsze.
Na wszystkie szczyty bez tlenu
- Kinga ma duże szanse, by zdobyć tę swoją Koronę - twierdzi Hajzer, po czym dodaje - Musi jednak zmienić taktykę wspinania, przede wszystkim zbudować wokół siebie swoisty zespół wspierający. Bo w pojedynkę i bez stałych partnerów w trakcie wypraw nie podoła temu wyzwaniu.
Wyzwaniu, które proste nie będzie. Dotychczas Baranowska zdobyła ośmiotysięczniki, uchodzące za nieco łatwiejsze. Nie była jeszcze na K2, nie była na Makalu, teraz wchodzi na Lhotse. Nie była też na Evereście. Zdobycie najwyższego szczytu na świecie nie byłoby takie trudne, przecież niemal dzień w dzień, w sezonie, na jego wierzchołek zmierzają tłumy nie zawsze doświadczonych wspinaczy. Nie byłoby to trudne, gdyby nie fakt, że Baranowska na każdy szczyt, w tym też na Everest, chce wejść bez tlenu.
Żeby zdobyć Koronę Himalajów, trzeba być przede wszystkim cierpliwym. Weźmy Piotra Pustelnika. Do pełni szczęścia została mu jedna góra, Annapurna. Góra, nad którą ciążyło jakieś fatum. Za pierwszym razem musiał zawracać, za drugim tak samo. A to pogoda, a to umierający człowiek, z którym musiał wrócić. Wierzchołek, a tym samym Koronę Himalajów, osiągnął za piątym razem.
27 kwietnia 2010 roku. U boku Kingi Baranowskiej.
Reklama.
Baranowska
w wywiadzie dla portalu managernaobcasach.pl:
Ale te, które mnie kiedyś najbardziej irytowały, to: "co Pani czuje na szczycie?" Dla nas himalaistów jest to pytanie trochę bezsensowne, bo na szczycie jesteśmy tak zmęczeni, że nic tam nie czujemy, a ludzie oczekują od nas euforii i nie wiadomo jakich wrażeń. Dla himalaistów szczyt jest zawsze po zejściu, w bazie, a wierzchołek góry to dopiero półmetek.
Baranowska, w wywiadzie dla "Playboya"
o innych swoich zainteresowaniach:
Na studiach i po, kibicowałam koszykarzom Prokomu Trefl Sopot. Jeździłam nawet na wyjazdowe mecze. Kiedyś pojechałam do Włocławka na spotkanie decydujące o Mistrzostwie Polski. Byłam grzecznym kibicem, ale organizatorzy wszystkich przyjezdnych wepchnęli na tak zwaną „Żyletę”. W pewnym momencie kibice Anwilu odwrócili się w naszą stronę z transparentami „Witamy w piekle” (śmiech). Na wszelki wypadek wyszłam 5 minut przed zakończeniem meczu i czym prędzej odjechałam na moich trójmiejskich rejestracjach z Włocławka.