Po klęsce powstania Warszawa, a raczej to, co z niej zostało, przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Gmachy wypalone od miotaczy ognia, doszczętnie zniszczone zabytki, prowizoryczne cmentarze na podwórkach kamienic. Nie żyło nawet 200 tys. bezbronnych cywilów. Ich oprawcy – niemieccy kaci – mieli się nadzwyczaj dobrze.
Warszawa była solą w oku Adolfa Hitlera, bo – jak głosiła niemiecka propaganda – od setek lat zagradzała drogę niemieckiej ekspansji na wschód. Kiedy więc wieść o wybuchu powstania rozniosła się w Berlinie, dostrzeżono plusy takiego obrotu spraw. Wreszcie nadarzała się okazja do kompletnego zniszczenia miasta, które już w 1939 roku "za długo" opierało się niemieckiej agresji.
Powstanie, niezależnie od trwającej od lat dyskusji o sensie zbrojnej walki z okupantem, było dramatem zwykłych mieszkańców. Wszyscy warszawiacy, bez wyjątku, usłyszeli już 1 sierpnia wyrok śmierci – wydał go bliski współpracownik Hitlera, Heinrich Himmler.
To, co działo się na ulicach "zbuntowanego" miasta, niejednemu przypominało wyobrażenia piekła. Najgorsze zaczęło się po 4 sierpnia, gdy do miasta przybyły pierwsze niemieckie posiłki. Oprócz niezbędnej w warunkach bitwy miejskiej broni ciężkiej, na ulicach okupowanej polskiej stolicy pojawili się... sadyści, nieznający litości dla nikogo.
ERICH VON DEM BACH-ZELEWSKI (1899-1972)
Głównodowodzący sił niemieckich przysłanych do tłumienia powstania, zbrodniarz wojenny, niestety – nigdy nie osądzony. Po wojnie, przesłuchiwany przez aliantów, próbował minimalizować swoją winę za zbrodnie popełnione w Warszawie. Twierdził, że nie do końca panował nad niezdyscyplinowanymi żołnierzami, którzy wchodzili w skład podległych mu oddziałów. Utrzymywał też, że przybył do Warszawy nie wcześniej niż 13 sierpnia, co miałoby stanowić dowód, że nie uczestniczył w masowej eksterminacji mieszkańców Woli i Ochoty. Tymczasem nie ulega wątpliwości, że w ogarniętym walkami mieście Bach-Zelewski pojawił się już 5 lub 6 sierpnia.
Już wówczas niemiecki generał miał na sumieniu wiele grzechów. Wybuch wojny rozpędził jego karierę. Pełnił m.in. funkcję Wyższego Dowódcy Policji i SS na Śląsku, ale odpowiadał nie tylko za wysiedlenia Polaków, lecz także za "umacnianie niemczyzny". Tych, którzy nie "rokowali" na germanizację, wysyłano głównie za kolczaste druty obozów koncentracyjnych.
Nowy etap w życiu Bacha-Zelewskiego rozpoczął się wraz z napaścią III Rzeszy na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku. Był odpowiedzialny m.in. za "walkę z bandami", przez co Niemcy rozumieli nękających ich partyzantów (także powstańców), brał udział w pogromach antyżydowskich. Był też – jak pisał komendant AK gen. Tadeusz Bór-Komorowski – "specjalistą w tłumieniu akcji partyzanckich na tyłach frontu i przeprowadzaniu pacyfikacji".
Dowodzenie siłami tłumiącymi powstanie stawia Bacha-Zelewskiego w jednym szeregu z innymi zbrodniarzami. Jedyne, co działa na jego korzyść, to fakt uchylenia wcześniejszego rozkazu Hitlera o zabijaniu wszystkich bez wyjątku. Bach-Zelewski wydał odpowiednie zarządzenie w tej kwestii 6 sierpnia. Po tej dacie mordy mieszkańców miasta, choć nieco ustały, także były normą.
Po wojnie, schwytany przez Amerykanów, zbrodniarz złożył w Norymberdze zeznania, które bezpośrednio obciążały jego przełożonych – wysokich nazistowskich dygnitarzy. Jeden z nich, marszałek Rzeszy Hermann Goering miał skwitować: – Ten zdrajca, ta wstrętna świnia! Przeklęty sukinsyn! Był najbardziej krwawym mordercą w całym tym cholernym układzie! Cholerny zafajdany Schweinehund, sprzedaje duszę, żeby uratować swoją śmierdzącą skórę!
HEINZ REINEFARTH (1903-1979)
– Co robić z cywilami? Mam więcej jeńców niż amunicji – pytał 5 sierpnia, w rozmowie telefonicznej z gen. Nikolausem von Vormannem, gen. Heinz Reinefarth, dowódca SS i Policji w Kraju Warty (ziemie polskie włączone do Rzeszy), z wykształcenia prawnik. Prawa ręka Bacha-Zelewskiego, dowódca specjalnej grupy uderzeniowej, która okryła się niesławą biorąc m.in. udział w rzeziach Woli i Ochoty.
Tylko tego jednego dnia – 5 sierpnia – wymordowano z zimną krwią 20 tys. mieszkańców Woli, w kolejnych dniach liczba ta wzrosła co najmniej dwukrotnie. Reinefarth nie tylko był katem bezbronnej ludności, lecz także jeńców wojennych, których wbrew jakimkolwiek przepisom prawa międzynarodowego, kazał rozstrzeliwać. Z premedytacją niszczył warszawską zabudowę, co akurat nie powinno dziwić, skoro – jak przyznawał – jego "przeznaczeniem w życiu było widzieć ruiny".
Tym bardziej niezrozumiałe, oburzające jest to, co stało się z gen. Reinefarthem po wojnie. Człowiek, który brał bezpośredni udział w rozlicznych zbrodniach, żył sobie spokojnie na wolności. Początkowo była jeszcze szansa na jego ekstradycję – zbrodniarz został schwytany przez Brytyjczyków, ale ci nie wydali go władzom Polski Ludowej.
Doszło do tego, że sześć lat po wojnie niemiecki kat... został burmistrzem. Był włodarzem miasta Westerland na wyspie Sylt – urząd ten sprawował przez 13 lat. Zasiadał też w lokalnym parlamencie (landtagu) kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn. Zmarł, nieosądzony, w 1979 roku. Rodzinom dziesiątków tysięcy ofiar musiało wystarczyć skromne "przepraszam", które warszawiacy usłyszeli rok temu z ust obecnej burmistrz "miasta Reinefahrta" – Petry Reiber.
OSKAR DIRLEWANGER (1895-1945)
Jeden z bezpośrednich podwładnych Reinefartha, Oskar Dirlewanger – był oficerem do "zadań specjalnych", "zdolnym organizatorem" – jak pisał Bach-Zelewski. A ponadto człowiekiem, który budził odrazę nawet u Niemców. W czasie powstania dowodził pułkiem SS, który "wsławił się" tylko i wyłącznie dokonywaniem masowych mordów. Żołnierze zbrodniarza – różnych narodowości – byli rasowymi przestępcami, renegatami, kłusownikami (dlatego wielu z nich było strzelcami wyborowymi). Różnili się tylko wyrokami, na które ich wcześniej skazano. Łączył ich fakt ślepej podległości wobec sadystycznego dowódcy, który sam "świecił" swoim podwładnym przykładem.
Dirlewanger, doktor politologii, miał na koncie m.in. gwałt na 13-letniej dziewczynie, za który został skazany w 1934 roku. Nic dziwnego, że w czasie wojny, nie cofał się przed niczym. Zanim trafił do Warszawy, brutalnie pacyfikował białoruskie wsie, obwiniane za pomoc partyzantom. W czasie powstania przeszedł samego siebie.
Wymagał bezwarunkowego posłuszeństwa, a i tak – często w stanie upojenia alkoholowego – zabijał, kogo popadnie, także swoich żołnierzy.
To, że po wojnie Dirlewangera obciążył swoimi relacjami Bach-Zelewski – nie powinno dziwić. Ale zachowały się też inne relacje, które poświadczają o niezwykłej brutalności "rzeźnika Warszawy". Jedna z nich, złożona 60 lat po powstaniu przez Matthiasa Schenka, 18-letniego Belga, jest szczególnie porażająca.
Jak wspominał Schenk, wówczas saper szturmowy przydzielony do oddziałów Dirlewangera, sadystyczny dowódca wzbudzał u wszystkich nieskrywany lęk, słynął z tego, że co czwartek kogoś wieszał. Uczestniczenie w zbrodniach sprawiało mu osobistą satysfakcję, bez znaczenia, czy byli to "obcy" czy "swoi". – Wyglądali jak lumpy; mundury brudne, podarte, nie wszyscy mieli broń, brali zabitym. Rano dostawali wódkę – wspominał saper.
Nie to jednak, a szczególne okrucieństwo wobec cywilów, które cechowało pułk Dirlewangera, było nie do zniesienia. Schenk był m.in. świadkiem wrzucania noworodków do ognia, zabijania pacjentów warszawskich szpitali, czy też gwałcenia kobiet. Widoki z okupowanej polskiej stolicy na długo zapadły mu w pamięci. A co stało się po powstaniu z DIrlewangerem? Zginął w niejasnych okolicznościach krótko po zakończeniu działań zbrojnych w Europie, w czerwcu 1945 roku. Według jednej z wersji, po trafieniu do francuskiej niewoli, został zakatowany przez polskich żołnierzy.
BRONISŁAW KAMIŃSKI (1899-1944)
Z zawodu inżynier chemik. Człowiek, który swoim nazwiskiem firmował jeden z najbardziej zbrodniczych, obok formacji Dirlewangera, oddziałów tłumiących powstanie. Chodzi o pułk z brygady RONA (Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej), złożonej głównie z Rosjan. Odznaczali się nie tylko szczególnym okrucieństwem, lecz także zamiłowaniem do alkoholu.
Podkomendni Kamińskiego – uznawani w Związku Sowieckim za kolaborantów – zyskali złą sławę głównie za sprawą systematycznie dokonywanej rzezi mieszkańców warszawskiej Ochoty.
Na osobisty rozkaz dowódcy żołnierze pułku rabowali pozostawione przez warszawiaków mienie. Sami Niemcy przyznawali, że trudno było zapanować nad tym "żywiołem", dlatego też – wspominał Bach-Zelewski – zdecydowano o likwidacji "trudnego sojusznika". Część relacji mówi, że Kamińskiego zastrzelono jeszcze w toku walk, inne – że zginął dwa dni po polskiej kapitulacji, 4 października.
REINER STAHEL (1892 - 1955?)
Wojskowy komendant garnizonu warszawskiego już 1 sierpnia, po rozpoczęciu walk, ogłosił w mieście stan wyjątkowy. Siły, którymi dowodził, były niewystarczające (ok. 16 tys. ludzi), dlatego 4 sierpnia do Warszawy przybyły niemieckie posiłki. Stahel nakazywał zabijać schwytanych powstańców, wpadł też na pomysł „używania” cywilów jako żywych tarcz. Udowodniono też, że to właśnie Stahel wydał rozkaz zamordowania blisko 800 Polaków, osadzonych w więzieniu mokotowskim. Egzekucji dokonano 2 sierpnia.
Pod koniec wojny Stahel został aresztowany przez NKWD, w sierpniu 1945 roku był przesłuchiwany w Moskwie. Wtedy też przyznał, że ponosi współodpowiedzialność za tragedię mieszkańców miasta. – Byłoby śmieszne zaprzeczać faktowi, że w wyniku walk ulicznych burzone były domy, płonęły całe dzielnice i że ginęła przy tym ludność cywilna. (…) Muszę przyznać, że zezwoliłem na grabienie ludności cywilnej Warszawy, gdyż uważałem, że tak czy inaczej żołnierzy niemieckich nie da się przed tym powstrzymać – zeznawał komendant okupowanej Warszawy.
Generał przyznał, że ponosi odpowiedzialność za działania niemieckiej policji w Warszawie, ale usprawiedliwiał się faktem, że nie miał nad nimi pełnej kontroli. Zmarł w sowieckim łagrze przed końcem 1955 roku, nieosądzony przez polski wymiar sprawiedliwości.
O komendancie zrobiło się głośno w listopadzie 2014 roku, gdy jego wnuk głośno zaprotestował przeciw nazywaniu Stahela "zbrodniarzem wojennym". Wyjątkowa ignorancja; tym bardziej, że niemiecki wojskowy sam przyznał się do winy.
Niemieckie zbrodnie w Warszawie nie zostały sprawiedliwie osądzone. Najwięksi sadyści, w tym Dirlewanger i Kamiński, w 1945 roku już nie żyli. Bach-Zelewski umiejętnie "wybronił się" w Norymberdze. Choć sądzono go później nie raz, za rzeź Warszawy nigdy nie odpowiedział. Zmarł w szpitalu więzienia na przedmieściu Monachium w 1972 roku. Gdy umierał, jego podwładny – Reinefarth – miał już za sobą karierę polityka...
Marnym pocieszeniem jest "polski" proces Paula Otto Geibela, bliskiego współpracownika znienawidzonego kata Warszawy Franza Kutschery, który w czasie powstania brutalnie pacyfikował obszar tzw. dzielnicy policyjnej (rejon Alei Szucha). Osadzony w 1954 roku, popełnił samobójstwo dwanaście lat później.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
Dział Historia od teraz także na Facebooku! Polub nas!
Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy.
Petra Reiber, burmistrz Westerlandu, 6 VIII 2014
Nasza mała delegacja przybyła tu, aby zapewnić państwa, że chcemy stawić czoło przeszłości, że sprawa Reinefartha nie będzie już wymazywana z pamięci ani wypierana ze świadomości. Nie możemy naprawić krzywd wyrządzonych Polakom. Możemy jednak wyznać winę naszych przodków, niemieckich nazistów, i poprosić zmarłe oraz żyjące ofiary, a także rodziny oraz przyjaciół tych ofiar - o przebaczenie.
Bach-Zelewski o Brygadzie Dirlewangera
Składała się ona wyłącznie z karanych poprzednio kryminalistów i przestępców politycznych, którym była zapewniona amnestia, o ile wykażą się męstwem w walce. Byli więc ludźmi, którzy nie mieli nic do stracenia, a wszystko do zyskania.
Bach-Zelewski o Dirlewangerze
Osobiście nieustraszony i dzielny, podtrzymywał swój autorytet tylko przez największą brutalność. Nałogowy pijak i łgarz, był w stosunku do o wiele prymitywniejszego Kamińskiego bardziej wyrafinowany.
Matthias Schenk, saper szturmowy Wehrmachtu
Za każdym razem, kiedy szturmowaliśmy piwnicę, a były w niej kobiety, dirlewangerowcy je gwałcili. Często kilku tą samą, szybko, nie wypuszczając broni z rąk. Wtedy, po jakiejś walce wręcz, trząsłem się pod ścianą, nie mogłem się uspokoić; wpadli ludzie Dirlewangera. Jeden wziął kobietę. Była ładna, młoda. Nie krzyczała. Gwałcił ją, przyciskając mocno jej głowę do stołu. W drugiej ręce miał bagnet. Najpierw rozciął jej bluzkę. Potem jedno cięcie, od brzucha po szyję. Krew chlusnęła. Czy wiecie, jak szybko zastyga krew w sierpniu...?Czytaj więcej
W. Nowak, A. Kuźniak, "Mój warszawski szał", "Duży Format", 23 VIII 2004
Matthias Schenk, saper szturmowy Wehrmachtu
Przed nami stał ksiądz. Trzymał opłatek i kielich. Może to był odruch, nie wiem, uklękliśmy, dał opłatek. Wpadł trzeci z naszej grupy, też dostał opłatek. Wlecieli esesmani, jak zwykle strzały, krzyki, jęki. Siostry były w habitach. Kilka godzin później zobaczyłem tego księdza w rękach dirlewangerowców. Pili wino z kielicha, hostia leżała połamana. Obsikiwali krzyż oparty o mur. Dręczyli księdza; miał zakrwawioną twarz, rozerwaną sutannę.
Matthias Schenk, saper szturmowy Wehrmachtu
Pobiegliśmy z kolegą do kwatery, ale na ulicach kozacy Kamińskiego pędzili cywilów. Mówiliśmy na nich Hiwis - od Hilfswillige (ochotnicy, chętni do pomocy). Obok upadła Polka w ciąży. Jeden z Hiwis zawrócił i zdzielił ją pejczem. Próbowała uciekać na czworaka. Stratowali ją końmi.
Bach-Zelewski o Kamińskim
Był awanturnikiem politycznym, wygłaszał do swych ludzi mowy propagandowe o wielkiej, faszystowskiej Rosji, której chciał być przywódcą-fuehrerem. Kobiety i alkohol były treścią jego życia. Dowództwo wojskowe pozostawiał swym dowódcom pułków. Pojęcie własności było mu obce, żadnego narodu nie nienawidził tak, jak Polaków, których wspominał jedynie obelżywymi słowami.
Reiner Stahel, zeznanie w Moskwie, 25 VIII 1945
Nie byłem w stanie kontrolować działania niemieckich jednostek, lecz uważam, że śmierć wielkiej liczby cywilnych mieszkańców Warszawy to naturalny rezultat walk ulicznych, dlatego nie widzę w tym nic szczególnego, że w szeregu przypadków cierpiała ludność cywilna.