Platforma Obywatelska szykuje nowelizację prawa, która pozwoli inwestorom... budować wyciągi narciarskie na cudzej ziemi - nawet jeśli właściciel nie wyrazi na to zgody. Godzi to w podstawowe prawo kapitalizmu, czyli prawo do własności prywatnej. Czyżbyśmy za kilka miesięcy mieli udostępniać korporacjom każdy teren tylko dlatego, że ma tam powstać intratny biznes?
W polskich górach nie brakuje miejsca na stoki narciarskie z prawdziwego zdarzenia. Niestety, zakopiański magnat Adam Bachleda-Curuś woli budować za granicą, a rodzime spółki - wbrew pozorom - nie zarabiają kokosów na wyciągach. Jednym z głównych problemów, który przeszkadza inwestorom w budowaniu kolejnych tras i kolejek, są właściciele ziem nie pozwalający budować na swoim terenie. "Rzeczpospolita" donosi o tym, że Platforma Obywatelska ma pomysł na rozwiązanie tej bolączki, tyle tylko, że jest to pomysł co najmniej kontrowersyjny.
Problem bowiem polega na tym, że blokowanie rozwoju biznesu to jedno, a własność prywatna to drugie. Poseł Maks Kraczkowski z PiS wskazuje, że takie metody rozwiązywania problemów stosowano za czasów PRL. I faktycznie - umożliwienie korporacjom budowanie na cudzym terenie, nawet jeśli właściciel się temu sprzeciwia, to naruszenie fundamentalnych praw kapitalizmu. Zdaniem naszych rozmówców, Platforma zapędziła się za daleko w swoich pomysłach.
Realny problem
Wyciągi miały by być stawiane bez zgody, a nawet wbrew sprzeciwowi, właścicieli ziem. Na takiej samej zasadzie, jak wodociągi, których zbudowanie często jest niezbędne. W myśl przepisu, który powstał w ramach nowelizacji Kodeksu Cywilnego, o niezbędności danego wyciągu miałyby decydować władze lokalne - donosi "Rzeczpospolita". Tyle tylko, że nikomu takie prawo się nie podoba.
- Rzeczywiście, takich problemów było u nas dużo. Ale górale potrafili się dogadywać między sobą. Zgrzyty pojawiały się raczej między dużymi instytucjami i osobami prywatnymi - przyznaje wiceprzewodniczący zakopiańskiej rady miasta Leszek Dorula. Inny radny Zakopanego, Marek Trzaskoś, dodaje, że problemem tym zajmowało się Stowarzyszenie Zakopane, bo konflikty występują nadal - chociażby na Gubałówce. Tylko czy to usprawiedliwia chęć wchodzenia na czyjś teren prywatny? - Na prywatnych gruntach musi być zgoda właściciela i nie wyobrażam sobie, żeby obca firma robił coś na cudzej ziemi - mówi nam burmistrz Zakopanego, Janusz Majcher.
Zakopane umiera
Polacy już dawno zorientowali się, że Zakopane nie jest najlepszym miejscem do jeżdżenia na nartach i snowboardzie. Bukowina Tatrzańska, Korbielów czy miejscowości na Słowacji cieszą się o wiele większą - i rosnącą - popularnością wśród naszych rodaków. Dla przykładu, w Bukowinie w ostatnich sezonach ze wszystkich wyciągów korzystało 35 tysięcy osób na godzinę. W Zakopanem - 17 tysięcy.
W niegdysiejszej zimowej stolicy Polski inwestorzy, którzy chcą budować trasy i wyciągi, zmagają się z obrońcami środowiska i właścicielami ziem. Z tymi drugimi, chociaż sprawa powinna być prosta, czasem nie idzie się dogadać. Jak opowiada nam osoba blisko związana ze sprawą konfliktu Polskich Kolei Linowych z właścicielami ziem na Gubałówce, całą inwestycję blokuje jedna rodzina. - Chcą bardzo dużo pieniędzy, na które PKL nie zgadza. Oni nie chcą odpuścić i tak powstaje konflikt - mówi nam anonimowy informator. Co więcej, z relacji naszego rozmówcy wynika, że rodzina ta podkupuje kawałki ziemi - namawia np. starsze kobiety, by im odsprzedały swoją działkę, a staruszki, przekonane o słuszności decyzji, to robią. - Wszyscy inni się już dogadali, tylko ta rodzina stanowi problem. Inwestor proponuje im naprawdę uczciwe i dobre warunki finansowe, a oni i tak idą w zaparte - mówi nasze źródło.
Potwierdza to Paweł Murzyn, dyrektor ds. technicznych z Polskich Kolei Linowych. - Na dzień dzisiejszy chodzi o pieniądze. Prywatni chcą zarobić jak najwięcej. Jeśli rachunek spółki i właściciela jest zbieżny, to wszystko w porządku - wyjaśnia Murzyn. - Ale na Gubałówce, gdybyśmy chcieli zapłacić tyle, ile chce ta rodzina, musielibyśmy dołożyć do biznesu 3 miliony złotych. A nasze stawki i tak są największe w Polsce, nikt nie płaci więcej niż my - dodaje dyrektor z PKL-u. Prezes Szczyrkowskiego Ośrodka Narciarskiego dodaje, że obecnie rentowność wyciągów narciarskich wynosi około 10 proc., ale ludzie o tym nie wiedzą. - Istnieje takie powszechne przekonanie, że ten biznes przynosi kokosy - komentuje Stanisław Richter. Inwestorów denerwuje też fakt, że na swoich ziemiach właściciele nic nie robią. Kiedyś jeszcze pasiono tam krowy i owce, ale dziś działki te po prostu leżą odłogiem.
Nie tędy droga
Mimo to, inwestorzy sami przyznają, że problem pazernych właścicieli nie powinien zostać rozwiązany w sposób proponowany w nowelizacji Platformy. - Jeśli ktoś by wszedł do mojego ogródka, to ja bym się na niego zdenerwował - mówi Paweł Murzyn z PKL. Marek Trzaskoś z zakopiańskiej rady miasta uważa projekt PO za "ubezwłasnowolnienie". - Święte prawo własności powinno być uszanowane i to nie podlega wątpliwości. Ten pomysł wykracza to poza zasady zdrowego, ekonomicznego działania. Z naszych doświadczeń wynika, że porozumienie się z właścicielami jest najlepsze - ocenia Trzaskoś. O dogadywaniu się wspomina również Paweł Murzyn i potwierdza, że to najlepsza metoda działania.
Według wiceprzewodniczącego rady miasta Zakopane Leszka Doruli "nie można właścicieli ziem stawiać pod ścianą". - Jestem przekonany, że są duże oczekiwania co do tego, by powstawały w naszych górach nowe inwestycje. Pytanie tylko, jak inwestorzy próbują to załatwiać - czy dopuszczają współwłasność, czy jednorazowo chcą płacić. Ja uważam, że powinno się budować, jak najwięcej, ale we współpracy z właścicielami - podkreśla Dorula, którego zdaniem "własności prywatnej nie należy ruszać".
Zakopane to nie jedyna polska miejscowość, w której inwestorzy mieli problemy z kupieniem lub wydzierżawieniem ziemi. W Szczyrku było podobnie, a z posiadającymi tereny męczył się Szczyrkowski Ośrodek Narciarski. - Taki przepis załatwia tylko kwestię budowy wyciągu, a nie jego późniejszego użytkowania. Co z tego, że go zbudujemy, jeśli nie będzie można tam poprowadzić trasy narciarskiej? - wskazuje kolejną nierozwiązaną kwestię Stanisław Richter, prezes SON. Zdaniem Richtera, szykowana przez PO nowelizacja na pewno byłaby dużym ułatwieniem w budowaniu, ale to daleko idące założenie. - Karkołomny pomysł, bo wyciąg to co innego niż wodociągi czy prąd. Po pierwsze, tamto kładzie się w ziemi, a po drugie - to rzeczy niezbędne. No i nie służą zarobkowaniu, w przeciwieństwie do wyciągu. Trudno tu więc nie zwrócić uwagi na kwestię naruszenia praw własności - zaznacza Richter.
Samorządy też niezadowolone...
W przepisie szykowanym przez Platformę problematyczna może być jeszcze inna kwestia - decydowania o tym, który wyciąg miałby być "niezbędny" gminie. - Jestem za tym, by Rada lub Urząd Miasta wspierał mieszkańców w kontaktach z biznesmenami, ale broń Boże nie powinniśmy o tym decydować. Burmistrz stałby się wtedy I sekretarzem - przekonuje radny Leszek Dorula. Jego kolega z rady, Marek Trzaskoś, również nie uważa przyznania samorządowi takich kompetencji za rozsądny pomysł. Ale jeśli już nowelizacja zostałaby wprowadzona, to "lepiej żeby Rada decydowała, niż burmistrz, bo my wywodzimy się ze społeczności mieszkańców i ją reprezentujemy" - stwierdza Trzaskoś.
Tak duża decyzyjność władz lokalnych mogłaby doprowadzić do skrajnej korupcji. Łatwo bowiem wyobrazić sobie sytuację, w której inwestor - chcąc szybko załatwić sobie budowę wyciągu - przynosi radnym lub burmistrzowi ogromne łapówki i czeka na efekt. Oczywiście, by mówić o korupcji, samorządy musiałyby jeszcze te łapówki przyjmować. Ale po co w ogóle tworzyć zapis, który jest tak korupcjogenny?
… Chociaż wspierają inwestycje
Nieprzychylne spojrzenie radnych na pomysł PO nie oznacza jednak, że nie wspierają oni rozwoju branży narciarskiej. - Bardzo potrzebne są nam nowe inwestycje, ale to nie są kwestie pierwszej potrzeby. Wyciąg to nie droga, nie szpital. Trzeba tu wykazywać zdrowy rozsądek - ocenia Leszek Dorula. Jego recepta na konflikt biznesmenów z właścicielami to "rozmawiać, dzierżawić, dawać współwłasność".
Można również, jak wskazuje Marek Trzaskoś, stworzyć prawo umożliwiające wykorzystanie danych terenów w zimie, kiedy są one nieużywane przez właścicieli - to jedyna regulacja prawna, która "mogłaby przejść w Sejmie".
Inwestorzy, z kolei, chcą mieć tylko spokój w prowadzeniu interesów. Według Stanisława Richtera z SON potrzebne są regulacje prawne, ale niekoniecznie takie, jak proponuje PO. Prezes Szczyrkowskiego Ośrodka Narciarskiego przypomina jednak, że mamy przepisy unijne, które są klarowne i pomocne zarówno dla biznesmenów, jak i właścicieli. Richter sugeruje, że to normami UE powinniśmy kierować się w tym przypadku. Paweł Murzyn z PKL dodaje do tego, że problem ten musi zostać jakoś rozwiązany, bo budowanie kolejnych pensjonatów i hoteli bez wyciągów nie ma żadnego sensu.
Również posłowie z parlamentu podkreślają, że pomysł PO idzie za daleko. - Załatwianie tego interesu rękami Sejmu jest niewłaściwe i może wyrządzić więcej szkód, niż przynieść pożytku - komentuje Andrzej Czerwiński z Platformy, wiceprzewodniczący komisji gospodarki.
Z kolei Maks Kraczkowski z PiS przypomina, że "prawo do własności i pewność tej własności to fundamenty państwa". - Jeśli PO chce w ten sposób pomóc inwestorom, to idzie w bardzo złą stronę. Tak robili dygnitarze komunistyczni - podsumowuje poseł Kraczkowski.