Wydawało się, że wszystko mają podane na tacy. Nic, tylko konsumować. Zdobyć trofeum. Nie dość, że finał grali na własnym stadionie, to jeszcze uniknęli w nim Barcelony. Do Monachium na decydujący mecz przyjechała londyńska Chelsea. Przyjechała nie mogąc wystawić w składzie Johna Terry'ego, jednego z najlepszych środkowych obrońców świata. A jednak Bayern przegrał, mimo że do 87. minuty to on prowadził 1:0, mimo że miał w dogrywce rzut karny. Mimo że, później, w samym konkursie rzutów karnych, prowadził już 3:1. Niesamowite. Co za rollercoaster.
Bayern tym samym nie wygrał w tym sezonie nic. Liga? Drugi, za polską Borussią. Puchar kraju? Byli w finale, grali z tą samą Borussią, dostali 2:5. I teraz ta porażka, w najważniejszym meczu sezonu. Do tego w takich okolicznościach.
Spełnione marzenie
Bohaterem był Didier Drogba, napastnik. Człowiek, który zawsze przegrywał wielkie finały. W sobotni wieczór najpierw wyrównał gdy całe Niemcy już powoli otwierały szampany. Potem sprowokował karnego, który na jego szczęście nie zaowocował golem. No i wreszcie ten ostatni rzut karny, który wykorzystał. Strzelił z krótkiego rozbiegu, totalnie ryzykując.
Wyrównanie Drogby:
Gdy Roman Abramowicz kupował Chelsea, chciał, by ta stała się największym klubem Europy. W krótkim czasie zespół zaczął zdobywać mistrzostwa i puchary kraju. Ale w Lidze Mistrzów prześladowało ją jakieś fatum. A to gol – widmo, w dwumeczu z Liverpoolem, który do dziś dokładnie nie wiadomo czy padł. A to rzuty karne w kolejnym półfinale, znów w Liverpoolem, porażka. Jak już do finału doszli i zmierzyli się w nim z Manchesterem United, piłkarz Chelsea John Terry w serii rzutów karnych wiedział, że wystarczy tylko raz trafić, by zdobyć trofeum. Ale nie wyszło, cieszyli się inni.
A Abramowicz, człowiek, który w biznesie nie przyzwyczaił się do słowa porażka, musiał przez lata oglądać jak jego ukochany klub notorycznie na arenie europejskiej zawodzi. Dziś może wreszcie poczuć się właścicielem spełnionym.
Piłkarze jak tenisiści
Gdy zastanawiałem się nad samym meczem przed jego początkiem, stwierdziłem, że to taki finał wielkoszlemowego French Open, w którym tenisista nr 5 zagra z dziesiątą rakietą świata. A najlepsi – Novak Djoković i Rafael Nadal (odpowiednio Barcelona i Real)– odpadli w półfinale. Nie spodziewałem się wielkiej piłki, tym bardziej, że oba zespoły przystąpiły do meczu mocno osłabione.
Rzeczywiście, mecz nie stał na jakimś wybitnym poziomie. Były za to, od pewnego momentu, niesamowite emocje. Przez niemal półtorej godziny gry jeden „tenisista” niemiłosiernie ganiał drugiego po korcie, a kibice czekali aż w końcu wykona uderzenie kończące. Bayern dominował, tworzył sobie świetne okazje, z biegiem czasu coraz bardziej wyglądało na to, że gol jest kwestią czasu. A to Mario Gomez strasznie pudłuje, a to obrońca Chelsea jakiś cudem blokuje strzał Ariena Robbena. Była walka, było tempo, ale wszystko przypominało też trochę taką grę w zbijaka. Mecz bez historii, taki do zapomnienia. Do czasu.
Ten tytuł jest już nieauktualny
Gdy w 83. minucie Thomas Muller strzelił gola na 1:0, miałem już w głowie tytuł tego tekstu. „Los dał wielką szansę, Bayern ją wykorzystał”. Gdy pięć minut później Chelsea wykonywała rzut rożny powiedziałem przy świadkach, że jak zaraz padnie gol, to cały mój misterny plan na artykuł legnie w gruzach (no, dobrze, było nieco brzydziej, był cytat z „Kilerów dwóch”). Gdy wyrównał Drogba, wpisałem sobie ten tytuł, który jest teraz. Potem dogrywka, ten sam Drogba – bohater fauluje w polu karnym, chyba zaraz stanie się się antybohaterem. Piszę więc w komputerze trzecią możliwość: „Chelsea Londyn – oni już chyba nigdy nie wygrają Ligi Mistrzów”. Mija znów chwila, Arien Robben nie trafia i po raz kolejny muszę zmienić tytuł. Wracam do tego, który pozostał. Choć w czasie rzutów karnych miałem kilka nowych.
Niewykorzystany karny Robbena:
To tylko pokazuje, jak bardzo futbol jest piękny, zmienny, nieprzewidywalny. Dla wszystkich – dziennikarzy, ekspertów, piłkarzy, trenerów, kibiców. - Czy ktoś po bramce Mullera spodziewał się takich emocji? - pytał w czasie dogrywki komentujący mecz w Polsacie Mateusz Borek. Pytał, rzecz jasna, retorycznie.
Trener reprezentacji Niemiec Joachim Loew powiedział przed meczem, że wygrana Bayernu jest dla niego szczególnie istotna. Dlatego, że w razie porażki część jego podopiecznych przybędzie na zgrupowanie przed Euro 2012 rozbita psychicznie.
Chyba sam nie spodziewał się, że Bayern przegra w takich okolicznościach. Jego niemieccy piłkarze nie będą rozbici. Z nimi może być dużo dużo gorzej. A mecz Polska - Niemcy w 1/4 finału jest jak najbardziej realny.