„Gotyk na dotyk”. Osobliwe hasło wita mnie na dworcu. Gotyku rzeczywiście tu nie brakuje, tak jak straganów z pamiątkami z Kopernikiem i sklepów z piernikami. Wszystko okupowane przez turystów i mało interesujące. Przez Toruń trzeba umieć się przegryźć. Zdjąć lukier z kamieniczek, przymknąć oko na ospałe szkolne wycieczki i obejść szerokim łukiem ogródki piwne. Kiedy zdrapie się warstwę pozorów i zabije mdły smak turystycznego miasteczka z piernika okazuje się, że to miasto tętni życiem. Nocnym, drapieżnym i modnym. Trzeba tylko wiedzieć kiedy skręcić w prawo, gdzie zejść po schodkach i w które zapukać drzwi. Poczuj Toruń od środka.
– Najważniejsze, to zaakceptować, że to prowincja. Po prostu – mówi Tomek Cebo, artysta i właściciel legendarnego klubu eNeRDe. – Albo się to lubi i żyje tu spokojnie, albo trzeba wyjechać. Wkurza mnie, że Toruń ma tyle kompleksów, że się porównuje do innych miast i często wstydzi. Prowincja brzmi słabo, ale trzeba uwierzyć, że też może być fajna i można dużo na niej zrobić. Trzeba tylko zmienić myślenie – radzi Cebo. Więc zmieniam. Toruń do rzeczywiście nieduże miasto, więc i jego atrakcje są na mniejszą skalę. Oczywiście wielkość ma swoje plusy. Wszędzie jest blisko. Nie trzeba zamawiać taksówki żeby pojechać do klubu, nie trzeba martwić się o autobus nocny i przemierzać kilometrów w poszukiwaniu baru. Wszystko jest malutkie. Małe kamienice, małe okienka i małe uliczki. Trochę jak w domku dla lalek.
Tylko słodyczy brak. Toruń nocą jest drapieżny. Kiedy pytam miejscowych o najlepszy bar, to pokazują mi mieszczący się w przęśle mostu – Pilon, mekkę punków. Na wejściu wita mnie plakat „Elba zostaje”, który trochę przysłaniają plecy ubranego w skórę, łysego chłopaka. Lustruje mnie wzorkiem. Nie każdy może tu wejść, a już na pewno nie policja. Mimo niewybrednych uwag „platyną tu nie zapłacisz skarbie”, udaje mi się dostać do środka. A tam czas się zatrzymał. Ciemno, surowe wnętrze, na murach propagandowe plakaty odklejające się od ściany, goście wyglądający jakby siedzieli tam całe życie, a w kącie porzucony cymbergaj. Po prostu Berlin lat 90 w pełnej krasie. Tylko muzyka nie ta, bo z głośników leci przyjemne disco i ludzie, choć w skórach i wytatuowani, to zadowoleni i uśmiechnięci. Pilon to Toruń dla alternatywnych. Miejsce na dobry koncert, ale też bójkę pod barem i wrogie spojrzenia. Wychodzę.
Kolejny punkt programu to Kontra.Punkt. Trzy piętrowa klubo-galeria. Wszyscy w niej bywają, ale nikt nie potrafi powiedzieć dlaczego. W środku jest najzwyczajniej na świecie. Zdjęcia na ścianach, schludny bar, trochę ludzi na parkiecie. Po ekstremalnych wrażeniach w Pilonie, lokal nie ma szans zatrzymać mnie na dłużej. Idę więc do eNeRDe, legendarnego klubu, o którym słyszałam jeszcze przed przyjazdem. Otwieram obdrapane drzwi w kamienicy i znów przenoszę się w czasie. A może raczej w miejscu, bo lokal odróżnia się od pozostałych toruńskich dyskotek. Jest hipsterski w najlepszym tego słowa znaczeniu. Swobodny, rozgadany i otwarty. Za barem gra DJ, wtóruje mu chłopak na klawiszach. Muzyka jest ambitna, ludzie roztańczeni, wewnętrzny dziedziniec pełny ciekawych osobowości. Toruń modny.
W końcu to miasto studenckie, choć na pierwszy rzut oka nie czuć tu fermentu. – Większość młodych ludzi z Torunia na studia wyjeżdża do innych miast, a na ich miejsce przyjeżdżają ludzie z mniejszych miejscowości. To widać na ulicach. Jest dość prowincjonalnie – tłumaczy mi Ola. Choć rynek jest trudny, to ludzie się nie poddają. Dwa tygodnie temu na Starówce otworzył się sklep Bez łat, w którym można znaleźć fajne ubrania i dodatki. Właścicielka sklepu sprowadza je z Danii, Anglii i Hiszpanii. Wśród ciuchów można znaleźć znane, droższe marki ale też ciekawe, tańsze rozwiązania. Czy sklep się przyjmie? Trudno powiedzieć, właścicielka nie traci humoru. Choć Toruń o modę niezbyt dba, to zawsze można spróbować to zmienić. Zmiany czuć w powietrzu. Nie tylko z resztą Bez Łat jest miejscem bez kompleksów. Równie fajna jest kawiarnia Cafe Draże czy mieszczące się w dawnym kościele ewangelickim kino Tumult. Toruń ma dobrą energię, trzeba tylko wiedzieć, w którą uliczkę skręcić i mieć oko do wyłapywania oryginalnych miejsc z tłumu sieciówek, barków piwnych i sklepów z pamiątkami.
– Ludzie się po prostu trochę tu boją. Wstydzą się fajnie wyglądać, bawić modą, robić ciekawe rzeczy, ale i to się zmienia – tłumaczy mi Cebo. Toruń ma potencjał. Cztery lata temu powstało tu Centrum Sztuki Współczesnej, które jest jednym z bardziej znaczących ośrodków kultury w Polsce. Mnożą się ciekawe inicjatywy, małe galerie i festiwale. Co raz więcej w „mieście skansenie” czuć ludzi. Potencjał tkwi w nich, ale także w architekturze miasta. Toruń jest piękny. Nadwiślańskie bulwary są idealne na rower, choć podobno kradną je w Toruniu na potęgę. Ciasne ulice świetnie nadają się na włóczenie po nocy, a cukierkowe kamieniczki tworzą bajkowy klimat. O Toruniu nie można jednak myśleć tylko w charakterze Starówki. Równie ciekawe jest, ostatnio co raz modniejsze, Osiedle Bydgoskie, które artystycznym charakterem przypomina dawny Kreuzberg, czy naszą Pragę. Nie ma z resztą co Torunia porównywać do innych miejsc. To miasto mieszanka. Dzikie jak Berlin, modne jak Warszawa, imprezujące jak Kraków i otwarte jak Wrocław. Choć mieszanka w skali micro, to jej wybuch może być spektakularny. Czekamy na Toruń bez lukru.