Po lewej: Paweł Lipiec - niebiegający (kwiecień 2014). Po prawej: Paweł Lipiec - wersja ulepszona półtorarocznymi treningami (wrzesień 2015)
Po lewej: Paweł Lipiec - niebiegający (kwiecień 2014). Po prawej: Paweł Lipiec - wersja ulepszona półtorarocznymi treningami (wrzesień 2015) Fot. naTemat.pl
Reklama.
- Na początku nie wierzyłem, że przebiegnę pierwsze pięć kilometrów, które były takim pierwszym etapem naszego rozwoju biegowego – opowiada o mozolnym procesie pokonywania kolejnych sportowych barier.
Paweł Lipiec

Jak już przebiegłem piątkę, to stwierdziłem, że to w sumie spoko, bo piątka to nie jest taki długi dystans – da się przebiec. Ale 10 to już dwa razy więcej i na pewno się nie da. Jak przebiegłem dychę, to uwierzyłem, że tę dychę da się nawet poniżej godziny przebiec. Półmaraton to jednak znowu - dwa razy dłużej, pewnie nie dam rady. Po przebiegnięciu półmaratonu nadal jeszcze nie wierzę, że przebiegnę maraton, chociaż bardzo bym chciał.

Istnieją uzasadnione przypuszczenia, że to ostatnie zdanie dodał z czystej skromności. Trener Grzegorz Zwierzchoń na pytanie, czy jego zawodnicy są przygotowani do kilkugodzinnej walki na dystansie 42 i pół kilometra odpowiada krótko i bez zająknięcia: - Tak.
„Mówi się, że biegacze to sekta. I mnie się ta sekta podoba, bo spotykam wśród biegaczy więcej szczęśliwych ludzi niż w innych „sektach” - tak Paweł pisał na swoim blogu kilka miesięcy temu. Parę tygodni przed startem podtrzymuje, że grupy treningowe ze wspólnotami duchowymi rzeczywiście mają całkiem sporo wspólnego. Choć początkowo nie traktował tego jako wartości samej w sobie, z czasem okazało się, że towarzyskie aspekty biegania wzięły nad innymi górę:
Paweł Lipiec

Nigdy nie podchodziłem do biegania na zasadzie przynależność do jakiejś grupy społecznej. Chociaż zauważam, że dzięki temu, że biegam, że gdzieś tam sobie wystartowałem, dzięki temu, że pojawiłem się na jakiś wspólnych treningach poznałem naprawdę fajnych, pozytywnych ludzi. I to jest chyba największa korzyść z tego całego biegania.

Pomimo zbawiennego wpływu na życie towarzyskie, wyliczając zalety biegania, Paweł nie zapomina o bardziej typowym aspekcie – systematycznie rosnącej wytrzymałości: - Z tego co widzę, to przesuwała się granica nawet nie tyle samej wytrzymałości fizycznej, co odporności psychicznej i wiary w to, ile jestem w stanie naprawdę przebiec. To była tak naprawdę największa zmiana, jaką w sobie zaobserwowałem - twierdzi.
logo
Paweł Lipiec podczas II Biegu RunBertów Fot. Paweł Lipiec
W to, że Paweł jest w stanie zamienić kapcie na adidasy, telewizyjną ramówkę na program treningowy i śmieciowe jedzenie na pełnowartościowe i pełnoziarniste, od początku wierzyła jego najbliższa rodzina. Bardziej sceptyczni (zdroworozsądkowi?) byli przyjaciele, których decyzja Pawła wyraźnie zaskoczyła:
Paweł Lipiec

Rodzina od początku mnie wspierała i tutaj nie ma dużych zmian, na szczęście. Zaważyłem natomiast dużą zmianę wśród bliższych i dalszych znajomych, którzy na początku niekoniecznie wierzyli w to, że ten maraton to jest realny i pewnie nie dam rady go przebiec, bo to jest jednak dosyć długi dystans. Większa grupa wierzących pojawiła się po przebiegnięciu tej pierwszej dychy i półmaratonu, co mnie bardzo cieszy. W tej chwili mam ogromne wsparcie nie tylko w rodzinie, ale też właśnie w przyjaciołach, w ludziach z którymi pracuję, w ludziach z którymi biegam. Mam wrażenie momentami, że oni chyba bardziej wierzą w ten mój maraton niż ja.

W Pawle znowu odzywa się niedowiarek. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że to tylko swego rodzaju zasłona dymna – licho nie śpi, a zapeszać na kilkanaście dni przed maratonem może rzeczywiście nie jest rozsądnie.
- Bieganie miało być furtką do powrotu do treningów sztuk walki - marzyło mi się, że kiedyś wrócę na salę. Ale po kilku miesiącach okazało się, że do tych moich sztuk walki chyba już mi się nie chce wracać, że wolę zostać przy bieganiu - jest tak fajnie, że nie ma sensu tego zmieniać – twierdzi. Czyli zapowiada się dłuższy związek? - Tak przynajmniej planuję.