Historia Polski pełna jest niewykorzystanych szans. Bo przecież wielokrotnie nasi (często ramię w ramię z sojusznikami) przekonująco wygrywali w polu - jak pod Grunwaldem czy Wiedniem, ale sukcesu nijak nie wykorzystali. Podobnie było z bitwą pod Kircholmem, stoczoną dokładnie 410 lat temu. Fakt faktem, Szwedzi zapamiętali "najlepszą jazdę na świecie" na długo...
Walka Dawida z Goliatem? Niekoniecznie. Co prawda hetman Jan Karol Chodkiewicz uszykował do boju swe niezbyt liczne, bo liczące ok. 3,5 tysiąca wojsko polsko-litewskie, w większości jazdy. Ale był pewien swego. Miał prawdziwego asa w rękawie w postaci jazdy, która nie wiedziała, co to gorycz porażki. O przełamującej wszystko sile husarii krążyły już wówczas opowieści działające na wyobraźnię. Szwedzi spod Kircholmu później także będą je rozgłaszać.
Przed bitwą Karol Sudermański, zasiadający na szwedzkim tronie, o który rywalizował od jakiegoś czasu z posiadającym do niego prawa dynastyczne Zygmuntem III Wazą, był jednak spokojny. Trudno się dziwić, ponad trzykrotnie większa liczebnie armia miała zapewnić zwycięstwo. Liczyła ok. 11 tys. zbrojnych, w zdecydowanej większości piechoty uzbrojonej w długie piki. Wszystko to miało gwarantować sukces. Jak się okazało, nic nie było w stanie zatrzymać szarżujących Polaków.
Zadecydowało, jako się rzekło, przełamujące uderzenie husarii. Tej wyborowej jazdy zazdrościło nam wielu ówczesnych panujących i wojskowych; jeszcze w XVIII wieku francuski pamiętnikarz Francoise Dalerac pisał, że "husarze nie cofają się nigdy". Nieco się mylił, bo w 1702 roku nasi zeszli z pola bitwy pod Kliszowem po nieudanych atakach na Szwedów. Wcześniej jednak, przez dwa stulecia, byli postrachem Europy. I dobitnie przekonali się o tym właśnie Skandynawowie.
Co najmniej połowa nieprzyjaciół zapłaciła za udział w bitwie własnym życiem. Niektóre szacunki zabitych wśród Szwedów, uciekających w popłochu przed polską jazdą, sięgają 9 tysięcy ludzi! O mało nie poległ sam szwedzki król, w ostatniej chwili ocalony przez towarzysza broni. A Polacy? Bezpowrotnie stracili zaledwie 100 atakujących. To nie był zwykły sukces, to był pogrom.
Z jednym ale. Polacy i Litwini ponownie nie wykorzystali wielkiego zwycięstwa pod nikomu nie znaną inflancką wsią. Co prawda Szwedzi musieli rychło zwinąć oblężenie Rygi, co też przesądziło o wyniku kampanii 1605 roku, ale nie zadaliśmy nieprzyjacielowi decydującego ciosu. Historia nie kłamie - minęło pół wieku i Szwedzi zgotowali nam potop...
Wcześniej jednak Polacy byli na ustach całego świata - i nie ma w tym przesady. Zwycięzcom gratulowali takie ówczesne tuzy jak: papież Paweł V, cesarz Rudolf II czy król Anglii Jakub I. Ale nie tylko przedstawiciele chrześcijańskiego świata słali listy nad Wisłę. Sułtan turecki Ahmed I i szach perski Abbas I także opiewali polski sukces.
– Bardziej się temu zwycięstwu potomne wieku dziwować, aniżeli wierzyć będą – skwitował Jakub Sobieski. Ten sam, który niemal ćwierć wieku później spłodził przyszłego króla i zwycięzcę spod Wiednia.
Co więc w tym konkretnym przypadku zadecydowało o sukcesie husarii? Moim zdaniem, najistotniejszym czynnikiem był właśnie atak skrzydłowy. Kolejnym było użycie długich kopii. (...) A najdłuższe kopie osiągały 6,2 metra. Jest więc możliwe, że pod Kircholmem właśnie kopie husarskie (może tylko niektóre z nich?) były dłuższe od pik Szwedów.
R. Sikora, Niezwykłe bitwy i szarże husarii, Warszawa 2012.