
Politycy PiS-u, partii KORWiN i narodowcy od kilku tygodni prowadzą akcję straszenia Polaków uchodźcami. Uruchomili proces nakręcania się spirali ksenofobii, nad którym nikt nie będzie mógł zapanować. Są już pierwsze ofiary: to Czeczeni, którzy od lat mieszkają w Polsce. Od kilku tygodni wzrasta liczba ataków na nich, powodowanych nienawiścią rasową.
Oczywiście jakieś ekscesy rasistowskie mogą się zdarzyć w każdym kraju, ale sprzeciw ogromnej większości Polaków wobec przyjmowania imigrantów to z jednej strony wyraz zdrowego rozsądku, a z drugiej przywiązania do polskiej i europejskiej kultury, która jest kwestionowana przez sporą część imigrantów z krajów arabskich. Czytaj więcej
Tymczasem okazuje się, że na efekty prawicowej nagonki nie trzeba czekać do przyjazdu uchodźców z Syrii czy Erytrei. Atakowani są ci, którzy mieszkają w Polsce od lat. Największa grupa to Czeczeńscy – w ostatnich dwóch dekadach przyjechał ich do Polski ok. 85 tys. Przez ten czas dobrze zasymilowali się tam, gdzie mieszkają, nawiązali kontakty z lokalnymi społecznościami, pracują i uczą się.
Jej organizacja zajmuje się pomocą m.in. w legalizacji pobytu uchodźców mieszkających w Warszawie i okolicach. – Imigranci, nasi podopieczni, z którymi codziennie mamy do czynienia, boją się wychodzić wieczorami z domów, bo są atakowani tam, gdzie od lat mieszkają, przez swoich sąsiadów. To głównie ataki werbalne, ale granica jest płynna – przestrzega nasza rozmówczyni.
– Nasi podopieczni relacjonują, że sąsiedzi przez lata mówili im "dzień dobry", a teraz patrzą na nich inaczej – mówi rozmówczyni naTemat. – Jedna z kobiet opowiadała, że prosi dzieci, żeby wracały przed wieczorem. Kiedy jej dziecko kończyło gimnazjum i szukało liceum okazało się, że najłatwiejszy dojazd byłby kolejką podmiejską, ale nie chciała się na to zgodzić, bo ryzyko jakiegoś ataku, napaści jest większe, więc zamiast jechać kolejką jej dziecko będzie jechało godzinę autobusem przez zakorkowane miasto – mówi Aleksandra Chrzanowska.
– Słyszałam tylko o trzech atakach fizycznych, ale działamy tylko w Warszawie i okolicach, więc mogłam nie słyszeć o większej liczbie. Ale jeśli więcej jest ataków werbalnych, to większe ryzyko ataków fizycznych. Poza tym jeśli atakowani są mężczyźni, to oni będą się bronić, a to może doprowadzić do eskalacji – przestrzega ekspertka Stowarzyszenia Interwencji Prawnych.
Drugi przypadek był na tyle poważny, że zagrażał życiu ofiary. O trzecim dowiedziano się przez przypadek. – Imigranci czy uchodźcy często po prostu wstydzą się mówić o atakach, to dla nich wstydliwe. Latem nasz czarny podopieczny jechał autobusem i został pobity. Nie powiedział nam o tym od razu. Wspomniał przy okazji, kiedy prawniczka spytała skąd ma siniaka. Wymusiliśmy na policji, żeby jeszcze raz go przesłuchać – dodaje nasza rozmówczyni
W innych miastach jest nieco spokojniej. – Żadnych sygnałów o takich zajściach nie mamy – słyszę w Fundacji Dialog z Białegostoku. Tam chyba skutek przyniosła szeroka akcja policji i samorządu przeciw ksenofobii. Podobnie w Lublinie. – Nie mamy jednego ośrodka dla uchodźców, został zamknięty, więc znaczna część tych osób mieszka w Lublinie, ale nic szczególnego się nie dzieje – mówi Anna Dąbrowska, szefowa fundacji Homo Faber.
O rosnącej niechęci do obcych świadczą nie tylko pobicia, ataki werbalne w realu czy w internecie, ale też reakcje lokalnych społeczności na deklaracje przyjęcia konkretnej liczby rodzin. Z niechęcią są przyjmowane nawet deklaracje parafii, choć przecież księża mają w naszym kraju gigantyczny wpływ na kształtowanie opinii w swoich parafiach.
Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl
