Zjednoczona Lewica wymieniała szefów sztabu i robi restart kampanii. – Podstawą kampanii SLD byli dotychczas doświadczeni politycy, a wyborcy Zjednoczonej Lewicy chcą dzisiaj nowej jakości – tłumaczy Krystian Legierski, kandydat ZL do Sejmu.
Jak ocenia pan dotychczasową kampanię Zjednoczonej Lewicy? Bo szefowie ugrupowań chyba niezbyt dobrze, skoro zdecydowali o wymianie szefów sztabu.
To efekt różnic między starymi działaczami a nowymi. Podstawą kampanii SLD byli dotychczas doświadczeni politycy, a wyborcy Zjednoczonej Lewicy chcą dzisiaj nowej jakości, choć oczywiście z zachowaniem udziału doświadczonych liderów, takich jak Leszek Miller czy Janusz Palikot. Jednak ja na liderkę i kandydatkę Zjednoczonej Lewicy na funkcję premiera typuję Barbarę Nowacką.
My młodzi musimy pokazać, że to jest inna lewica. Że ci starsi działacze wnoszą do niej swoje doświadczenie, ale już nie oni nadają ton, nie oni ustalają przekaz. To, co mówimy wyborcom musi być nowe i musi się wpisywać w to, co my odczytujemy jako potrzebne i ważne. A to różni się od tego, co widzą nasi starsi o kilka pokoleń koledzy. Musimy przekonać ludzi, że nasz komitet to nie tylko zjednoczenie i stare w nowej odsłonie, ale zupełnie nowa jakość.
Przez lata lewica przegrywała, bo stawiała przekaz światopoglądowy ponad gospodarczy. Na początku Zjednoczona Lewica miała mocne uderzenie gospodarcze, ale teraz znowu wraca do spraw światopoglądowych. Dlaczego spychacie się do tej niszy?
Przede wszystkim rzeczywistość społeczna musi być widziana jako całość i nie możemy mówić o żadnych niszach. Założenie, że lewica nie ma programu gospodarczego jest błędne, bo przecież to właśnie lewica wprowadzał Polskę do Unii i zajmował się dostosowaniem naszej gospodarki do gospodarki europejskiej. To intelektualny wysiłek lewicowych polityków jak Grzegorz Kołodko czy Marek Belka pozwolił Polsce notować wysoki wzrost gospodarczy za czasów rządów lewicy. Dzisiaj ten komponent solidnej wiedzy ekonomicznej jest właśnie w Zjednoczonej Lewicy.
Jednym z pomysłów Zjednoczonej Lewicy na gospodarkę jest natychmiastowe rozpoczęcie transformacji społecznej, bo na razie przechodzimy transformację technologiczną, infrastrukturalną. Za to nie reformujemy społeczeństwa jeśli chodzi o styl myślenia. Aby Polak i Polka mogli się odnaleźć we współczesnym świecie, mogli być innowacyjni i konkurencyjni jakością a nie taniością swojej pracy.
Nie możemy pozwolić żeby na trwałe stać się Europejczykami drugiej kategorii, nie rozumiejącymi europejskich wartości czy nie potrafiącymi odnaleźć się w świecie, który jest odważny, tolerancyjny, otwarty na różność, podejmujący wyzwania. A jesteśmy na najlepszej drodze ku temu przez coraz powszechniejsze przyjmowanie, iż naszą narodową tożsamością są ksenofobia, nietolerancja, sprzeciw wobec przyjmowania świata takim, jakim jest, przez niezgodę na to, co proponuje Zachód, do którego aspirujemy i którym się zachwycamy.
Jeśli tak się stanie, będziemy w drugim albo trzecim szeregu jeśli chodzi o możliwość zaproponowania czegoś światu. Na to nie możemy pozwolić, a dotychczasowe rządy PO i zapowiedzi PiS pokazują, że oni nie są w stanie transformacji społecznej przeprowadzić. Nie możemy być mentalnym skansenem.
To wszystko jest nierozerwalnie związane z gospodarką, której nie da się zreformować bez reformy społeczeństwa. Uważamy, że trzeba przerzucić koszty utrzymania państwa z przeciętnego Kowalskiego, z nas młodych ludzi ledwo wiążących koniec z końcem na banki, korporacje, na Kościół, który natychmiast powinien zostać opodatkowany i stracić finansowanie z budżetu, na ludzi najbogatszych.
Samo tylko podniesienie podatku dla najbogatszych przyniesie dwa miliardy do budżetu, kolejne dwa miliardy daje zaniechanie finansowania Kościoła. W sumie postulowane w naszym programie zmiany gospodarcze mają przynieść ok. 100 mld zł rocznie do budżetu państwa.
Nie mówiłem, że nie macie programu gospodarczego.
Przepraszam, tak to odebrałem.
Mówiłem tylko, że w ostatnich dniach znowu głośniej o sferze światopoglądowej niż gospodarczej.
Jeśli obserwuje pan taką przewagę, to tylko za sprawą tego, że media tak relacjonują nasz przekaz.
No właśnie. A dzisiaj Zieloni organizują na placu Zbawiciela odbudowę tęczy.
Tęcza to nie tylko symbol związków partnerskich, ale też otwartości i tolerancji Warszawy. Na to stawiamy, chcemy, aby Polska była dumnym, silnym europejskim społeczeństwem, które jest w stanie podejmować wyzwania współczesnego świata i odpowiadać na nie wcale nie poprzez budowanie murów, a przez mądre propozycje.
Uważam, że jesteśmy w stanie zachować naszą tożsamość kulturową, nawet jeśli otworzymy się na uchodźców, muzułmanów czy na gejów i lesbijki. Każda różnorodność rodzi jakieś problemy. Ale ostatecznie w różnorodności przede wszystkim widzimy szansa na rozwój, energię, inspirację i innowacyjność. To wszystko niesie ze sobą różnorodność, to ludzie z zewnątrz niosą ze sobą nowe pomysły, nowe idee, to wszystko ma ogromny wpływ na gospodarkę.
Proszę powiedzieć, jaki kraj jest największy i najsilniejszy na świecie? Oczywiście Stany Zjednoczone, które są jednym wielkim kulturowym tyglem. Z kolei kulturowe monolity nie odgrywają wielkiej roli w Europie czy świecie.
Prezydent Andrzej Duda jest po stronie otwartości czy zamknięcia nas na świat?
Nie mam zielonego pojęcia za czym jest prezydent Duda. Sądząc po tym, z jakiego obozu politycznego się wywodzi, raczej nie jest za otwartością. I byłbym bardzo zdziwiony, gdyby okazał się być w awangardzie.
Żałuje pan tego, co mówił pan w kampanii prezydenckiej? Krytykował pan Bronisława Komorowskiego do tego stopnia, że o Dudzie wypowiadał się pan dość ciepło.
Niczego nie żałuję i absolutnie z niczego się nie wycofuję. Moja deklaracja oddania głosu na Andrzeja Dudę była podyktowana tylko chęcią odsunięcia Bronisława Komorowskiego od władzy. Uważam, że jeśli ktoś ma nam młodym ludziom do zaoferowania tylko straszenie PiS-em, to jest to niegodne w demokratycznym kraju. Nie godzę się jako obywatel, żeby władza ze mną w ten sposób rozmawiała.
Chciałem pokazać panu Komorowskiemu, że to jest dużo za mało, żeby zdobyć mój głos. Chciałem wręcz zademonstrować, że to jest na tyle zły argument, że jestem w stanie zagłosować na Dudę, który jest zupełnie nie z mojej bajki, zupełnie się z nim nie zgadzam, zupełnie nie popieram jego postulatów. To miało pokazać Platformie, że rozmawianie ze mną z pozycji szantażu jest nie do zaakceptowania.
Byłem przekonany, że upadek Komorowskiego zapoczątkuje lawinę i myślę, że to się właśnie dzieje. Bo gdybyśmy jak przelęknione owieczki pobiegli do urn, Platforma miałaby kolejny sukces, znów zdobyłaby władzę i znów powtarzałaby to, co przez osiem lat: nie ruszamy spraw światopoglądowych, nie modernizujemy społeczeństwa, bo przegramy.
Gdyby oni znowu wygrali, to przez kolejną kadencję w kwestiach najważniejszych dla Polek i Polaków nie wydarzyłoby się nic. Zwłaszcza w sprawach ważnych dla młodych takich jak podwyższenie pensji minimalnej czy przyjęcie realnego programu budowy w całej Polsce tanich mieszkań komunalnych na wynajem nie moglibyśmy liczyć na żadną zmianę.