Jestem jednym z bardziej znienawidzonych przez PiS dziennikarzy: większość polityków partii ze mną nie rozmawia, a w biurze prasowym jest na mnie zapis. Mimo to, właśnie trafiłem do spotu uderzającego w PO sprawą elektrowni atomowej. Jak to się stało? Tak.
Od niedzieli w kampanii pojawił się nowy temat: 180 mln zł wydane na program budowy elektrowni atomowej. PiS mocno uderza w Platformę, a kolejnym elementem tego uderzenia jest spot. Z moim udziałem.
Ostracyzm
To nieco groteskowe, bo duża część polityków PiS mnie nie znosi. A szczególnie zespół medialny, który odpowiada za produkcję spotów. Marcin Mastalerek, rzecznik sztabu, od chwili, kiedy zastąpił Adama Hofmana bodaj tylko raz odebrał telefon ode mnie. Później pewnie dopisał do mojego nazwiska "nie odbierać". Nie odpisywał też na SMS-y.
Jeszcze w kampanii prezydenckiej udawało mi się od czasu do czasu dodzwonić do Krzysztofa Łapińskiego, zastępcy rzecznika PiS. Ale od startu kampanii parlamentarnej – wzorem Mastalerka – Łapiński milczy. Dlatego nie było (i pewnie nie będzie) mi dane napisać tekstu o tym, jak wygląda podróż Szydłobusem (jeśli sztab zmieni zdanie, chętnie sprawdzimy). Biuro prasowe zbywa moje kolejne prośby, a kiedy wprost spytałem, czy jest na mnie zapis, usłyszałem "te kwestie to decyzja rzecznika Mastalerka".
Już nie "fe"?
Ale kiedy kiedy trzeba ratować projekt "premier Szydło" i uderzać w Platformę, Sikora już nie jest "fe". Partia wykorzystała fragment niedzielnego briefingu Ewy Kopacz, na którym powiedziała o elektrowni atomowej.
Jak stałem się bohaterem spotu PiS? Na briefingu przed wyjazdem w kampanijną podróż do Strykowa, Sieradza, Pabianic i Piotrkowa Trybunalskiego spytałem Ewę Kopacz o postulat Ryszarda Petru. Lider .Nowoczesnej mówił dzień wcześniej w Łodzi, że rząd nie powinien dopłacać do kopalń. Wskazywał na przykład łódzkich włókniarek, które po upadku branży wzięły sprawy w swoje ręce i odbudowały przemysł.
Samobój Kopacz
Kopacz mówiła, że jej priorytetem jest obrona polskich kopalń, bo nasza energetyka opiera się na węglu. – I ja się tego nie wstydzę – zapewniała. Później dodała: "w przeciwieństwie do moich konkurentów politycznych nie mam planu budowy kopalń atomowych, yyy, elektrowni atomowych". Taka linia ataku na PiS mocno mnie zaskoczyła, bo to przecież rząd Donalda Tuska rozpoczął program budowy takiej elektrowni.
Pisaliśmy o tym w naTemat, przytaczając dokładne dane o kosztach działalności spółki PGE EJ 1. To państwowe konsorcjum, które na razie ma przygotować, a później zbudować siłownię jądrową. Dlatego zaskoczony deklaracja Kopacz przypomniałem o planach Tuska i dopytałem, czy rząd w takim razie rezygnuje z projektu. Kopacz powiedziała, że to wcale nie Tusk i wspomniała coś o "sejmowym przemówieniu jednego z jej poprzedników".
Storm is coming
Cytat podłapało kilkoro komentatorów na Twitterze, ale sprawa stała się tematem politycznym, dopiero kiedy o wypowiedź Kopacz spytał swoich gości Bogdan Rymanowski w "Kawie na ławę" w TVN24. Później szybko poszło.
Platforma zupełnie nie wiedziała co się dzieje. Podczas wizyty u strażaków w Sieradzu pytałem szefa kampanii Marcina Kierwińskiego i głównego doradcę od wizerunku Michała Kamińskiego, jak zamierzają się obronić po wypowiedzi Kopacz o elektrowni. Wydawali się być zdziwieni moją oceną sytuacji, przekonując, że to skuteczne uderzenie w PiS, bo Kaczyński w expose mówił o budowie elektrowni atomowej, a teraz udaje przyjaciela górników.
Naiwność PO
Taka narracja się nie przebiła, ale Kopacz jeszcze raz spróbowała podczas briefingu w Sieradzu. Namawiała mnie do odrobienia pracy domowej i przeczytania expose poprzednich premierów.
Uderzające jest to, że Kopacz i jej otoczenie pomyśleli, że media i politycy zwrócą większą uwagę na słowa Kaczyńskiego sprzed prawie dekady, niż na realne decyzje rządu Donalda Tuska i miliony, które wydano z budżetu. To pokazuje w jak słabej formie jest dzisiaj Platforma. Chciała rzucić kamykiem w PiS, a uruchomiła lawinę, która ją przysypała.