Załóżmy, że PiS wygra wybory i stworzy rząd (choć obecnie w polskiej polityce nic nie można przyjmować za pewnik). Premierem ma zostać Beata Szydło. Wolałbym, żeby to Jarosław Kaczyński pokierował rządem. Dlaczego? Dlatego.
"Prezes ma zawsze rację"– stwierdziła Beata Szydło, komentując zapowiedź 20-letnich rządów Prawa i Sprawiedliwości. Ale dowodów uległości jest więcej: Szydło nie wybroniła swojego najbliższego współpracownika Marcina Mastalerka, który naraził się prezesowi i stracił miejsce na listach wyborczych. Szydło sprzeciwiła się prezesowi bodaj raz: kiedy odmówiła startu z jedynki w Warszawie.
Tak jak uległy Jarosławowi Kaczyńskiemu jest Andrzej Duda, tak i uległa będzie Beata Szydło. Prezes ma wiele złych cech, ale nie ma wątpliwości, że Szydło nie będzie w stanie przeciwstawić mu się i powstrzymać go przed narzuceniem szkodliwego pomysłu. Wiceprezes PiS już zapowiedziała, że będzie się spotykała z prezesem. Nie ma w tym nic strasznego, bo premier to funkcja stricte partyjna, w przeciwieństwie do prezydenta, który (tylko teoretycznie) jest apartyjny. Ale ważne jest też, jak będą te spotkania przebiegały. Jakoś trudno wyobrazić sobie, że Szydło i Kaczyński będą rozmawiali jak partnerzy, raczej jako szef i podwładna.
2. Paraliż
Kiedy niesamodzielny jest kandydat na premiera, to jeszcze nie problem. Kiedy niesamodzielny jest premier, zaczynają się kłopoty. Po pierwsze nieuchronny jest konflikt: partia musi realizować program, a premier dbać o stan budżetu. W przypadku PiS te dwie rzeczy są nie do pogodzenia. A prezes już zapowiedział, że jeśli Szydło nie będzie realizowała zapowiedzi, zostanie zmieniona.
Poza tym premier nie jest w stanie sprawnie rządzić, jeśli co chwilę musi dzwonić do szefa. Każdego dnia musi podejmować dziesiątki i setki decyzji. Niektóre są czysto techniczne, ale część ma doniosłe znaczenie polityczne. Dotyczy to przede wszystkim unijnych szczytów.
3. Doświadczenie
Jarosław Kaczyński kierował rządem przez niespełna półtora roku, ale to wystarczy, by poznać mechanizmy rządzenia. Stoi też za nim ćwierć wieku doświadczenia politycznego, Szydło weszła do ogólnopolskiej polityki dekadę temu, a z piątego do drugiego rzędu przesunęła się dopiero po katastrofie smoleńskiej. Ale to już czas, gdy PiS nie ma posad w administracji państwowej, gdzie Szydło mogłaby nabierać doświadczenia.
Do tego Kaczyński to człowiek z kompletną wizją państwa. Można się z nią nie zgadzać, ale ona jest. Tymczasem u kandydatki PiS na premiera trudno się dopatrzyć jakiejś głębszej myśli, szerszego spojrzenia. Niestety o głównej konkurentce Szydło można powiedzieć podobnie.
4. Nudaaa...
Prezes często ucieka w dygresję i ma nawyk tłumaczenia mało istotnych dla całości pojęć i faktów, ale dobrze się go słucha. Jarosław Kaczyński potrafi i lubi przemawiać.
Beata Szydło przede wszystkim nie ma wiele do powiedzenia. Każde jej przemówienie to właściwie to samo: że trzeba słuchać ludzi, że PiS słucha, a Platforma nie, że teraz jest źle, ale niedługo będzie super itd. itd. Do tego Szydło sprawia wrażenie, jakby publiczne przemawianie ją bolało. Z kolei jej głos usypia nawet działaczy PiS.
5. Dalsze osłabianie urzędu
Dobrą zasadą jest, by premierem był szef partii rządzącej. Niestety w Polsce ten zwyczaj nie jest uznawany za podstawę systemu politycznego, tak jak jest to w większości krajów. Jeśli ktoś był w stanie wywalczyć sobie silną pozycję w partii, to można oczekiwać, że będzie też w stanie podołać obowiązkom w rządzie.
Niestety ostatnio obserwujemy wręcz regres. Wydawało się, że silny Leszek Miller na stałe wprowadzi w Polsce zasadę, że premierem zostaje szef partii. Ale sam upadł i został zastąpiony przez człowieka Aleksandra Kwaśniewskiego, czyli Marka Belkę. W 2005 r. Jarosław Kaczyński nie miał więc powodów, by zostać premierem, co obniżyłoby szanse jego brata na wygraną z Donaldem Tuskiem. W 2007 r. lider PO został premierem, ale już Ewa Kopacz, choć jest szefową partii, została naznaczona przez poprzednika. To jemu, a nie sobie, zawdzięczała pozycję w partii.
Lepiej więc, aby (w przypadku wygranej PiS) osoba sprawująca realną władzę sprawowała ją także formalnie. Ale to się pewnie nie stanie. Dlaczego? Pewnie dlatego, że musiałby się zajmować milionami dokumentów i drobnych spraw, a nie wytyczać kierunki, tworzyć wizję. A właśnie to uważa za swoje powołanie.
Kaczyński nawet woli, kiedy tytułuje się go "prezesem", a nie "premierem" – pisze Michał Krzymowski w książce "Jarosław. Tajemnice Kaczyńskiego". Jarosław Kaczyński już ponad 20 lat temu mówił Teresie Torańskiej, że najbardziej w życiu chciałby być prezesem partii rządzącej. Prezesem, nie premierem.