
Nie chodzi tu o doświadczenie i umiejętności. Nierzadko słuchając znajomych i oglądając ich biurowe zdobycze, ma się wrażenie, że ludzie pracują, by wynosić. Co? Długopis dla żony, zeszyt dla córki, zadrukowane kartki z notatkami dla kolegi. Polscy pracownicy kradną wszystko, co tylko zmieści się do torebki i nie mają z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
REKLAMA
Na egzaminie siadam obok koleżanki, która od jakiegoś czasu pracuje w sporej korporacji. Egzamin jest pisemny, wyciąga więc długopis. Oczywiście firmowy. Widząc mój zaciekawiony wzrok z podniesioną głową wygrzebuje z torebki całą baterię: długopis plastikowy, metalowy, z wkładem który można zetrzeć znajdującą się w zestawie gumką. – Możesz sobie wybrać. W końcu mam za darmo – zachęca.
Ja dziękuję. Oczywiście nie jestem święta. Często zdarza mi się wrócić do domu ze zgarniętymi z biura notesami czy ołówkami. Ale następnego dnia, zawstydzona, szybko odkładam fanty na miejsce. Sprawiedliwych pracowników wciąż jest jednak niewielu. Nie znają wyrzutów sumienia, za to ich fantazja przekracza wszelkie granice.
Zasada jest jedna. Byle zmieściło się do torebki. Obok klasyków, jak pinezki do korkowej tablicy lub baterie z bezprzewodowych myszek, zdarzają się prawdziwe perły, których wyniesienie wymaga dobrze przemyślanej strategii. – Wszedłem do służbowej łazienki i zastałem w niej kolegę w bardzo niezręcznej pozie - mówi Darek, pracownik banku. – Naprawdę, mniej zawstydziłbym się, gdybym zobaczył go w dwuznacznej sytuacji na sedesie, a nawet z sekretarką. On tymczasem, stojąc na szafce od umywalki, zamieniał biurową żarówkę energooszczędną na zwykłą, którą przyniósł ze swojego domu – dodaje. Darek o zdarzeniu szefowi nie powiedział.
Jego zdziwienie byłoby zapewne jeszcze większe, gdyby tak jak jeden z forumowiczów, przyłapał kolegę na kradzieży innego, typowo toaletowego, wyposażenia. – W jednej z dużych instytucji nagminnie zdarzały się kradzieże koszyczków z kostkami do toalet, wieszanych na brzegu muszli. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale mam na myśli demontaż używanych kostek – donosi internauta przedstawiający się jako Jerzy Woźniakiewicz. Złodziejskich inspiracji można też szukać w pracowniczej kuchni. I nie chodzi tu o worki na śmieci, które znajdują się w czołówce podkradanych rzeczy, ale woreczki z herbatą. – Jeden z moich kolegów pracujących na kierowniczym stanowisku wynosił z firmowej kuchni herbatę. Tłumaczył, że jest tak bardzo zapracowany, że nie ma czasu iść na zakupy – opowiada Agnieszka, pracowniczka infolinii.
Jak herbata, to i kawa. W sali konferencyjnej jednej z korporacji stał wielki ekspres, do którego wrzucano niezmielone ziarna. W pewnym momencie zauważono, że w konkretnych porach kawy ubywa zdecydowanie za dużo. – Okazało się, że obsługujący konferencje pracownik w ciągu miesiąca wyniósł dziesięć kilogramów kawy – mówi Kasia, która historię słyszała od pracującego w tej firmie kolegi.
Czasem istotne jest, żeby skradzioną rzecz szybko dało się upłynnić. Dosłownie. I nie chodzi o kawę, herbatę czy wodę. – Znajomy, który pracował na dość wysokim stanowisku, dostał w końcu służbowy samochód. Firma opłacała mu też paliwo. Jeździł więc swoją hondą, gdzie popadnie. Ale to mu nie wystarczyło. W końcu zaczął spuszczać benzynę do baku auta swojej żony – mówi Jacek, nauczyciel, który służbowego samochodu nie posiada.
Ryzy papieru także zaliczyć można do złodziejskiej codzienności. Ale ludzi często na pokuszenie wodzi drukarka albo ksero. Ten drugi sprzęt aktywizuje się bardzo często w młodych zespołach pracowniczych. Kiedy można zauważyć największy ruch? Podczas sesji egzaminacyjnych. – Nie ukrywam, że zdarzało mi się kopiować literaturę do egzaminu i zeszyty z notatkami znajomych – przyznaje Paulina, studentka kulturoznawstwa i pracowniczka warszawskiej agencji PR.
Paulina nie widzi w tym jednak żadnego problemu. Wręcz przeciwnie, słuszność swojego działania jest w stanie poprzeć mocnymi argumentami. – Często mam poczucie tego, że jestem wykorzystywana. Nie zarabiam zbyt dużo, zostaję po godzinach i nigdy jeszcze nie usłyszałam za to zwykłego "dziękuję". Dlatego sama wręczam sobie nagrody za dobre sprawowanie.
Paulina nie widzi w tym jednak żadnego problemu. Wręcz przeciwnie, słuszność swojego działania jest w stanie poprzeć mocnymi argumentami. – Często mam poczucie tego, że jestem wykorzystywana. Nie zarabiam zbyt dużo, zostaję po godzinach i nigdy jeszcze nie usłyszałam za to zwykłego "dziękuję". Dlatego sama wręczam sobie nagrody za dobre sprawowanie.
W pracowniczych kradzieżach pomagają… inni pracownicy. Sprawdza się powiedzenie: "jak wszyscy, to i babcia". – Przecież każdy coś wynosi – podsumowuje Paulina.
Ale czasem pracownicy okradają też siebie nawzajem. W redakcjach towarami najbardziej pożądanymi są prezenty od firm kosmetycznych i odzieżowych oraz zaproszenia na premiery teatralne czy pokazy mody. – W naszym magazynie mieliśmy dobrze działający dział urody. W związku z tym nieraz zdarzało mi się dostawać nowe kolekcje kosmetyków Lancome czy Chanel. Zostawiane w recepcji, często do mnie już nie docierały. Doszło do tego, że w wydawnictwie musieliśmy zamontować kamerę, która lustrowała biurko przy recepcji - mówi Anita, była redaktor naczelna lifestylowego magazynu.
Ale czasem pracownicy okradają też siebie nawzajem. W redakcjach towarami najbardziej pożądanymi są prezenty od firm kosmetycznych i odzieżowych oraz zaproszenia na premiery teatralne czy pokazy mody. – W naszym magazynie mieliśmy dobrze działający dział urody. W związku z tym nieraz zdarzało mi się dostawać nowe kolekcje kosmetyków Lancome czy Chanel. Zostawiane w recepcji, często do mnie już nie docierały. Doszło do tego, że w wydawnictwie musieliśmy zamontować kamerę, która lustrowała biurko przy recepcji - mówi Anita, była redaktor naczelna lifestylowego magazynu.
Ale zbiorowa odpowiedzialność w razie wpadki nie jest jedyną przyczyną kradzieży. Dr Jacek Wasilewski, psycholog społeczny SWPS, twierdzi, że lepkie ręce są pozostałością po poprzedniej epoce. – W obliczu braków na rynku, w naszym społeczeństwie wykształciła się tak zwana kombinatoryka. Ludzie nie kradli, ale kombinowali potrzebne im towary. Ten, któremu się to udawało, czuł się jak zwycięzca – mówi. – Sam system, wpajający ideologię o "naszych zakładach", które były terenem łatwego łupu, zachęcał do podkradania.
Łatwo jest przywłaszczyć coś, co nie jest nasze. Dr Jacek Wasilewski broni jednak polskich pracowników. Wynoszenie przedmiotów z pracy to według niego zjawisko odchodzące w przeszłość. Tym bardziej, że coraz częściej to pracownicy muszą dostarczać do biura potrzebne im narzędzia.
Polski pracownik udowadnia, że nie ma rzeczy, których z pracy nie da się wynieść. Znikające koperty, markery, bandaże z apteczek to chleb powszedni w niemal połowie przedsiębiorstw. Z wyników badań, do których w zeszłym roku dotarł Money.pl wynika, że 77 proc. polskich firm w ciągu ostatnich dwóch lat padło ofiarą nieuczciwych pracowników. I nie dotyczy to tylko szeregowych pracowników. Osoby z wyższych szczebli mają różne możliwości ukrycia swoich przekrętów, dlatego pozwalają sobie na jeszcze więcej.