Adrian Zandberg z partii Razem - wczorajsze objawienie debaty, przez wielu został wytypowany na zwycięzce tego pojedynku liderów partii. I o ile zdania w kwestii tego, co pokazali inni politycy są podzielone, w jego przypadku możemy obserwować prawdziwy efekt "wow". Dlaczego? Oprócz tego, że wypadł naprawdę przyzwoicie to pokazał jeszcze to, czego w polskiej polityce od dawna nie było. Naturalność i autentyczność. Tęskniliście?
Jak naturszczyk punktuje słabość doświadczonych polityków
Kiedy po debacie okrążyli go dziennikarze, nie uciekał przed kamerami. Mimo tego, że nie może się pochwalić obyciem politycznym jak pozostali uczestnicy starcia liderów, poradził sobie znakomicie i z miejsca stał się ulubieńcem mediów. Niewykluczone, że dzięki niemu słupki poparcia partii Razem, o której do niedawna słyszeli nieliczni, na finiszu kampanii w końcu drgną w górę.
Dziennikarze już po debacie zapytali Zandberga o to, jak przygotowywał się do debaty. Zandberg najpierw się uśmiechnął, a potem ni to stwierdził, ni to zapytał: "Czy ja wyglądam na kogoś, kto korzysta ze spin doktorów?". Przyznał, że przygotował się do debaty, ale w przeciwieństwie do starych wyjadaczy, jak premier Ewa Kopacz czy Janusz Piechociński, wicepremier, nie korzystał z porad specjalistów.
Jak wyglądały przygotowania do tego starcia w przypadku lidera Razem? – Adrian w grupie przyjaciół przygotowywał się przez kilka ostatnich dni – opowiadał nam Maciej Konieczny, członek młodej formacji i współpracownik. Dodał, że odbyło się kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt podobnych sesji w zaufanym gronie. – Nasza przewaga polega na tym, że nie przygotowujemy się dzień przed taką debatą, nie uczymy się na pamięć formułek, tylko to są nasze przekonania. Mówimy to, co myślimy – tłumaczył.
Precz ze spin doktorami!
Żaden spin doktor, żadna PR-owa agencja nie podpowiedziała mu co ma mówić i w jaki sposób ma uwieść wyborców. I bardzo dobrze. Bo właśnie dzięki temu dzisiaj, ten nikomu nieznany jeszcze do wczoraj 36-latek jest na ustach wszystkich, a w sieci karierę robi świeżo ukute hasło - "efekt Zandberga". Czym jest to zjawisko? Najlepiej wyjaśnił to sam bohater wczorajszej debaty.
– Polacy mają dość pustej, drętwej mowy i właśnie takiego trybu uprawiania polityki, w którym politycy, jak wytrenowane roboty przychodzą i mówią zdania, które nic nie znaczą – powiedział jeden z liderów partii Razem. W ten sposób mniej lub bardziej świadomie pokazał, na czym między innymi polega słabość polskiej klasy politycznej. I dlaczego Polacy mają dość polityków, którzy zamiast mówić wprost, klepią w nieskończoność wyuczone formułki wymyślone przez speców od marketingu politycznego.
"Nie jesteśmy cyborgami"
Kiedy Marcelina Zawisza z partii Razem nie zaliczyła udanego występu w debacie zorganizowanej przez Tomasza Lisa na antenie TVP 2, jej współpracownicy tłumaczyli naTemat, że niezbyt fortunne wypowiedzi Zawiszy, która na niektóre z poruszanych tematów nie miała po prostu zdania, to konsekwencja tego, że nie jest zawodowym politykiem.
– Nie udajemy, że jesteśmy cyborgami i nie mówimy o czymś, czego jeszcze nie mamy przedyskutowane – mówili. Zaznaczyli jednocześnie, że ta - zdawać by się mogło - nieporadność młodej działaczki nie przez wszystkich została krytycznie oceniona. – Dostajemy dużo pozytywnych informacji od ludzi, a nie od ekspertów, że łatwo było się z nią identyfikować – mówi Maciej Konieczny z Partii Razem.
Wczorajsze trzęsienie ziemi po debacie i po tym, jak się okazało, że Zandberg - ten nieopierzony lewicowy działacz wypadł lepiej od liderów partii, którzy na polityce zjedli sobie przecież zęby, to sygnał. Sygnał tego, że wyborcy chcą w polityce świeżości i naturalności. Ta niewystudiowana poza Zandberga dała mu wczoraj przewagę nad poważną polityczną konkurencją. A całej reszcie uczestników debaty być może powinna dać do myślenia.
Kukiz też był autentyczny, a teraz...
Świeżość większe partie polityczne traktują po macoszemu, a wielokrotnie zapowiadana zmiana pokoleniowa i odmładzanie partyjnej kadry, sprowadza się u nich do tego, że do politycznego wyścigu wystawia się młodszych działaczy, którzy są wytrenowani przez PR-owców jeszcze lepiej niż ich starsi koledzy. W takim wypadku szczere wystąpienie i sposób bycia Zandberga muszą robić wrażenie. I robią.
Już raz zresztą byliśmy świadkami podobnego zjawiska. Swoją autentycznością Paweł Kukiz porwał tłumy i zbił imponujący jak na żółtodzioba kapitał polityczny. Jego kartą przetargową stał się szczery gniew: na nieudolnych polityków i na nieudolne zarządzanie aparatem państwowym. Akcje Kukiza szybko poszybowały w górę, do tego stopnia, że pod koniec kampanii prezydenckiej stał się ważnym graczem.
Mimo tego, że Kukiz wielokrotnie podkreślał, że w przeciwieństwie do innych polityków, nie jest zmanierowany władzą, szybko się okazało, że jego gorące polityczne wystąpienia są częścią tego samego przedstawienia. Jego autentyczność została podważona, kiedy mimo wcześniejszych zapowiedzi, zaczął układać się z innymi partiami. Flirtował z korwinowcami, próbował dogadać się z narodowcami, a dzisiaj z list jego komitetu startują ludzie, co do których można mieć wątpliwości.
W polityce nie ma miejsca na naturalność i niewyuczone formułki?
Bezkompromisowość i szczerość, którą Kukiz zawojował wyborców, dzisiaj ustępują pola politycznej grze. Trudno mieć zresztą o to do niego pretensje - wielka polityka, której stał się już pełnoprawną częścią rządzi się swoimi prawami. Jedno pozostało - to niewyparzony język muzyka. Nadal potrafi coś "chlapnąć" , po czym znać, że raczej nie gości u siebie na kanapie żadnych specjalistów od marketingu politycznego. Kukiz nie zamienił też swojego nieformalnego stylu ubierania się na skrojone na miarę garnitury. Te elementy nadal potrafią uwieść wyborców głodnych autentyczności w polityce.
W polityce takim naturszczykom jak Adrian Zandberg nie jest łatwo - a jeśli objawienie wczorajszej debaty na serio się w nią zaangażuje, a Razem rzutem na taśmę wejdzie do Sejmu, ta naturalność, która wczoraj zrobiła z niego bohatera, może błyskawicznie ulecieć. Kukizowi nie do końca udało się pozostać bezkompromisowym, chociaż czasem miło od niego usłyszeć coś nie do końca poprawnego politycznie. W porównaniu z zawodowymi politykami, którzy wyglądają i zachowują się jak gotowe produkty z PR-owskich kuźni, taka autentyczność bywa świetną odtrutką na gładkie słówka posłów.