Wtorkowy wieczór (przynajmniej w sieci) należał do Adriana Zandberga z Partii Razem. Nieznany nikomu człowiek całkiem sprawnie poradził sobie na debacie kandydatów. To prawda. Ale to jeszcze za mało, by obwoływać go przyszłą (a tym bardziej obecną) gwiazdą polityki. Ja jestem od tego daleki, bo jakiś czas temu przeczytałem program Razem. Kiedy teraz robię to jeszcze raz, włos jeży się na głowie.
Ten wykres najlepiej pokazuje skalę sukcesu Partii Razem i Adriana Zandberga we wtorkowej debacie liderów komitetów wyborczych. Zupełnie nieznana, tkwiąca głęboko pod progiem wyborczym nagle stała się najgorętszym tematem internetu. Zainteresowanie hasłami z nią związanymi było kilkadziesiąt razy większe, niż przed debatą. Nie wytrzymał tego serwer, przez kilka godzin strona Razem nie działała.
Skąd ten sukces?
Lubimy nowe. I nowe samochody, i nowe w polityce. W czasie kampanii prezydenckiej taki "nowym" był Paweł Kukiz, ale koncertowo zawiódł pokładane w nim nadzieje. Teraz taką rolę pełni Ryszard Petru i w pewnym stopniu Zjednoczona Lewica, ale liderzy obu ugrupowań od lat funkcjonują w mediach, więc aż tak nowi nie są. Najświeższym towarem na politycznej giełdzie jest Razem, ale nikt o niej nie słyszał.
Do chwili debaty. Zandberg poradził sobie przyzwoicie, ale tylko tyle. Jednak to i tak więcej, niż oczekiwali wyborcy, bo przecież między starymi wyjadaczami staje facet, którego 99,9 proc. oglądających debatę widzi pierwszy raz w życiu. Duża część z nich spodziewa się więc, że debiutant zostanie zmiażdżony, albo po prostu się wygłupi. Ci z 2,7 mln widzów poniedziałkowej rozmowy w "Tomasz Lis na żywo", którzy we wtorek włączyli debatę, także nie mieli zbyt wysokich oczekiwań wobec Razem, bo w TVP2 jej reprezentantka poradziła sobie słabo.
Zandbergomania
Dlatego kiedy Zandberg w miarę sprawnie mówił o programie swojej partii, nie przewrócił się, nie wylał wody, nie milczał przez minutę, nie pobił nikogo, przekroczył oczekiwania wyborców. Bo w debacie nie liczy się to, jak kto obiektywnie wypadnie, tylko jak wpisze się w oczekiwania. Po Zandbergu nie oczekiwano niczego, więc nawet przyzwoity występ bez fajerwerków pozwoliłby mu i jego kolegom odtrąbić sukces.
A Zandberg dorzucił jeszcze do tego kilka zgrabnych bon motów (że jest mu wstyd za polityków straszących uchodźcami i że trzeba rozmawiać o problemach Polaków, a nie przyszłych koalicjach). Do tego właściwie nikt go nie atakował (poza kilkoma złośliwościami Janusza Korwin-Mikkego), bo i po co atakować przedstawiciela partii, która ma w sondażach 1 proc. poparcia. I tak nie odbierze jej się elektoratu.
Debata, i co dalej?
To wystarczyło, by Razem i Zandberg stali się gwiazdami wieczoru. Aż 30 proc. czytelników naTemat uznało, że to właśnie on wygrał debatę. internauci chcieli przeczytać cokolwiek, co miało w tytule "Zandberg" lub "Partia Razem". Ale większość poprzestała na artykułach o samej partii lub wywiadach, a te nie pokazują wszystkiego. O ile Adrian Zandberg był we wtorek dobrą twarzą ugrupowania, to jest też ta zła, ciemna, odrzucająca. To program.
Oglądałem debatę, będąc już po jego lekturze. Stąd też trudno było mi wpaść w zachwyt nad Zandbergiem. Dlaczego? Spójrzmy jeszcze raz na propozycje programowe Razem. Cały 30-stronnicowy program można przeczytać tutaj. W skrócie? Razem zawstydza Millera, Kołodkę i innych tuzów lewicy. To po prostu skrajnie lewicowe postulaty. Co gorsza, Razem to ideowcy, którzy wydają się wierzyć w to, co mówią.
Na lewo tylko ściana
A co mówią? Progresja podatkowa, przy której ta proponowana przez Barbarę Nowacką to liberalizm. Razem chce, by zarabiający powyżej 500 tys. rocznie płacili 75 proc. podatku dochodowego. Co więcej, przyznają, że nie wpłynie to znacząco na wzrost dochodów budżetu, ale ma zmniejszyć nierówności społeczne (czytaj: bogaci muszą stać się biedniejsi, bo są za bogaci). Taki podatek obowiązywał we Francji (Razem wspomina o tym w programie), ale widząc jego nieszczące dla gospodarki efekty, prezydent Francois Hollande wycofał się ze swojej obietnicy wyborczej (o tym już oczywiście nie wspomina).
W programie Razem wiele jest pobożnych życzeń i postulatów, którym przyklaśnie każdy (rozwój dróg lokalnych czy bibliotek), ale nie ma ani słowa o tym, jak to zrobić. Padają tylko zwroty "dofinansujemy", "zwiększymy środki" itd. Jak pokazuje przykład służby zdrowia, zwiększenie środków (w ostatnich latach o 30 mld zł) nie zawsze wpływa na zauważalną poprawę sytuacji.
Skąd pieniądze?
Ale przede wszystkim Razem nie mówi, skąd chce te pieniądze wziąć (na przykład 10 mld zł, które ma trafiać na budowę państwowych mieszkań plus kolejne 5 mld na budownictwo społeczne). Bo samo pogłębienie progresji podatkowej to za mało. Twórcy programu sporo piszą o uszczelnieniu systemu podatkowego, wymierzonego szczególnie w korporacje, ale to może sprawić, że zagraniczne firmy po prostu zmniejszą inwestycje w Polsce i poszukają innych rynków. Podobny skutek może przynieść likwidacja Specjalnych Stref Ekonomicznych, co także postuluje Razem.
Biorąc pod uwagę, że Razem to lewicowa partia, dziwi fakt, że postuluje stworzenie nowej służby z uprawnieniami śledczymi, która ścigałaby wyłudzenia VAT "w oparciu o techniki operacyjne". To byłoby takie CBA, tylko, że nie nie od łapówek, ale od oszukiwania na podatkach. Swoją drogą Służba Celna od 2010 r. ma już uprawnienia m.in. do podsłuchiwania czy śledzenia.
Na fali. Na razie
Równie szkodliwe mogą być postulaty Razem związane z rynkiem pracy. Partia zamiast na tyle uelastycznić rynek pracy, by pracodawcy mogli sobie pozwolić na zatrudnianie na etatach, chce go jeszcze usztywnić. Zaczyna od minimalnej stawki godzinowej na poziomie 15 zł dla etatów i 20 zł dla umów cywilnoprawnych. Co na to Pani Pelagia?
Oczywiście część postulatów jest sensowna (dwukadencyjność parlamentarzystów i samorządowców czy zmiana sposobu finansowania partii). Ale to nadal za mało wobec postulatów skrajnie szkodliwych.
Jednak dzisiaj Razem niewątpliwie jest na fali. I pewnie do wyborów to się nie zmieni. Takie teksty jak ten są skazane na mocno krytyczne przyjęcie, bo większość wyborców nadal jest pod wrażeniem Zandberga z wtorkowej debaty. Wbrew temu, co tuż po debacie mówił w rozmowie z naTemat Maciej Konieczny z Razem, to nie był występ na miarę przekroczenia 5 proc. progu. Ale już 3 proc. staje się realnym celem, jeśli Razem zdyskontuje popularność swojego nowego lidera (dotychczas unikała promowania jednej twarzy, teraz to niemożliwe).
Debata brzemienna w skutkach
To z kolei oznacza spore kłopoty Zjednoczonej Lewicy (której liderka Barbara Nowacka wypadła wczoraj bardzo słabo, o czym piszemy w naszym podsumowaniu debaty). Jeśli razem odbierze jej 1-2 proc. wyborców, koalicja może nie przekroczyć 8-proc. progu wyborczego. Sprawdza się tym samym to, o czym pisałem w naTemat w poniedziałek: to wtorkowa debata była ważniejsza i bardziej brzemienna w skutki (z poniedziałkowej zapamiętamy tylko to, że była śmiertelnie nudna).
Z kolei z wtorkowej zapamiętamy właśnie Zandberga, co niewątpliwie pomoże Partii Razem. Ale dobrze, by podejmując decyzję nad urną brać pod uwagę nie tylko jeden (choć bardzo ważny) program telewizyjny, tylko realny program. A ten już nie wypadł tak dobrze, jak Zandberg w debacie.