Platformę Obywatelską prawie wszyscy spisali już na straty. Poza około 20-proc. twardym elektoratem mało kto rozważa oddanie na nią głosu, a brak wiary w zwycięstwo coraz częściej zastępuje wieszczenie całkowitego rozpadu. Jak uczy historia polskiej polityki, właśnie tak spektakularnymi upadkami kończyła przecież większość ekip, które były zmuszone oddać władzę. W tej historii są jednak dwa wyjątki. Pierwszy to Prawo i Sprawiedliwość, drugi właśnie Platforma...
Prawo i Sprawiedliwość przecież również miało szybko upaść lub ulec marginalizacji. Jak niegdyś AWS czy SLD. Koniec ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego wieszczono z uporem maniaka w 2007 roku, a później po kolejnej klęsce w 2011 roku. Partia przetrwała jednak dzięki silnemu przywództwu, a to, co miało prowadzić do rozpadu, wykorzystano do oczyszczenia układu w organizacji. Najsłabsze ogniwa odpadły, rozbiorowcy zostali spacyfikowani i PiS spokojnie kroczy dziś po władzę.
Opozycyjne katharsis
Ta historia powinna dać więc najbardziej do myślenia tym politykom i sympatykom PiS, którzy otwierają już butelki szampana ciesząc się rzekomo nadchodzącym całkowitym końcem Platformy Obywatelskiej. Wbrew wszelkim pozorom, nic na to nie wskazuje. Bo nawet bardzo dotkliwa porażka z PiS w zaplanowanych na 25 października wyborach prawdopodobnie będzie oznaczała dla tego ugrupowania tylko lepsze czasy.
Może nie dla Ewy Kopacz, której przywództwo raczej się nie utrzyma, ani dla tych wszystkich jej "egzotycznych" partnerów, których na pokład PO wciągnęła. Najzacieklejsi wrogowie Platformy mogą jednak zapomnieć o tym, że tak znienawidzone przez nich ugrupowanie zniknie wówczas ze sceny.
Po pierwsze, Platforma tej porażki potrzebuje, by wreszcie pojawiła się okazja do oczyszczenia partii z tych wszystkich, którzy przez ostatnie osiem lat do niej przylgnęli, przynosząc więcej szkody niż pożytku. Nie chodzi tu tylko spadochroniarzy z innych ugrupowań, ale i karierowiczów, którzy związali się z partią, gdy była już na szczycie, ale nie potrafili zaoferować niczego, co pomogłoby jej się na tym szczycie utrzymać. Uciekną zapewne do innych ugrupowań, w których zobaczą szansę na dalszą tego typu karierę lub z polityki zrezygnują w ogóle.
Nikt nie będzie płakał po konserwatystach...
Po drugie, jednym z gwoździ do trumny PO ma być fakt, iż wielu konserwatystów, którzy z platformianych list dostaną się 25 października do Sejmu, już w pierwszych dniach nowej kadencji ucieknie do PiS. Jeden z najpopularniejszych "spinów" ostatnich dni mówi, że będzie to nawet 1/3 tych, którzy wywalczą mandat dzięki obecności na listach Platformy. Tylko, że to scenariusz, o jaki zapewne modli się wielu polityków PO. W dłuższej perspektywie czasowej oderwanie się prawego skrzydła wreszcie pozwoli bowiem na powrót do naprawdę centrowych korzeni. Do czasów, w których Platforma najbardziej przekonywała do siebie Polaków, którymi na pewno nie była "era Gowina"...
Jak więc widać, przegrana - nawet dość dotkliwa - powinna się Platformie Obywatelskiej tylko przysłużyć. Rację mają ci, którzy sądzą, że wielu z niej ucieknie, ale raczej nie będą to ludzie ze środowisk od zawsze stanowiących trzon PO. Wątpliwe też, by ziścił się inny ze scenariuszy upadku, czyli wchłonięcie osłabionej Platformy przez Nowoczesną Ryszarda Petru. A to dlatego, że przez prawie 15 lat istnienia partia ta doczekała się czegoś, czego żaden nowy twór szybko nie zyska. To silne struktury w całym kraju i wspomniany już wcześniej twardy elektorat.
Mocne zakotwiczenie
W strukturach PO ma młodych, bardzo obiecujących polityków takich, jak Agnieszka Pomaska i Rafał Trzaskowski, którzy już wyraźnie zaznaczają w swoje miejsce w ugrupowaniu. No i ma Grzegorza Schetynę, który w Platformie będzie do końca świata, a może nawet o jeden dzień dłużej. On na pewno nie powiedział ostatniego słowa. Warto zwrócić uwagę, że w kampanii ten prawdopodobnie wciąż najbardziej wpływowy wśród platformerskich działaczy człowiek nie powiedział w zasadzie ani słowa. Jakby wyczekiwał tylko klęski tych, którzy nie potrafili z sukcesem przejąć schedy po Donaldzie Tusku.
W twardym elektoracie tymczasem spory odsetek stanowią ci, którzy od swoich pierwszych wyborów w życiu głosowali na kandydatów PO i z tej niezmienności poglądów czynią sobie powód do dumy. Tych, którym w życiu przede wszystkim zależy na tym, by państwo nie chciało decydować za nich "co czytać, z kim spać i gdzie chodzić". Jeśli to chwilowo już nie 20, a nawet tylko 15 proc. społeczeństwa, wciąż mówimy o potencjale milionów Polaków.