Jednymi z zalet jesiennego lub zimowego wypoczynku nad morzem są sztormy.
Jednymi z zalet jesiennego lub zimowego wypoczynku nad morzem są sztormy. fot. Iwona Burdzanowska / Agencja Gazeta

Plaża zdominowana przez parawany, disco polo, tłok i jarmarczna tandeta. Tak wygląda Władysławowo i półwysep Helski w sezonie. Jesienią, zimą i wiosną to miejsce zmienia się nie do poznania. Zabite deskami drewniane budki to nie jedyne co nas zaskoczy.

REKLAMA
Władysławowo to 10-tysięczna mieścina u samego początku półwyspu Helskiego. W sezonie przebywa tutaj jednorazowo nawet 100 tys. osób. Od września do maja miejscowość zmienia się zupełnie. Z gwarnego jarmarku, nazwanego przez Bałtroczyka "Stolicą polskiego syfu" przechodzi w niewielką mieścinę z rozsianymi domkami jednorodzinnymi z lat 80. i czteropiętrowymi blokami.
Czekanie na sezon
Wraz z nadejściem połowy września Władysławowo pustoszeje. Zwijane są namioty, przyczepy kempingowe wiązane łańcuchami, znikają też kolorowe budki i namiot z popularnym dyskontem. Miasto zamiera w bezruchu. Droga z podgdyńskiej Redy nagle staje się przejezdna. To jednak tylko jedna strona medalu.
Zamkniętych zostaje większość lokali gastronomicznych i przeznaczonych dla turystów. Turyści bowiem są, razem z rybakami, podstawą zarobku mieszkańców. Większość z nich wyczekuje sezonu jak kania dżdżu.
– We Władysławowie pracy nie ma. To znaczy jest ale tylko podczas sezonu. Wszyscy czekają na lato, bo wtedy można zarobić. Zarabia się dużo, ale często musi to wystarczyć przez kilka miesięcy – mówi Dariusz, student politologii Uniwersytetu Gdańskiego. – Wyprowadziłem się na studia do Gdańska i do Władka już nie wrócę. Jestem tam tylko w święta i wakacje, kiedy pomagam rodzicom w biznesie. Koledzy, z którymi chodziłem do liceum w Pucku czy gimnazjum we Władku też wyjechali, głównie do Trójmiasta. Zostali nieliczni, których rodzice prowadzą kwatery i tacy, którzy pracują tylko w sezonie i mieszkają u rodziców.
Miasto – widmo
Rzeczywiście miasteczko wygląda sennie. Otwarty jest Dom Rybaka z wieżą widokową, kilka knajpek i wszechobecne Żabki. W przeciwieństwie do sezonu, do tych ostatnich nie ustawiają się kolejki na chodniku. Opustoszały jest olbrzymi tor gokartowy stojący tuż przy Domu Rybaka.
Najdziwniej dla osoby znającej Władysławowo w sezonie wygląda droga na chłapowski klif. Można bowiem iść nawet ulicą, która zazwyczaj stoi w korkach. Miasto sprawia o godzinie 12 wrażenie jak gdyby wymarło. Jakaś paskudna apokalipsa, rodem z horrorów, zabrała wszystkich mieszkańców. Tylko w oddali widać ludzkie sylwetki – a może to jednak zombie?
Wszystkie miejskie widoki są podobne a jednak inne. Siedmiokilometrowy spacer do Jastrzębiej Góry może przebiegać bez żadnych utrudnień. A Dom Whiskey w którym jest ponad 5 000 butelek różnej "szkockiej" i burbona stoi niemal pusty. Nie ma w środku tęgiego pana w podkoszulku, który mówi, że najlepszy jest czerwony Johny Walker. Nie spotkamy też pijanej młodzieży wymiotującej w krzakach tuż przy przystanku autobusowym (tak, takie obrazy są standardem w sierpniu).
Jest za to opuszczony sad na klifie w Chłapowie, gdzie można zebrać dorodne jabłka. Zapach morza i puste, szerokie plaże. Jeśli trafimy na sztorm to można nie tylko wykonać rewelacyjne zdjęcia, ale też i zebrać bryłki bursztynu lub zobaczyć fokę.
Cisza, spokój i niskie ceny. Nocleg w kwaterze prywatnej w sezonie ma niemal stałą cenę – 100 zł. Poza sezonem u tych samych osób znajdziemy noclegi już za 20-25 złotych. Całoroczna knajpa, niebędąca obskurną smażalnią, w sezonie też jest znacznie droższa. Za świeżą flądrę z frytkami i surówkami zapłaciłem zaledwie 15 złotych. Piwo z kega kosztowało kolejne pięć. W sezonie zapłaciłbym dwa razy więcej. Będąc w porcie miałem też okazję kupić prawdziwą świeżą rybę, bez stania w kolejkach.
Jesienny turysta bardziej wymagający
Dla turysty więc Władysławowo poza sezonem jest spokojną przystanią. Mieszkańcy już niekoniecznie się cieszą z pustek.
– Gdy byłem w liceum nie znosiłem sezonu. Czułem jakby spotkał nas najazd barbarzyńców. Po drodze do wszyscy się cieszyli, że można spokojnie powłóczyć się po własnym mieście. Teraz patrzę inaczej, bo gdyby nie sezon rodzice nie sprzedaliby tylu gadżetów – przyznaje Dariusz.
Dlatego miejscowości położone na półwyspie helskim i nad Zatoką Pucką chciałyby by turyści przyjeżdżali przez cały rok. Na razie wizyty poza sezonem związane są przede wszystkim z turystami, którzy cenią sobie ciszę i spokój. Często też połączone są z pobytem w ośrodku sportowym w Cetniewie. Oprócz tego organizowane są wyjazdy "na rybkę".
Damian, pracownik marketu budowlanego

Po raz pierwszy łowić dorsza z kutra pojechałem w ramach imprezy działowej w pracy. Tak mi się spodobało, że wracam tu często. Koszt takiej wyprawy to około 150 złotych, ale zawsze złowię kilka sporych dorszy.

Kilka lat temu stowarzyszenie Przyjaciele Helu zorganizowało akcję "Zatoka Pucka i Półwysep Helski – zapraszamy zimą, wiosną i... jesienią". Od tego czasu miasta wspólnie ze stowarzyszeniem starają się przyciągnąć turystów poza sezonem. Twarzą akcji jest mieszkaniec Helu, Krzysztof Skóra, szef Stacji Morskiej Uniwersytetu Gdańskiego.
prof. Krzysztof Skóra

Jeśli człowiek spojrzy trzeźwo na tutejsze "walory" wypoczynku w sezonie, to okazuje się, że więcej zalet jest poza nim - choćby brak wielogodzinnych drogowych zatorów, więcej świeżej ryby w restauracjach, niższe ceny, możliwość obejrzenia sztormów, więcej jodu do wdychania, brak natrętnych znajomych z sąsiedztwa a czasem nawet i bursztyn trafi się na plaży.

Oprócz zysków jest jednak druga strona medalu. To spustoszenie ekologiczne jakie powodują tabuny turystów.

Napisz do autora: piotr.celej@natemat.pl