
Plaża zdominowana przez parawany, disco polo, tłok i jarmarczna tandeta. Tak wygląda Władysławowo i półwysep Helski w sezonie. Jesienią, zimą i wiosną to miejsce zmienia się nie do poznania. Zabite deskami drewniane budki to nie jedyne co nas zaskoczy.
Wraz z nadejściem połowy września Władysławowo pustoszeje. Zwijane są namioty, przyczepy kempingowe wiązane łańcuchami, znikają też kolorowe budki i namiot z popularnym dyskontem. Miasto zamiera w bezruchu. Droga z podgdyńskiej Redy nagle staje się przejezdna. To jednak tylko jedna strona medalu.
Rzeczywiście miasteczko wygląda sennie. Otwarty jest Dom Rybaka z wieżą widokową, kilka knajpek i wszechobecne Żabki. W przeciwieństwie do sezonu, do tych ostatnich nie ustawiają się kolejki na chodniku. Opustoszały jest olbrzymi tor gokartowy stojący tuż przy Domu Rybaka.
Dla turysty więc Władysławowo poza sezonem jest spokojną przystanią. Mieszkańcy już niekoniecznie się cieszą z pustek.
Po raz pierwszy łowić dorsza z kutra pojechałem w ramach imprezy działowej w pracy. Tak mi się spodobało, że wracam tu często. Koszt takiej wyprawy to około 150 złotych, ale zawsze złowię kilka sporych dorszy.
Jeśli człowiek spojrzy trzeźwo na tutejsze "walory" wypoczynku w sezonie, to okazuje się, że więcej zalet jest poza nim - choćby brak wielogodzinnych drogowych zatorów, więcej świeżej ryby w restauracjach, niższe ceny, możliwość obejrzenia sztormów, więcej jodu do wdychania, brak natrętnych znajomych z sąsiedztwa a czasem nawet i bursztyn trafi się na plaży.
Napisz do autora: piotr.celej@natemat.pl
