Zdaniem niektórych polscy piłkarze - niesieni dopingiem publiczności - mogą zajść na Euro 2012 nadspodziewanie daleko. Jak wiadomo, właśnie kibice to "dwunasty zawodnik" drużyny. Gospodarze piłkarskich turniejów mogą często liczyć także na dodatkowe wsparcie - ze strony sędziów. Skoro gwizdali dla Korei w 2002 roku czy dla Austriaków cztery lata temu, to dlaczego mają nie pogwizdać dla nas?
- Zazdroszcze podopiecznym Franciszka Smudy - czeka ich piękny turniej w naszym kraju. Przedstawiciele wszystkich dyscyplin marzą o tym, by ich mistrzostwa świata czy Europy były rozegrane w Polsce - powiedział mi kiedyś Bogdan Wenta, gdy jeszcze trenował naszych szczypiornistów. Zapewne miał na myśli bezcenne wsparcie kibiców, którzy tłumnie zasiądą na trybunach stadionu, by wydzierać gardła dla naszych futbolistów.
Publiczność, publicznością, ale przydatny może się okazać także "13 zawodnik" - sędziowie. Tym bardziej, że historia mundiali oraz europejskich czempionatów wskazuje, że gospodarze mogą na nich liczyć. Czy są słabi, czy są mocni, dodatkowe wsparcie pana biegającego z gwizdkiem i tak jest możliwe.
Przykładów jest rzeczywiście sporo. Międzynarodowo najgłośniejszy dotyczy rzecz jasna mundialu 2002. Koreańczycy nie mieli wówczas może najsłabszej drużyny z całej stawki, ale czy aż tak dobrą, by ostatecznie zajęła 4 miejsce? Ich meczom towarzyszył praktycznie skandal za skandalem. W pełni uczciwy sposób Azjaci ograli chyba tylko Polskę. Korea w kontrowersyjnych okolicznościach wyeliminowała m.in. Włochy i Hiszpanie w fazie play-off.
Sędziowie z niezrozumiałych powodów albo nie widzieli rzutów karnych dla ich rywali, albo odgwidzywali "tajemnicze" spalone. No i jeszcze kartki z kapelusza, jak chociażby w ostatnim meczu grupowym Korea - Portugalia. Gospodarze potrzebowali korzystnego rezultatu w tamtym spotkaniu. Skoro tak, to najlepiej osłabić drużynę z Półwyspu Iberyjskiego. Rach, ciach - schodzi jeden za czerwoną kartkę, schodzi drugi. Poszkodowanymi byli wówczas Pinto i Beto. Grający w dziewięciu Portugalczycy nie zdołali zatrzymać Parki Ji - Sunga, który dał zwycięstwo gospodarzom. I ten niezapomniany widok na koniec meczu - płacz załamanych Sergio Conceicao i Luisa Figo.
Cztery lata później mistrzostwa świata organizowali nasi zachodni sąsiedzi. I nawet im, jednym z autentycznych wielkich faworytów imprezy, pomagali sędziowie. W dużo mniejszym stopniu niż Koreańczykom, ale również. W ćwierćfinale Niemcy trafili na Argentyńczyków. Latynosi wyszli na prowadzenie w 49 minucie. Uszczęsliwił ich Roberto Ayala, który zdobył bramkę po dośrodkowaniu Juana Romana Riquelme z rzutu rożnego.
W tamtym meczu gospodarzom szło jak po brudzie. Wyrównali dopiero w 80. minucie po bramce Miroslava Klose, a szalę zwycięstwa na swoją stronę przechylili, jak to Niemcy - w rzutach karnych. Jednak nie było by zapewne tego konkursu "jedenastek", gdyby wcześniej Argentyńczycy mogli wykonać karnego, który im się należał. Jednak sędziowie uznali, że Maxi Rodriguez wcale nie był faulowany przez niemieckich obrońców. Gdzie tam, symulował. Dostał nawet żółtą kartkę za to. Gdyby rywale zasłużenie wyszli na dwubramkowe prowadzienie, to podopieczni Juergena Klinsmanna mogliby by już pożegnać się z turniejem.
Sędzia skrzywdził z kolei niemiecką drużynę 40 lat wcześniej, na mundialu w Anglii w 1966 roku. Gospodarze po dogrywce zwyciężyli 4:2, ale trzecią bramkę do dziś nazywa się "golem-widmo". W dodatkowym czasie gry Anglicy, co prawda uzyskali znaczną przewagę, ale uderzenie Geoffa Hursta z 101 minuty wywołało wiele kontrowersji. Piłka odbiła się bowiem od poprzeczki, potem od linii bramkowej i wyszła w pole. Szwajcarski sędzia Gottfried Dienst wskazał na środek boiska. Postanowił jeszcze skonsultować się z rosyjskim liniowym, który stwierdził, że piłka wpadła do bramki.
Nasi piłkarze również zostali kiedyś krzywdzeni przez arbitrów w meczu z gospodarzami wielkiej imprezy. Wszyscy dobrze pamiętamy Euro sprzed czterech lat i pojedynek Austria - Polska w fazie grupowej. Zawodnicy Leo Beenhakker byli o włos od wygranej. A raczej, o jedną decyzję Howarda Webba, który prowadził tamto spotkanie. W 93. minucie meczu podyktował on kontrowersyjny rzut karny dla Austriaków, którego wykorzystał Ivica Vastić i skończyło się na 1:1.
Decyzja angielskiego arbitra odbiła się szerokim echem w Polsce. Kibice zaczęli masowo dzielić się swoją niechęcią do niego, odgrażać się. Swoje oburzenie wyrazili wówczas nawet prezydent Lech Kaczyński i premier Donald Tusk. Jednym z najbardziej przeżywających tamto spotkanie był obrońca Paweł Golański. - Nadzieje na ćwierćfinał odebrał nam wtedy sędzia. Ten karny, to była bardzo dziwna i niezrozumiała decyzja - przyznaje piłkarz.
Co ciekawe, po 4 latach Howard Webb będzie miał znów poprowadzić mecz Polaków na turnieju piłkarskim. Tym razem u nas, na Euro 2012. Sam jednak nie obawia się o nastawienie publiczności do swojej osoby. Niedawno był na warsztatach w naszym kraju. - Dla zawodowego sędziego Polska to jedyne miejsce na świecie, w którym chciałby być w czerwcu. Majowe warsztaty były moją pierwszą wizytą w Polsce i wszystkie osoby, które spotkałem, dawały mi odczuć, że jestem tu mile widziany - przyznaje sędzia w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". Z pewnością Webb będzie jeszcze milej witany, jeśli przypadkiem odkupi swoje winy i wesprze polską ekipę. Jeden mały rzut karny, albo czerwona kartka dla rywala - wszystko mile widziane.