- Możemy się ucałować. Krysia dobrze wie, że od początku dobrze jej życzyłam - tłumaczyła się dziś marszałek Sejmu Ewa Kopacz po tym, gdy zagłosowała za wotum nieufności dla minister edukacji Krystyny Szumilas. Nie dlatego, że jest rozczarowana jej pracą, a z powodu pomyłki w głosowaniu, podczas którego wcisnęła zły przycisk. Nie pani marszałek pierwsza, nie ostatnia. Podczas głosowań posłowie nie mają bowiem pojęcia, co robią.
Za odwołaniem minister edukacji Krystyny Szumilas głosowało w Sejmie 130 posłów Prawa i Sprawiedliwości, 38 posłów Ruchu Palikota, 18 posłów Solidarnej Polski i... jeden poseł Platformy Obywatelskiej. A dokładnie posłanka, a jeszcze dokładniej sama marszałek Sejmu Ewa Kopacz. I gdy już niektórzy zaczynali mieć nadzieję, że w Platformie wreszcie coś pęka i to na samym jej szczycie, okazało się, iż przewodnicząca obradom Sejmu pani marszałek miewa problemy z obsługą urządzeń do głosowania. Choć, jak później gorąco tłumaczyła, chciała oczywiście poprzeć swoją partyjną koleżankę, w rzeczywistości stanęła po stronie opozycji, która żądała opuszczenie przez Szumilas urzędu. Pomyłka Ewy Kopacz jest o tyle kuriozalna, że przydarzyła się marszałkini. Jednak nie ona pierwsza swoją pomyłką daje na tym stanowisku nie najlepszy przykład kolegom z ław sejmowych.
Marszałek Jurek się wstydzi
Podobna wtopa przydarzyła się kilka lat temu marszałkowi Markowi Jurkowi. Na całe dla niego szczęście, wówczas przedmiotem głosowania była jednak znacznie mniej ważna kwestia, niż dzisiejsze wotum nieufności. Generalnie Marek Jurek i pozostali posłowie obecni na sali chcieli wtedy zagłosować "za" i tak też zagłosowali. Problem tym, że nie nad tym, nad czym chcieli. Sejm przez aklamację przyjął uchwałę ku czci generała Tadeusza "Bora" Komorowskiego z okazji jego 60. rocznicy śmierci. Marek Jurek odczytał uroczystą deklarację, posłowie zagłosowali i generała uczcili. Cały sęk w tym, że oddali mu hołd w 40. a nie 60. rocznicę. Było to tak wstydliwe, że marszałek Jurek wolał lekko zmanipulować stenogram obrad i zmienić w tajemnicy cyfrę, niż doprowadzić do sprostowania z trybuny sejmowej. Nikt z opozycji nie protestował. Może dlatego, że tego kiedy zmarł Tadeusz "Bór" Komorowski nie wiedział nawet jego potomek Bronisław Komorowski, który 40 lat po śmierci przodka bez zająknięcia czcił jego 60. rocznicę śmierci...
Najwięcej nerwów sejmowe pomyłki podczas głosowań musiały jednak kosztować prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. W najważniejszych bojach na głosy po stronie przeciwnej stawali bowiem nawet jego najbliżsi i najbardziej zaufani ludzie. W styczniu zawiódł na przykład Marek Suski, który poparł przygotowaną przez rząd ustawę o składkach na ubezpieczenie zdrowotne rolników. Choć jego partia reformę ubezpieczeń rolników potępiała, to m.in. dzięki Suskiemu rolnicy posiadający ponad 6 hektarów zostali wreszcie zobligowani są do opłacania składki zdrowotnej, jak reszta obywateli. Dlaczego Suski jako jedyny poseł opozycji poparł reformę rządu? Po głosowaniu tłumaczył, że to wszystko wina tej strasznej elektroniki. - To wina maszyny. Ja kartę z czytnika wyciągnąłem, ale zostało mi przypisane głosowanie "za" - opowiadał dziennikarzom "Super Expressu". Wytłumaczył też, czemu nie spotkają go za ten kardynalny błąd żadne konsekwencje. W końcu to on jest w PiS rzecznikiem dyscypliny partyjnej, a samoukarania nie popiera.
W PiS nie wszyscy stoją za sobą murem nawet wówczas, gdy w głosowaniu toczy się walka o najważniejsze stanowiska. Gdy po jesiennych wyborach formowało się nowe Prezydium Sejmu, kandydatury Marka Kuchcińskiego na wicemarszałka nieoczekiwanie nie poparło troje jego naprawdę bliskich politycznych przyjaciół. Ewę Kopacz i Cezarego Grabarczyka z PO, Eugeniusza Grzeszczaka z PSL, a nawet Wandę Nowicką z RP, która wówczas nie uzyskała jeszcze bezwzględnej liczby głosów wymaganych do objęcia stanowiska, poparli wszyscy partyjni koledzy obecni na sali. Tymczasem w przypadku kandydatury Marka Kuchcińskiego z PiS z wyników głosowania wynikało, że jako wicemarszałka nie chciała go widzieć Elżbieta Kruk, Michał Jach, a nawet Antoni Macierewicz. Po głosowaniu takim afrontem wobec kolegi przejął się tylko Macierewicz. -To błąd maszynki do głosowania - tłumaczył. I żeby nie być gołosłownym zgłosił jej awarię.
"Wyborco, przepraszam. To była pomyłka"
Także pewnemu posłowi PiS zdarzyło się poprzeć odrzucenie poprawki do ustawy Prawo prywatne międzynarodowe, która miała zamknąć furtkę dla legalizacji małżeństw homoseksualnych w Polsce. Dodatkowo podkarpacki poseł Mieczysław Golba omyłkowo oddał głos za odrzuceniem poprawki przygotowanej przez jego własny klub. - To była ewidentna pomyłka. Byłem przekonany, że głosujemy za odrzuceniem tej poprawki, więc głosowałem przeciw. Kiedy się zorientowałem, że zrobiłem błąd, zgłosiłem to marszałkowi sejmu. On poprosił o zgłoszenie tego faktu na piśmie przez Klub. Przewodniczący mojego klubu PiS Mariusz Błaszczak złożył stosowny wniosek o reasumpcję głosowania, jednak marszałek Grzegorz Schetyna, bez podania przyczyn wniosek nasz odrzucił - tłumaczył wówczas zdenerwowany poseł. Zdenerwowany, bo na konserwatywnym Podkarpaciu jego nieroztropność akurat w tym głosowaniu wywołała prawdziwą burzę, która przez wiele dni nie schodziła z pierwszych stron lokalnej prasy.
Pomyłki przy oddawaniu głosu wychodzą czasem na jaw właśnie wtedy, gdy o wynik głosowania zaczynają głośno pytać wyborcy. Głośno i bezpośrednio. - To była pomyłka. To był jakiś szalony dzień – mieliśmy ze 150 głosowań, w tym o reformie szkolnictwa wyższego, i odwołanie jakiegoś ministra. Dlatego natychmiast złożyłem pismo do marszałka Schetyny, że nie było moją intencją to poprzeć. Ponieśliśmy z tego tytułu olbrzymie koszty społeczne. Wypominano nam to na spotkaniach przedwyborczych – i słusznie - mówił "Przeglądowi" Tadeusz Iwiński z SLD. Tak musiał tłumaczyć się z tego, że wraz z 31 kolegami z Sojuszu głosował za nowym świętem - obchodzonym od 1 marca tego roku Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Do dziś nie wiadomo chyba dlaczego, Iwiński i większość pozostałych posłów SLD zagłosowała za ustanowieniem tego święta, choć ich partia złożyła własny projekt uchwały upamiętniającej Polaków pomordowanych w latach 1944-1947.
Poseł, nie saper. Nie musi wiedzieć, co robi
Problemy z obsługą zaawansowanej elektroniki, jaką niewątpliwie musi być sejmowe urządzenie do głosowania, zmęczenie, lub zwyczajne zagubienie się dotyczy wszystkich stron sceny politycznej. Choć w Sejmie wcale nie trzeba wiedzieć nad czym się głosuje. To właściwie tylko problem "lidera", czyli posła, który zasiadając w czasie głosowania obok prawdziwego lidera partii, pierwszy podnosi rękę w odpowiedzi na właściwie pytanie marszałka. W ten sposób pokazuje reszcie klubu, co trzeba w danym momencie zrobić - być za, przeciw, a może wstrzymać się od głosu. Każde ugrupowanie przed głosowaniem dostarcza także swoim członkom specjalnie przygotowane ściągi, z których jasno można wyczytać jaka jest kolejność głosowań i kiedy trzeba wcisnąć odpowiedni przycisk.
Mimo tego, niedawno solennie przepraszać za swoją pomyłkę musiał także młody poseł - wówczas PO, a dziś Ruchu Palikota - Michał Jaros. Jak się okazało w głosowaniu, jeden z przeciwników nowej ustawy zaostrzającej kary dla zwyrodnialców maltretujących zwierzęta. Spośród 382 obecnych na sali parlamentarzystów, tylko 7 zdobyło się wtedy na "odwagę" sprzeciwienia wobec większym sankcjom za znęcanie się nad zwierzętami. Po ogłoszeniu wyników Jaros zarzekał się, że wcale nie zmienił poglądów, a po prostu nie wiedział, co robi. - Chciałbym serdecznie przeprosić wszystkich za wczorajsze głosowanie w sprawie Ustawy o Ochronie Zwierząt. Przez zmęczenie pomyliłem się i zamiast poprzeć ustawę - zagłosowałem przeciw. Jestem jak najbardziej za zaostrzeniem kar dla osób znęcających się nad zwierzętami. Moje wczorajsze głosowanie to zwykła ludzka pomyłka i chciałbym jeszcze raz wszystkich za to przeprosić - napisał na swoim facebookowym profilu.
- Strach się bać. Następnym razem omsknie się Panu ręka na ważnych dla Polski sprawach?! Poseł i saper nie powinni się mylić - odpisała mu jedna z rozczarowanych jego postawą fanek.