"Twitter jest niemożliwie irytujący. Opisywanie rzeczywistości w 140 znakach, to tak jakby pisać powieść bez używania literki 'p'. To medium jest szczytem nieodpowiedzialności" – powiedział w marcu Jonathan Franzen, podczas spotkania ze swoimi czytelnikami na Uniwersytecie Tulan w Nowym Orleanie. Jennifer Egan, amerykańska pisarka i laureatka Pulitzera, zaczęła pisać swoje opowiadanie na Twitterze. Śledzącym jej profil użytkownikom przez godzinę, między 20 a 21, wysyłała co minutę wiadomości, które składały się na jego treść. Czyżby nastąpił przełom w literaturze?
Sposoby na dotarcie do szerokiej publiczności są różne. Dawniej książki ukazywały się we fragmentach w gazetach. Dziś, wraz z upadkiem mediów papierowych, literatura podbija internet. Stephen King jakiś czas temu wydał książkę, którą czytać można tylko w sieci, podobnie Jakub Żulczyk, który swoją powieść "Zmorojewo" udostępnił za darmo w postaci e-booka. Czyżby zaczynała się nowa era w literaturze?
– Nie przesadzałbym z określeniem "przełom" – mówi Jakub Żulczyk. – Zabieg Jennifer Egan jest tylko formalnym eksperymentem. To sposób promocji literatury. To dość ciekawy pomysł, ale nie oszukujmy się, kiedy zbierzemy te wszystkie twitty, to wyjdzie nam po prostu zwykłe opowiadanie. Twitter to nie jest platforma komunikacyjna, to takie pisanie na szybko, ćwierkanie tu i tam. Prawdziwa literatura wymaga zbudowania relacji – dodaje.
W tym kontekście warto przytoczyć też wypowiedź Jonathana Franzena, który jest znanym przeciwnikiem nowych technologii. W wywiadzie dla "Wysokich Obcasów", autor "Wolności" mówi jednoznacznie: - SMS-y są jak papierosy, internet - jak kofeina. To nie jest życie. To nędzna narracja na jego temat. Życie nie polega na konsumowaniu i używaniu elektronicznych produktów. To wszystko hałas. Oczywiście, wymieniając opinie na rozmaitych forach, możesz poczuć, że się w coś angażujesz, że nie jesteś sam. Jednak mam wrażenie, że kiedy wciągnę się w dobrą książkę - często autorstwa kogoś zmarłego, kto opowiada mi historię, w którą wierzę, rzeczy o mnie, które wydają mi się prawdziwe, ale nie umiałem ich dostrzec wcześniej - czuję się dużo mniej samotny, niż kiedykolwiek zdarzyło mi się, gdy wymieniałem z kimś e-maile i SMS-y. Ten technologiczny konsumpcjonizm jest dobry, żeby zaspokoić chwilowe poczucie pustki, ale nie pomaga poradzić sobie z prawdziwą samotnością i izolacją.
Emocjonalne podejście Franzena na swój sposób podziela Jacek Dehnel. – Częściowo rozumiem Franzena w jego oburzeniu, acz nie w argumentacji – mówi mi autor "Lali" – Pisanie powieści bez litery "p" jako przykład absurdu? Hm, jedno z arcydzieł Pereca to taki właśnie "lipogram": powieść "La Disparition", w której nie używa on ani razu najpopularniejszej litery w języku francuskim, czyli "e". Narzucane samemu sobie przez pisarza ograniczenia są akurat konieczne, niekiedy bardzo produktywne. Większość form poetyckich polega właśnie na ograniczeniu. Arbitralna granica 140 znaków statusu na Twitterze jest równie dobrym pomysłem, co inny. Tyle, że pomysł nie wystarcza, potrzebna jest jeszcze treść.
Oczywiście. Trzeba dwie sprawy rozróżnić. Jedna to korzystanie z Twittera jako platformy do promocji, jak to ma miejsce w przypadku Jennifer Egan, a inna tworzenie za pomocą 140 znaków. – Niestety w nowym mediach krótkie formy najlepiej się sprzedają – tłumaczy Beata Stasińska z W.A.B. – Nie mam nic przeciwko wydawaniu książek na Twiterze, o ile są one dobre jakościowo. To, czego najbardziej brakuje w nowych mediach to bariery, jaką dawniej tworzyli wydawcy. Dziś każdy może sam wydać swoją książkę, a nawet sprzedać ją z dużym powodzeniem. Pytanie tylko, kto ma to wszystko czytać i jak oddzielić ziarna od plew. Jennifer Egan jest szanowaną autorką, więc nie obawiam się jej twittowania. Myślę, że to ciekawy sposób na promocję. Boję się tylko tego, że niedługo literatura zamieni się w przekazy, byle krótsze, byle szybsze do przeczytania. Niestety nasze społeczeństwo idzie w tą stronę.
Czy więc można twittowanie traktować jako współczesne książki w odcinkach? Z jednej strony tak. Co prawda zamieniło się medium, ale sama forma nie za bardzo. Tekst jest podzielony i dozowany w odcinkach. Z drugiej strony internet to nie gazeta. Nie ma w nim redaktorów, wydawców i nadzoru, można w nim opublikować wszystko, bez konsekwencji. – Kiedyś masy aspirowały do elitarnych wzorców, teraz albo je narzucają elitom, albo pozorują. Muzyka klasyczna cię nudzi, ale podoba ci się podskakujący dyrygent i duża orkiestra? Zamiast Mahlera i kwartetów Beethovena posłuchaj sobie Rubika. Też we fraku (nawet białym!), też podskakuje, też z orkiestrą. A "wpada w ucho" – podsumowuje Jacek Dehnel. Podobnie z literaturą. Trudno w masowym medium oddzielić tą dobrą od złej, tak samo jak ocenić czy wpis na twitterze jest zaczątkiem świetnego opowiadania, czy tylko zgrabnie napisanym zdaniem na 140 znaków.