Z marszu dostaliby pracę w Google czy Microsoft. Woleli jednak zostać w Warszawie
Nino Dżikija
23 listopada 2015, 05:22·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 23 listopada 2015, 05:22
Reklama.
Segment domków jednorodzinnych w sąsiedztwie Parku Szczęśliwickiego to typowe zagłębie sypialniane, jakich wiele w Warszawie. Nic nie wskazuje na to, że swoją siedzibę ma tutaj firma, która rzuciła wyzwanie światowym gigantom z branży technologii informacyjnej. Chodzi o CodiLime, która mimo że działa zaledwie od 4,5 roku, zdążyła już zdobyć uznanie daleko poza granicami kraju.
W swoim zespole ma najlepszych polskich programistów. Nic więc dziwnego, że już dziś aż 90 proc. swoich przychodów firma generuje dzięki klientom z Doliny Krzemowej oraz Izraela i Japonii. To jednak nie usługi programistyczne stanowią główny cel CodiLime, tylko stworzenie własnej technologii. 1,5 roku starań starań i udało się. Projekt deepsense.io i technologia Seahorse oparta na Apache Spark, a ułatwiająca analitykom danych budowę modeli predykcyjnych z użyciem uczenia maszynowego, była jednym z dziesięciu najciekawszych rozwiązań, jakie zaprezentowano podczas tegorocznej prestiżowej konferencji Strata+Hadoop World w Nowym Jorku.
Można by rzec, że polska firma rzuciła się z motyką na słońce, bo tego typu technologie to domena firm z ligi, w której grają Microsoft czy Google. CodiLime czuje się jednak wśród gigantów jak ryba w wodzie. – Wysoko stawiamy poprzeczkę i nasza strategia przynosi efekty – twierdzą założyciele firmy. O tym, gdzie prowadzą duże ambicje, rozmawiamy z jednym z założycieli i prezesem CodiLime Tomaszem Kułakowskim.
Pracował Pan w sektorze odległym od branży technologicznej – m.in. kilka lat w londyńskim biurze Ryanair. Odpowiadał Pan za wprowadzenie tych linii lotniczych na rynki Europy Środkowo-Wschodniej. Jakie ścieżki zaprowadziły Pana do CodiLime?
To prawda. Mimo że jestem absolwentem telekomunikacji na Politechnice Warszawskiej, przez lata pracowałem w sektorze business development. Gdy wróciłem do Polski, postanowiłem połączyć te dwie dziedziny w jednym przedsięwzięciu.
Od razu Pan chciał stworzyć firmę, która będzie świadczyła usługi programistyczne?
Zaczęło się od portalu, który umożliwiałby użytkownikom robienie zakupów po możliwie najniższych cenach. Chodzi o tzw. mechanizm akcji odwróconych, gdy licytuje się cenę w dół.
Od czego Pan zaczął?
Zależało mi na znalezieniu zdolnych programistów. W pierwszej kolejności udałem się więc do profesorów Wydziału Matematyki, Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego i poprosiłem o kontakt do najlepszych studentów.
I co Pan usłyszał?
Że o najlepszych mogę pomarzyć, bo do nich ustawiają się już w kolejkę Facebook czy Google.
A mimo wszystko dopiął Pan swego. Jakie argumenty przemówiły?
Programiści to ludzie pasji. Nie chodzi jedynie o pieniądze. Stworzenie własnej firmy uznali za większe wyzwanie niż praca dla wielkiej korporacji. Udało mi się namówić do współpracy 3 zdolnych studentów, którzy od razu stali się współwłaścicielami firmy. Do zespołu dołączył Tomasz Kulczyński, m.in. indywidualny mistrz świata w programowaniu, który wraz z Wojciechem Śmietanką zdobył także złote medale w prestiżowym zespołowym konkursie ACM International Collegiate Programming Contest, zwanym także „battle of the brains”.
Z kolei Piotr Niedźwiedź był mistrzem Polski w programowaniu zespołowym oraz znalazł się w światowej czołówce Google Code Jam i miał za sobą pracę w Dolinie Krzemowej w głównych siedzibach Facebook i Google. Później do grona właścicieli dołączyły kolejne 3 osoby. Mamy na pokładzie wielu olimpijczyków z informatyki i matematyki, jak również osoby, które wygrywały na światowym poziomie takie konkursy jak ACM ICPC, Google Code Jam czy TopCoder.
Jak układała się współpraca?
Jak po maśle. Mimo że wspominamy portal już nie istnieje, postanowiliśmy nie marnować szansy i wykorzystać fakt, że byliśmy wyjątkowo zgranym zespołem wybitnych specjalistów. Przyświecał nam jeden cel – stworzyć własną technologię. Zamiast iść do inwestora, postanowiliśmy sami zarobić potrzebne pieniądze. Zaczęliśmy więc świadczyć usługi programistyczne.
Trudno było pozyskać pierwszego klienta?
Bardzo nam pomógł Uniwersytet Warszawski. Uczelnia ta ma bardzo dobrą renomę na świecie. Często się zdarza, że duże koncerny dzwonią do profesorów, prosząc o kontakty do specjalistów. Tym razem wykładowcy zwrócili się do nas. Była to duża japońska firma. Japończycy byli zadowoleni ze współpracy z nami, więc pocztą pantoflową rozniosła się informacja o naszych kompetencjach. Przydały się też znajomości innych współzałożycieli, którzy przecież praktykowali w Dolinie Krzemowej. Zdobywaliśmy więc kolejnych klientów. Dziś zatrudniamy 140 osób.
A co z waszym marzeniem o własnych technologiach?
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy w Nowym Jorku, Amsterdamie i Tokio zaprezentowaliśmy projekt deepsense.io oraz technologię Seahorse. Uproszczając, jest to technologia (oparta na Apache Spark) pozwalająca szybko przetwarzać prawdziwie duże zbiory danych i budować modele predykcyjne z wykorzystaniem uczenia maszynowego bez konieczności pisania kodu. Nad tego typu rozwiązaniami pracują głównie największe firmy informatyczne na świecie.
Seahorse wzbudziło zainteresowanie na rynku. Dlatego też w następnym roku zainwestujemy kolejne 4 mln dolarów w dalszy rozwój projektu i technologii. Obecnie prowadzimy rozmowy z 50 dużymi Partnerami z całego świata – zarówno inwestorami, jak i Klientami. Już w lutym 2016 r. udostępnimy Seahorse w wersji Enterprise i bardzo liczymy na to, że zainteresowanie będzie jeszcze większe.
Jak wyglądają kulisy pracy nad takim oprogramowaniem? Zasłaniacie się kurtyną przed światem i kodujecie?
Staramy się pracować w takim stylu, by jak najdalej odejść od stereotypu programisty – nolife'a. Jesteśmy bardzo otwarci na innych. Od trzech lat m.in. organizujemy konkurs Programming Marathon 24, skierowany nie tylko do początkujących, lecz także programistów z doświadczeniem. Wspierały nas w tym takie firmy jak Asseco Poland, PKO Bank Polski czy Bank Zachodni WBK. W naszym konkursie biorą udział osoby z całego świata, w tym roku to blisko 2 tysiące osób z niemal 60 krajów.
Zwyciężyliście też w konkursie EY Przedsiębiorca Roku w kategorii Nowy Biznes. Nagrodę przyznano „za zbudowanie przedsiębiorstwa, które promuje geniusz polskich informatyków na arenie międzynarodowej”. Nie lepiej skupić się na promowaniu wyłącznie swojej firmy?
Zależy nam na tym, by polscy specjaliści, którzy już dziś uchodzą za jednych z najlepszych na świecie, umacniali swoje pozycje poza granicami kraju. Jednocześnie jesteśmy dumni z tego, że mimo dużego zainteresowania inwestorów z rozmaitych krajów, 100 proc. kapitału założycielskiego znajduje się w rękach Polaków. Jesteśmy również dumni z tego, że idziemy pod prąd. Zazwyczaj droga ekspansji w tej branży wygląda tak, że najpierw jest Dolina Krzemowa, a później filie w poszczególnych krajach. My zaczęliśmy od Polski, a dziś mamy własny oddział w Kalifornii, gdzie biznesem dowodzą nasi polscy pracownicy.
Jak daleko chcecie zajść?
Jak najdalej. Chcemy się rozwijać i uruchamiać kolejne oddziały w różnych zakątkach świata. Nasze cele są realne. Chciałbym, by za 5 lat w CodiLime i deepsense.io pracowało ok. 1,5 tys. najzdolniejszych w świecie IT osób.
Patronem akcji „Narodowi czempioni, narodowe korzyści” jest KGHM Polska Miedź SA.