Gdy skończyła się wojna, Stepan Bandera, którego formacja - OUN-b - zorganizowała do spółki z UPA masową rzeź ludności polskiej Wołynia i Galicji Wschodniej, miał się całkiem dobrze. Parasol ochronny, jaki roztoczyły nad nim obce wywiady, sprawił, że za swoje zbrodnie nigdy nie odpowiedział.
To, co działo się po 1945 roku w życiorysie Bandery, było odzwierciedleniem rywalizacji mocarstw w ramach zimnej wojny. Człowiek, który przewodził jednej z frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUB-b), otrzymał schronienie za naszą zachodnią granicą.
USA: nie wydamy Bandery
Ukrywał się w Monachium pod nazwiskiem Stefan Popiel. Kontrwywiad wojskowy USA (CIC) nie wydał go Sowietom, dla których ukraiński nacjonalista był jednym z głównych wrogów. Amerykanie nie do końca mu ufali, ale - jak tłumaczyli - jego ekstradycja mogłaby nadwyrężyć zaufanie "sił antybolszewickich" do służb USA.
W 1946 roku chciano na polecenie Moskwy nawet porwać Banderę na terytorium amerykańskiej strefy, ale bezskutecznie. Niemniej służby USA zrozumiały, że dalsze wsparcie dla wroga Kremla nie posłuży wzajemnym relacjom.
Jak nie USA, to Wielka Brytania
Inaczej Brytyjczycy - ci skłonni byli zbrodniarzowi uwierzyć. Wywiad MI6 korzystał z rad i szkoleń Bandery przy organizacji przerzutów szpiegów na tereny opanowane przez Związek Sowiecki. Jak wiadomo, partyzantka UPA była tam aktywna jeszcze do połowy lat 50.
Brytyjczycy kilka lat finansowali siatkę "Popiela". MI6 zrezygnował z usług ukraińskiego nacjonalisty w 1954 roku, ale ten już dwa lata później - po krótkim epizodzie współpracy z włoskim wywiadem wojskowym (SIFAR), zaoferował się Niemcom. W końcu udało się - zaczął pracować dla Federalnej Służby Wywiadowczej (BND).
Parasol BND
Struktura ta dostarczała Banderze broń i pieniądze. O jego "przydatności" dobrze wiedzieli już przecież agenci Abwehry z gen. Wilhelmem Canarisem na czele. Doświadczenie zbrodniarza, a także powszechny szacunek, jakim cieszył się wśród swoich ludzi, sprawiało, że patrzono na niego jak na partnera. O polityce nazistów świadczy choćby wypuszczenie w 1944 roku Bandery z obozu Sachsenhausen, gdzie wcześniej sami go osadzili. Później także Reinhard Gehlen, szef tzw. Organizacji Gehlena, a następnie BND, dał Banderze kredyt zaufania.
W drugiej połowie lat 50. ukraiński działacz, oskarżany przez zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości o działalność przestępczą, po raz kolejny zyskał protekcję. W międzyczasie, w 1957 roku, zginął w tajemniczych okolicznościach jeden z jego kompanów Lew Rebet. Później okazało się, że stracił życie w zamachu zorganizowanym przez KGB.
KGB nie zapomina
Ale wtedy twórca OUN-b nie mógł przeczuwać najgorszego. Człowiek, który pozbawił życia Rebeta, nie zostawił przecież po sobie żadnych śladów. Jeszcze na dzień przed śmiercią Bandera, zupełnie nieświadomy zagrożenia, omawiał kulisy swojej działalności szpiegowskiej na spotkaniu z agentami BND.
15 października 1959 roku był ostatnim dniem jego życia. Znaleziono go martwego na klatce schodowej, po czym miesiącami dochodzono, co było przyczyną zgonu (po latach wiemy, że śmierć spowodował niewykrywalny w organizmie cyjanek potasu, rozpylony za pomocą specjalnego pistoletu). Prawdę wyjawił dopiero w 1961 roku sam zamachowiec - Bohdan Staszyński z KGB, ten sam, który "zlikwidował" Rebeta. A Bandera? Szybko stał dla swych zwolenników męczennikiem za sprawę.