Taki kurs to swoista klinika zwalczania stresu.
Taki kurs to swoista klinika zwalczania stresu. Fot. Evgeny Atamanenko/ Shutterstock

„Nie trzeba mieć doświadczenia. To program dla wszystkich, którzy chcą obniżyć swój poziom stresu, zyskać lepszą jakość życia i polepszyć swoje relacje z otoczeniem”. Po takich słowach z reklamowej ulotki znajoma uznała, że zakupienie w prezencie takiego pakietu szczęścia uwolni mnie od negatywnych emocji. Tyle się teraz słyszy o skutecznych formach medytacji, że postanowiłam to sprawdzić na własnej skórze.

REKLAMA
Mindfulness, czyli 8-tygodniowy kurs tzw. uważności czy też trening redukcji stresu, polega na zwiększeniu zakresu postrzegania rzeczywistości. Z początku myślałam, że to bardzo proste. "Tu chodzi o całkowite oddanie się chwili "tu i teraz". Nie ma przeszłości i przyszłości. Nie oceniać, nie myśleć i nie skupiać uwagi na wielu rzeczach. Zamieniamy się w uważnego obserwatora świata, który nie ocenia, ale zachowuje świadomość" - czytam na forum poświęconym mindfulness.
Oaza spokoju
"Cóż – pomyślałam – chyba wiele nie ryzykuję, a jak wiele mogę zyskać". Zgodnie z wytycznymi spakowałam wygodny dres i ciepłe skarpetki, ponieważ medytuje się bez butów. I tak z głową przepełnioną chęcią zmiany wyruszyłam na warszawski Ursynów. Kurs odbywał się w zaaranżowanym na szkółkę mieszkaniu. Stonowane kolory, w powietrzu unosił się subtelny zapach kadzidła. Anna, prowadząca program, przywitała mnie serdecznie i oprowadziła po mieszkaniu.
– To nasza mała jaskinia uważności – powiedziała tak łagodnym i spokojnym głosem, jakby przedawkowała Aviomarin. Pokazała mi ową "grotę", na którą składała się sala medytacyjna, toaleta i kuchnia. Niestety próbując zaparzyć sobie herbatę, okazało się, że ludzie "uważni" zrezygnowali ze zwykłego Earl Greya na rzecz zielonej herbaty z ryżem i Pu-ehra.
Tym, co mnie pozytywnie zaskoczyło, był fakt, że Anna, choć już około 40-stki, miała bardzo wypoczętą i pozbawioną zmarszczek twarz. A skoro pije naturalne herbaty, raczej nie jest fanką botoksu. "Wspaniale! Nie trzeba się będzie naciągać za uszy, wystarczy że opanuję techniki relaksacyjne" – napisałam zadowolona do koleżanki.
logo
Najgorsze okazały się próby wyciszenia. Fot. Gustavo Frazao/ Shutterstock
Do szkółki zaczęły dochodzić kolejne kursantki. 9 kobiet w różnym wieku, z różnymi historiami i problemami. Kiedy wybiła godzina uważności, Anna poprosiła, abyśmy usiadły w kręgu na podłodze. Panowała cisza, gdyż aktywne na co dzień zestresowane biznesmenki, księgowe i prawniczki, w pełnym skupieniu wykonywały każde polecenie Anny - ich guru w drodze do oświecenia.
–Zamknijcie oczy.
Zamknęłam szczelnie.
–Oddychajcie swobodnie, skupiając uwagę na wdychanym powietrzu. Prześledźcie drogę jaką pokonuje od nozdrzy aż po płuca.
To też udało się bez trudu zrobić.
–Wyłączcie inne myśli, liczy się tylko oddech. Raz....i wydech. Dwa...
"Raz" - liczę w myślach. Ale ile tak będziemy liczyć? Wydech. Ufff... Dwa...Ciekawe ile kosztował ten kurs. Wydech. Trzy. Pewnie sami desperaci tu przyszli, żeby tak płacić kasę za naukę oddychania? To jakiś żart. Cztery...i tak do trzydziestu.
Granie na nerwach
Po nauce uważnego oddychania przyszedł czas na medytacyjną "rozrywkę". – A teraz postarajcie się skupić całą sobą tylko na dźwięku grającej misy – Anna, o wielu talentach, wydobywszy tybetańską misę zaczęła wydawać z niej dźwięki, które bardziej niż muzykę przypominały wibracje. Jak wytłumaczyła "to nam pomoże wprowadzić stan pogłębionej relaksacji".
Zanim się spostrzegłam, moje skupienie zamieniło się w znużenie liczeniem oddechów w rytm dziwnej miski. Zamiast tego, już w myślach wyobrażałam sobie siebie na różowej macie za 15 lat, z błogim spokojem w oczach, pozbawionej zmarszczek i siwych włosów. Nie odczuwająca złych emocji i stresu. Prawdziwa oaza szczęścia.
Niestety ze szczęścia wybudził mnie "ekhm, ekhm" innej kursantki. To było prawdziwe przebudzenie. Zasnęłam. – Niestety medytacja na ślepo nie jest dla mnie – powiedziałam. Na co prowadząca stwierdziła, że dla wielu z nas uważne oddychanie jest za trudne na początek. Po czym uśmiechnęła się i powiedziała, że po takim wstępie możemy przejść do kolejnego etapu.
logo
Mindfulness czyli tzw. pełnia obecności to całkowite poświęcenie uwagi na bieżącą chwilę. Fot. Shutterstock
– Nareszcie coś trudniejszego! – pomyślałam zadowolona czekając na coś, co będzie godne wydanych pieniędzy. Anna przyniosła gwóźdź programu, którym okazała się zwykła ikeowska paprotka, którą chyba w transporcie docisnął stolik typu LACK. Postawiła ją pośrodku nas i nakazała, aby w ciszy i skupieniu przyjrzeć się jej jak najdokładniej. Przez około kolejnych 20 minut te biznesmenki, księgowe i prawniczki wpatrywały się w zeschłą paprotkę mając nadzieję, że już zaraz na czole wyrośnie im trzecie oko świadomości.
– Zwróćmy uwagę na strukturę liści, kolor, rozłożyste gałęzie – mówiła monotonnym, tantrycznym głosem Anna. "Okej policzę te liście, bo zaraz pewnie będzie sprawdzać – jednak przy 36 pomyślałam, że to strasznie głupie jak na płatny kurs. Przy 68 uznałam, że może to jakiś projekt w stylu "zróbmy z ludzi idiotów, nagrajmy ukrytą kamerą", a potem w ścieżce dźwiękowej podłoży się śmiech publiki w odpowiednich momentach. Z tych głębokich przemyśleń i listnej kalkulacji wyrwała mnie kolejna komenda guru skupienia.
– Stańcie się paprocią!
I tyle mnie widziano. Niesiona na skrzydłach gniewu, na skraju paniki, wyrzucająca sobie stracony w korkach czas, żałująca każdego spojrzenia na starą paprotkę i smaku tego zielonego świństwa z prażonym ryżem, uciekłam. O ile mindfullness to na pewno bardzo dobre zajęcie dla ludzi, którzy walczą o mniej stresu i gładkie czoło, ja pasuję, wolę botoks. W sumie wszystko się zamyka w podobnej cenie.

Napisz do autorki: kalina.chojnacka@natemat.pl