Autoportret wielokrotny w lustrach.
Autoportret wielokrotny w lustrach. Fot. Wikipedia Stanisław Ignacy Witkiewicz/http://bit.ly/1NSokto/PD
Reklama.
"Listy do żony"

Ale pecha mam. Wczoraj, kiedy robiłem pipi w lesie i zapatrzyłem się na krajobraz, bąk koński uciął mnie w kutasa. Spuchło to jak balon i myślałem, że odpadnie. Ale jodyna i Staroniewicz uratowali to cenne utensylium dla przyszłych pokoleń. Dziś jest tylko czerwone, ale może jeszcze odpadnie. Jak odpadnie, to Ci przyślę w formalinie.

To jeden z wielu przepysznych smaczków jakie można odnaleźć w "Listach do żony" Witkacego wydanych właśnie w rozszerzonej wersji przez PIW. W tym stylu jest utrzymana całość. To co prawda prywatna korespondencja, ale od właściwych literackich dzieł pisarza nie odbiega ona za bardzo.
Artysta wali między oczy, drwiąco, z dystansem wobec siebie i urokiem. Tę stylistykę albo się kocha, albo jej się nienawidzi. Wiele osób za nią po prostu przepada, zwłaszcza, że jest w książkach wymieszana z metafizyką i świetnymi poetyckimi opisami. Unikalne połączenie brudu z czymś wysokim, czystym i niedostępnym – to nie udaje się zbyt wielu pisarzom.
"Jedyne wyjście"

Zupa pomidorowa zaprawiona była zabójczym jadem prawdziwego małżeńskiego szczęścia. Tak dobrze było, że aż płakać się wprost chciało, wyć, jak wyje tylko pies na łańcuchu.

To, co w jego biografii uważa się za twarde fakty samo w sobie stanowi materiał na dobry film. Kilka prób samobójczych, ukochana z młodości, która odebrała sobie życie, żona, która musiała znosić kochanki, eksperymenty z mnóstwem narkotyków, reputacja skandalisty i kobieciarza, wreszcie gardło poderżnięte własną ręką.
Witkacy wiedział, że budzi zgorszenie i starał się by możliwie jak najwięcej poczynań nie wyszło na jaw. Dlatego – by mieć pełniejszy i pewnie prawdziwszy obraz jego osoby – warto przyjrzeć się jego zamiłowaniom i zainteresowaniom, które zdradza fikcja literacka. Choć słowo fikcja wydaje się tu mocno na wyrost – pisarz swoje dzieła opierał na własnych przeżyciach.
logo
Portret Stefanii Tuwimowej. Fot. Wikipedia Stanisław Ignacy Witkiewicz/http://bit.ly/1OkbqJk/PD
Zatrzymajmy się jednak najpierw na krótko przy jego malarstwie. Oglądając w jakimkolwiek muzeum jego obrazy zwykle można zauważyć gdzieś w rogu charakterystyczne tajemnicze "znaczki" (np. C+Co+NP4). Są to zapisy substancji pod wpływem których się znajdował tworząc daną pracę (w przytoczonym przykładzie obraz malował będąc na kokainie, co najmniej po kilku drinkach i nie paląc przez 4 dni). Spotkamy to na niemal każdym dziele.
Oprócz dość powszechnie znanych narkotyków, znajdziemy też tam takie "rarytasy" jak meskalina (powoduje bardzo ostre halucynacje), harmina (przypomina LSD za jego czasów jeszcze nieodkryte), eukodal (opioidowy lek przeciwbólowy podobny do kodeiny), czy cryogenina (zioło powodujące przyjemną senność i rozluźnienie).
"Nienasycenie"

Cierp ścierwo męskie, zakalcowaty embrionie (...) zabiczuję cię własną żądzą, zasmagam na śmierć.

W powieściach Witkacego charakterystyczne jest, że ich centralną postacią jest zawsze demoniczna kobieta. Niekoniecznie inteligentna, czasami po prostu raczej sprytna, ale za to zawsze niezwykle silna i obłędnie zafascynowana seksem i władzą nad mężczyznami jaką dają jej uda. Ujarzmia ona zwykle z łatwością głównego bohatera i robi z nim co chce, doprowadzając go jako człowieka do upadku. Zamienia go w zwierzę dyszące żądzą i przekraczające kolejne bariery seksualnego wyuzdania.
W powieściach napotkamy sceny orgii z różnymi liczbami uczestników i układami płci, eksperymenty homoseksualne bohaterów i gejowskie wyprawy na łowy do góralskich wiosek w okolicy Zakopanego, pedofilsko usposobionego profesora, lustmord (morderstwo z pożądania w trakcie seksu) i młodą, psotną dziewicę, nakręcającą mężczyzn swoim negliżem i dotykiem, której jednak dotykać sami nie mogą.
"Pożegnanie jesieni"

Co by dał, aby móc być z czystym sumieniem homoseksualistą, artystą, kokainistą – w ogóle jakimś „istą”, wszystko jedno jakim – nawet sportsmenom zazdrościł manii sportowej. A był tylko skomplikowanym umetafizycznionym masochistą.

Co do używek, to Witkacy sam się przechwalał w jednym ze swoich tekstów publicystycznych zawartych w tomie "Narkotyki", że kokainistyczne eskapady z jego książek są cytowane w fachowych periodykach medycznych. Bogate w detale i sugestywne opisy "narkotycznej jazdy", jakie roztacza choćby w "Pożegnaniu jesieni" to jedne z nielicznych w całej światowej literaturze obrazów dobrze zarysowujących to, co się dzieje w głowie człowieka, który zażywa daną substancję. Zwykle bowiem tego typu teksty poruszają zagadnienie naskórkowo. Witkacy kwestię potrafi ukazać od wewnątrz i z zewnątrz zarazem.
"Pożegnanie jesieni"

A jednak dobrze jest, wszystko jest dobrze. Co? – może nie? Dobrze jest, psiakrew, a kto powie, że nie, to go w mordę!

Wiele osób jego książki, bardzo mocno osadzone w jego prawdziwym życiu, uważa za mieszaninę wyuzdanych świństw, z moralnego punktu widzenia naganną i odrażającą. Trudno z tym polemizować. Problem w tym, że w ten lepki świat z wielką przyjemnością się wnika i jego atmosferą nasiąka. Witkacy miał wiele z furiata, niemniej niezależnie od tego jak go ocenimy jedno trzeba mu przyznać – wiedział co to znaczy żyć intensywnie.

Napisz do autora: manuel.langer@natemat.pl