Wiele matek obawiając się niepożądanych odczynów poszczepiennych odkłada szczepienia dzieci lub w ogóle się na nie nie zgłasza. Ruchy antyszczepionkowe zrobiły swoje – przestraszyły rodziców. Jednak ci, których dzieci zachorowały, bo nie były zaszczepione mówią, żeby zachować rozsądek i przynajmniej zaszczepić dziecko według obowiązkowego kalendarza szczepień.
Takie zdanie ma też Joanna, której dziecko dosłownie otarło się o śmierć z powodu Haemophilus influenzae typ b (Hib). Szczepienie przeciwko Hib jest w kalendarzu szczepień obowiązkowych. Jednak syn Joanny – Piotruś, nie był zaszczepiony.
To był rok 2007, wtedy jeszcze o ruchu antyszczepionkowym mało kto słyszał a rodzice zwykle szczepili swoje dzieci, zgodnie z kalendarzem szczepień obowiązkowych. Jednak Piotruś dostał tylko pierwsze szczepienia, które są wykonywane w szpitalu, zaraz po urodzeniu dziecka.
– Syn jest alergikiem. W pierwszym roku życia ciągle dochodziło u niego do reakcji alergicznych, które powodowały bardzo duże problemy skórne. Z powodu tych zmian na skórze, lekarz pediatra odraczał szczepienia, uważał, że jest to przeciwwskazanie – opowiada Joanna.
Młodzi rodzice oczywiście wierzyli lekarzowi i spokojnie stosowali się do tego zalecenia. Nie spodziewali się, że skutki odkładnia szczepień będą dla nich i Piotrusia tak poważne.
To nie było przeziębienie
– To był 28 lutego 2007 r., Piotruś miał 9 miesięcy. Byłam na spotkaniu, dzieckiem opiekował się mąż. Zadzwonił do mnie, że syn zwymiotował i bardzo się spocił, do tego stopnia, że trzeba było zmienić pościel. Nie miał jednak podwyższonej temperatury. Doszłam do wniosku, że pewnie złapał jakąś infekcję, ale skoro nie ma temperatury, to pewnie coś się dopiero zaczyna – relacjonuje mama Piotrusia.
Później już nic nadzwyczajnego nie wydarzyło się z dzieckiem, jednak Joanna postanowiła następnego dnia rano pójść z dzieckiem do lekarza. Nie dawało jej spokoju to, że chłopiec wymiotował poprzedniego dnia. Dziecko zrobiło się też apatyczne. Jednak nadal nie miało gorączki.
– Pojechaliśmy do naszej pani doktor, tej samej, która odraczała szczepienia. Zbadała synka i stwierdziła, że dziecko jest odwodnione. Mało tego, sama wezwała karetkę pogotowia.
Pogotowie zawiozło chorego malucha do szpitala dziecięcego. Tam od razu zbadał go lekarz, który stwierdził, że dziecko ma sepsę (zespół ogólnoustrojowej reakcji zapalnej wywołany zakażeniem, sepsa nie jest oddzielną jednostką chorobową – red.). To był szok dla rodziców. Nic specjalnego nie wskazywało na to, że dziecko jest tak bardzo chore. Funkcjonowało normalnie, komunikowało się z mamą. Było jedynie bardziej wyciszone, za grzeczne jak na swój temperament.
Z OIOMu trafili do szpitala zakaźnego, najpierw do izolatki. Tydzień Joanna spędziła z dzieckiem w sali, gdzie było tylko łóżeczko dla dziecka i rozkładany fotel. Dopiero później trafili do kolejnej izolatki, gdzie matka miała już łóżko. Tam spędzili dwa tygodnie. Generalnie Piotruś spędził w szpitalu czas od 1 marca do 21 kwietnia 2007 r.
Joanna czyta nam wypis dziecka ze szpitala. Diagnoza: ropne zapalenie mózgu i opon mózgowo-rdzeniowych, Hib, posocznica (sepsa - przyp.red.).
Rzeczywistość poszpitalna
Jednak koszmar choroby nie zakończył się wraz z wyjściem ze szpitala. – Lekarze powiedzieli nam, że u takiego małego dziecka może dojść do nawrotu sepsy w ciągu dwóch lat. Żyliśmy w ciągłym strachu. Właściwie wychodziliśmy przez rok z dzieckiem z domu tylko na krótkie spacery. O wyjściu do sklepu czy kościoła nie było mowy, musieliśmy chronić Piotrusia przed infekcjami.
Oprócz typowych działań dotyczących zwalczenia choroby, lekarz prowadzący Piotrusia zdecydował o ustaleniu mu indywidualnego kalendarza szczepień.
– Zaczepiłam go na wszystko, na co mogłam zaszczepić. Oczywiście w takim czasie i okolicznościach jakie zalecał lekarz. Płaciłam za szczepionki nieobjęte kalendarzem szczepień. Tak samo zaczepiłam dwójkę pozostałych dzieci.
Historia Piotrusia, dzięki lekarzom, na których trafił, skończyła się dobrze. Dzisiaj chłopiec ma 9 lat, jego rozwój intelektualny i fizyczny jest w normie.
– O chorobie przypominają nam czasami problemy jakie ma z trzymaniem moczu. Coraz rzadziej zdarza się, że nie dobiegnie do łazienki, jednak jest to jakaś pozostałość po chorobie. Nadal jest też alergikiem, a po ogromnej ilości sterydów, które przyjął podczas choroby jest trochę grubszy niż powinien, szybciej się też męczy niż jego rówieśnicy – opowiada Joanna.
Choroba odcisnęła jednak swoje piętno na całej rodzinie. – Żyjemy normalnie, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze jest świadomość, że nasze dziecko przeszło sepsę. Mam wrażenie, że do tej pory nie odreagowaliśmy tego wszystkiego z mężem. Musieliśmy być twardzi, dla naszego dziecka. Ale to powróci do nas. Emocje wystawią rachunek w postaci gorszego zdrowia albo kilku przeżytych lat mniej…
Wyważona opinia
Co Joanna myśli o szczepieniach, dzisiaj w momencie, kiedy ruchy antyszczepionkowe rosną w siłę? Ma jak najbardziej wyważoną opinię.
– Rozumiem rodziców, którzy mają obawy, boją się powikłań poszczepiennych. Jednak trzeba wszystko rozważyć, wypośrodkować. Skutki uboczne szczepionek zdarzają się niezwykle rzadko. Moim zdaniem powinniśmy szczepić dzieci przynajmniej tak jak wskazuje na to obowiązkowy kalendarz szczepień. Tam są szczepienia sprawdzone, wykonywane od lat. To jest niezbędna ochrona dla naszego dziecka. Tym bardziej, że co drugi maluch ma dzisiaj alergię i jego odporność jest przez to upośledzona.
Napisz do autorki: anna.kaczmarek@natemat.pl
Reklama.
Joanna
mama Piotrusia
Piotrusia położono na OIOMie. Na OIOM nie wolno wchodzić. Synek spędził tam dwie doby. To były koszmarne dni. Powiedziano nam, że stan synka jest bardzo ciężki, że rokowania są złe…