Kilka dni temu media obiegła informacja o zatruciu Grzegorza Schetyny. Były minister trafił do szpitala po feralnym lunchu, na którym był wraz z Mirosławem Drzewieckim oraz dwoma pracownikami Polsatu.
O "sekretnym" lunchu donosiła "Gazeta Polska Codzienna". Wedle relacji dziennika, Mirosław Drzewiecki, Grzegorz Schetyna, członek zarządu Polsatu mecenas Józef Birka oraz szef Polsatu Sport Marian Kmita spotkali się w jednej z warszawskich restauracji, na Saskiej Kępie. "GPC" skupiła się na tajności tego spotkania - głównie tym, że "panowie wykręcili żarówkę i zasłonili żaluzje". Józef Birka zaprzecza tym informacjom. - Żarówkę wykręcił kelner, bo wisiała za nisko i po prostu generowała dużo ciepła. A żaluzje, co widać na zdjęciach, wcale nie były zasłonięte - mówi nam mecenas Birka. Faktem jednak pozostaje, że Grzegorz Schetyna się zatruł. Pytanie tylko - co mu zaszkodziło? I jak uniknąć takiej samej sytuacji, kiedy wyjeżdżamy na wakacje, gdzie nigdy nie ma pewności co do uczciwości knajp, w których jadamy?
Na pewno nie wino
Politycy z przedstawicielami Polsatu byli na obiedzie 24 maja, a dzień później media doniosły o tym, że Grzegorz Schetyna z zatruciem trafił do szpitala i z tego powodu nie weźmie udziału w Radzie Krajowej PO. Złośliwcy sugerowali, że zaszkodziły mu "kolejne butelki wina", które miał donosić kelner w trakcie obiadu dzień wcześniej - o czym również pisała "GPC". Ale to również zdaje się nie być prawdą. - Potem szedłem do Polsatu i nie wypiłem ani kropli alkoholu, nie było żadnego wina - prostuje wersję "Gazety Polskiej" Mirosław Drzewiecki. Mecenas Józef Birka podkreśla, że "w żadnym wypadku" nie może być mowy o winie w trakcie tego obiadu.
Schetynie zaszkodziło, najprawdopodobniej, jedzenie. I nie tylko jemu. - Wszyscy mieliśmy potem problemy żołądkowe - wyjaśnia nam Mirosław Drzewiecki. Jak opowiada były minister, lekarze w szpitalu wypytywali Schetyną o to, co jadł, a potem zgłosili sprawę sanepidowi - by przeprowadził kontrolę w tej placówce. Jak się dowiedzieliśmy u pracowników tej restauracji, od soboty jest ona zamknięta i aż do końca maja potrwa tam remont. Czyżby pokłosie medialnej burzy?
Na pierwszy rzut oka
Chociaż sanepid intensywnie kontroluje lokale gastronomiczne, to zawsze można trafić na jakieś problemy. Nawet po pierwszych wrażeniach da się poznać, czy obiad w danym lokalu grozi nam czymś więcej niż przejedzeniem. Specjaliści ds. sanitarnohigienicznych państwowego inspektora sanitarnego wskazują kilka elementów, na które należy zwrócić uwagę. Zwraca na to uwagę również Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego. - Jest takie powiedzenie: nie bój się brudnej toalety, bój się brudnej deski do krojenia - mówi nam Bondar.
Przede wszystkim dbałość o czystość i odpowiednie warunki przechowywania jedzenia wyznaczają… muchy. - Jeśli w lokalu, na nasze oko, lata ich trochę zbyt dużo, to można być prawie pewnym, że gdzieś leży zgniłe jedzenie lub jest po prostu brudno - mówi nam jeden z kontrolerów. Najbardziej wiarygodnym sygnałem do ucieczki z lokalu są karaluchy: jeśli przemykają po podłodze, szczególnie do lub z kuchni, to przyszedł czas na szybki odwrót.
Brud, syf, malaria
Wszechobecne robactwo to zazwyczaj świadectwo brudu i zgnilizny. Klejące podłogi i "syf" na sali do jedzenia to niemalże gwarancja tego, że na kuchni jest jeszcze gorzej.
Czasem knajpy zbudowane są w sposób, który umożliwia patrzenie na pracę kucharzy i kelnerów. Należy wówczas przyjrzeć się, czy osoby przygotowujące posiłek noszą odpowiednie nakrycia głowy albo czy nie wykonują różnych czynności "tymi samymi" rękami. - Jeśli kucharz najpierw podaje komuś do wyrzucenia torbę ze śmieciami, a następnie kroi nam marchewkę i między oboma czynnościami nie myje rąk, to lepiej odpuścić i zjeść gdzie indziej - sugeruje ekspert ds. sanitarnohigienicznych. Nasi rozmówcy wielokrotnie podkreślają, że jeśli zauważymy któreś z tych zjawisk, należy nie tylko wyjść, ale i od razu zawiadomić sanepid.
Wielu klientów gwarancją jakości
Jan Bondar wskazuje jeszcze na jedną, bardzo ważną rzecz. Jeśli lokal nie wygląda zbyt estetycznie i efektownie, ale siedzi w nim wielu klientów, to śmiało można założyć, że podawane tam jedzenie będzie świeże i dobre. Tak działają, na przykład, bary mleczne, które wystrojem nie muszą zachęcać, ale z powodu dużej rotacji klientów posiadają
świeże produkty - w przeciwieństwie do drogich i eleganckich restauracji świecących pustkami.
- W takich "ekskluzywnych" miejscach właścicielom zdarza się oszczędzać na produktach. Trzymają rzeczy do granicy świeżości i potem podają to klientom - ostrzega rzecznik GIS. Nasz rozmówca przypomina przy tym, że w lecie ta "granica świeżości" znacznie się skraca, na co restauratorom zdarza się przymykać oko. Na szczęście, takie jedzenie często można poznać po zapachu - szczególnie w przypadku mięs i ryb.
Szkodliwe jedzenie
Mimo wszystko, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się być w porządku, to nadal istnieje ryzyko, że po posiłku skończymy jak Grzegorz Schetyna. Jeśli już musimy zjeść w miejscu niezbyt uczęszczanym, można zminimalizować ryzyko zatrucia.
- Powinniśmy unikać dań nieprzetworzonych termicznie, z surowych produktów. Kiedy panuje upał lepiej nie jeść tatara ani rzeczy robionych z surowych jajek - przypomina Jan Bondar. Również krwiste steki mogą nam zaszkodzić - jeśli już mamy ochotę na kawał mięsa, należy poprosić o jego odpowiednie wysmażenie. - Byle też nie był spalony na węgiel, bo wówczas jemy sporo toksyn - przestrzega rzecznik GIS. Przy czym nasz rozmówca podkreśla, że nawet gotowanie i smażenie nie eliminuje całkowicie zagrożenia, bo chociaż bakterie wtedy umierają, to zostawiają toksyny.
Najważniejsze jednak, niezależnie od sytuacji, jest umycie rąk. Najlepiej tak, by po zrobieniu tego nie dotykać już bezpośrednio kurka puszczającego wodę. To o tyle istotne, że zatruć możemy się niekoniecznie nieświeżym jedzeniem z knajpy, co szkodliwymi bakteriami z naszych dłoni.
Zatruć mało, większość w domu
W Polsce rocznie do lekarzy trafia około 8 tysięcy osób z zatruciem pokarmowym. To, jak mówi nam Jan Bondar z Głównego Inspektoratu Sanitarnego, niezbyt dużo - stosunkowo, tyle samo, co w Niemczech. Przy czym są to tylko przypadki odnotowane medycznie. Tych przeżywanych w domu może być nawet dziesięć razy więcej.
Co zrobić, kiedy się już zatrujemy? - Jeśli problemy trwają dłużej niż 1 dzień lub nasilają się, to należy udać się do lekarza - radzi Bondar. Na mniejsze zatrucia i niestrawności może pomóc klasyczna metoda wódki z pieprzem lub ziołowej nalewki, takiej jak Unicum lub Jagermeister.
A najlepiej, po prostu, myć ręce i unikać mało uczęszczanych miejsc.
Reklama.
Jan Bondar
Rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego
Jeśli problemy trwają dłużej niż 1 dzień lub nasilają się, to należy udać się do lekarza.
Inspektor ds. sanitarnych
Jeśli w lokalu, na nasze oko, lata trochę zbyt dużo much, to można być prawie pewnym, że gdzieś leży zgniłe jedzenie lub jest po prostu brudno.