Aż 29 proc. polskich 11-latków ma nadwagę, a wśród 13-latków jest niewiele lepiej, bo na otyłość cierpi co czwarty z nich. Tak w swoim raporcie, cytowanym przez "Wyborczą", podaje Światowa Organizacja Zdrowia.
"To my, dorośli, robimy z nich grubasy" - ostrzega na łamach gazety dr Andrzej Walawski, który zajmuje się otyłością u dzieci. Czy i jak możemy uchować nasze dzieci od pożerania chipsów i słodyczy?
Niektórzy wskazują, że otyłość to wyłącznie problem medialny i pochodzący ze świata mody, gdzie promuje się nienaturalnie chude modelki. Coraz częściej jednak badania naukowców potwierdzają, że naprawdę grubych ludzi jest na świecie coraz więcej, a otyłość to problem zupełnie realny. Powoduje bowiem, że ruszamy się coraz mniej, jesteśmy coraz mniej sprawni, coraz mniej zdrowi, a potem produkujemy takie samo potomstwo i błędne koło się zamyka. Do momentu, w którym społeczeństwo zaczyna przypominać to z filmu "Wall-E", gdzie kompletnie uziemione grubasy poruszają się na latających fotelach i nie widzą świata poza swoimi ekranami.
Smutne statystyki
To, oczywiście, wizja bardzo pesymistyczna, ale nauka pozostaje bezlitosna. Już w 2010 roku eksperci z Harvardu i MIT obliczyli, że do 2050 roku otyłość szkodząca zdrowiu może być problemem aż 40 proc. Amerykanów, do tego jeszcze 30 proc. mieszkańców Stanów będzie po prostu grubych. Problem otyłości dotyczył również Francji. Teraz "Gazeta Wyborcza" alarmuje - Polacy, przestańcie robić ze swoich dzieci grubasy.
"GW" opiera się na raporcie WHO, sporządzonym na podstawie badań na grupie 207 tysięcy 11-, 13- i 15-latków z 39 krajów, zarówno Europy jak i Ameryki Północnej. Raporcie, który dla Polaków może być wyłącznie niepokojący. Nasz kraj zajął pierwsze miejsce, jeśli chodzi o odsetek 11-latków uważających się za grube. Nadwagę zauważa u siebie aż 43 proc. przebadanych dziewcząt i 33 proc. chłopców. To można by podciągnąć pod wpływ mediów, w których nadal większość osób wygląda jak wyjęte z magazynów o zdrowiu i urodzie, ale niestety - liczby są bezlitosne. Aż 29 proc. 11-latków w Polsce ma nadwagę - pisze "Wyborcza".
Dalsze doniesienia raportu niepokoją nawet bardziej. Polska zajęła 34. miejsce w rankingu 13-latków, które uprawiają sporty. Młodsze dzieci poradziły sobie odrobinę lepiej, ale niewiele, a ich niechęć do sportu znalazła wyraz w postaci 27. miejsca. Za to jeśli chodzi o czas spędzany przed komputerem, polskie 11-latki zajmują pierwszą pozycję. Prawie połowa z nich, według "GW", patrzy w monitor ponad dwie godziny dziennie.
Wina rodziców
"Dzieci się takie nie rodzą. To my, dorośli, robimy z nich grubasy. Grubasy, którym w dorosłym życiu ciężko będzie schudnąć, a łatwo będzie zachorować" - mówi "Gazecie Wyborczej" dr Walawski, który w Rabce organizuje wczasy odchudzające dla dzieci. Potwierdzają to opinie pracowników szkół i samych rodziców, którzy przyznają, że w sklepikach szkolnych znajdują się niezdrowe smakołyki, a oni sami dają dzieciom pieniądze na jedzenie lub kupują słodycze.
Dorota Zawadzka, znana szerzej jako "Superniania", nie ma wątpliwości - to brak determinacji i chęci rodziców powoduje, że dzieci stają się coraz grubsze. Chociaż to zmiana świadomościowa, na poziomie mentalności i całego modelu dzisiejszego życia. Przy czym zaznacza, że jeśli "mleko się już rozlało", czyli dziecko już ma kłopot z nadwagą, to rodzice powinni zabrać je do lekarza.
Jak karmić dziecko
Katarzyna Błażejewska, właścicielka Studia Dietetyki, zwraca uwagę na szeroki aspekt problemu. - Przede wszystkim ma duże znaczenie fakt, żeby rodzice w ogóle zaczęli gotować - wskazuje dietetyczka. - Do szkoły, zamiast kanapek, najczęściej dają pieniądze. W domu obiad też nierzadko jest kupny, a powinno się go robić samemu - sugeruje ekspertka ds. zdrowego żywienia. I przypomina, że nawet rzeczy tak atrakcyjne dla dzieci jak frytki czy hamburgery można przygotować w domu i na pewno będą bardziej wartościowe i mniej szkodliwe, niż te z fast-foodów.
Superniania sugeruje też, że rodzice mogliby zwiększać swoją wiedzę. - Przede wszystkim, wiedza rodziców o tym jak racjonalnie żywić i gotować jest znikoma. Wiedzą, że dziecko powinno jeść mięso, ale nie dbają o to jakie. Często zwracają uwagę tylko na to, żeby dziecko coś zjadło, ale nie na to co i jak - tłumaczy Dorota Zawadzka.
Przykłady? Mięso gotowane lepsze niż smażone, o czym rodzice zapominają, kartofle nie muszą być polane tłuszczem, a zupa nie musi być z zasmażką. Nasza rozmówczyni wskazuje też, że polska tradycja jest tutaj problemem, bo gotujące mamy nie chcą od niej odchodzić, a typowe polskie posiłki - dobre dla dorosłego - niekoniecznie muszą służyć dzieciom.
Nie mniej ważna jest też regularność jedzenia. - Dzieci podjadają dziś praktycznie cały czas. A to bułka, a to batonik, potem obiad, paluszki i od nowa. Trzeba nauczyć regularnych posiłków, dawać żołądkowi czas na odpoczynek - radzi Superniania.
Co Ty wiesz o jedzeniu?
Rozłożenie posiłków w czasie łączy się też z faktem, że wielu rodziców wie ile kalorii powinien zjeść dorosły człowiek, ale nie ma świadomości potrzeb energetycznych dziecka. - Taka szklanka soku to dla kilkuletniego dziecka już niemal gotowy posiłek - przypomina Dorota Zawadzka. To jednak problem dwustronny, bo w dużych mediach programy o dzieciach i dla rodziców nie pojawiają się zbyt często. Nie ma odpowiednich czasopism, a jeśli są, to dotyczą najmłodszych, do 6 lat, a już informacji o 7- czy 12-latkach trzeba szukać na własną rękę, czego rodzicom się robić nie chce. Tak samo jak eksperymentować i zagłębiać w potrzeby i gusta ich dzieci.
- Mamusie przychodzą do przedszkoli i mówią: a mój synek to nie je tego i tego, bo nie lubi. Ale po tym, jak raz dziecko się skrzywiło, nawet nie próbują mu podać tego samego po raz drugi, nawet w innej formie - opowiada sytuacje z przedszkoli Superniania. Zawadzka dowodzi w rozmowie z nami, że potrzebny jest medialny trend, moda na to, by wiedzieć jak odżywić swoje dzieci, bo też trudno wymagać od rodziców, by godzinami szperali w internecie w poszukiwaniu informacji. Szczególnie, że często są to rady przestarzałe lub niewiarygodne.
Co zrobić ze słodyczami
Największy jednak problem stanowią słodycze, czipsy, chrupki, wszelkie niezdrowe smakołyki. - W naszej mentalności słodycze traktujemy jako nagrodę, jakąś formę rekompensaty - wyjaśnia Katarzyna Błażejewska. - Nie umiemy wytworzyć innych mechanizmów nagradzania, a można, zamiast kupować batoniki, pojechać na wycieczkę rowerową lub do kina, na spacer - radzi dietetyczka. Zdaniem właścicielki Studia Dietetyki, powinniśmy uczyć dzieci, że słodycze są takim samym jedzeniem jak każde inne, a nie wyjątkowym rarytasem, który sprawia wyjątkową przyjemność. Wówczas te rzeczy spowszednieją i nie będą tak atrakcyjne.
A jeśli koniecznie chcemy zadowolić dziecko czymś słodkim, to można to zrobić rozsądnie. - Zamiast pączka lepsze lody, najlepiej robione własnoręcznie, bo te ze sklepów są z gorszych produktów.
Najlepiej jednak, jeśli już coś podjadać, to warzywa. Jak podkreśla Błażejewska, przekonanie dziecka do schrupania marchewki zamiast batonika będzie trudne i nie nastąpi z dnia na dzień, ale warto spróbować.
- Trzeba każdego dnia oswajać dziecko z tą marchewką, bo im więcej z nią styczności, tym bardziej będą ją lubić. Można też zachęcać dzieci rozrywkową formą poznania warzyw. Jeśli mamy ogródek, to pozwolić im zasadzić jakieś warzywa albo zaangażować w obieranie warzyw, które też może być zabawą - wskazuje dietetyczka.
Niestety, dzieci idąc do szkoły często stosują argument, że muszą mieć batonika, "bo inne dzieci też mają". Ale na to radę, opartą o doświadczenie, ma z kolei Dorota Zawadzka. - Na zebraniu rodziców rozmawialiśmy o tym, że trzeba całą klasą, dawać dzieciom jabłka zamiast batoników. I to wypaliło - opowiada Superniania, która jednak zaznacza, że potrzebna jest tu bezwzględna solidarność rodziców. Podobnie można umówić się w sprawie kupowania napojów, zastąpić soki i colę wodą. Wtedy, jeśli wszyscy rodzice odpowiednio się umówią, dziecko nie będzie miało argumentu w postaci trendu panującego wśród rówieśników z klasy.
Problem leży w głowach
Dieta, mimo wszystko, nie wystarczy do osiągnięcia odpowiednich efektów. - Ważne jest, by w parze z dietą szły zajęcia sportowe. U dzieci powinien być tzw. deficyt energetyczny, czyli powinny one spalać więcej niż zjadać - przypomina Katarzyna Błażejewska ze Studia Dietetyki. Przy czym to też tylko wydaje się proste, bo Dorota Zawadzka wskazuje szereg przeszkód w realizacji tego: brak czasu rodziców, chęci, a nierzadko i infrastruktury dla 7- czy 11-latków.
Zanikło też, popularne jeszcze chociażby 10-15 lat temu, przesiadywanie na podwórku,
bo dziś uważa się to za miejsce dla "gorszych" dzieci - tych, które nie mają komputera lub ich rodzice się nimi nie zajmują. To, oczywiście, szkodliwy stereotyp, który warto by było złamać. Niestety, media mogą w tym przeszkadzać - twierdzi Zawadzka. - Proszę spojrzeć na reklamy przed Euro. Polscy piłkarze reklamują pepsi. Więc jeśli ten idol dzieci pije pepsi, to znaczy, że chłopcy też będą to robić, żeby być takim jak on. Mały pije colę, duży piwo, nikt nie promuje wody - zauważa Superniania.
Dorota Zawadzka zaznacza jednak, żeby nie przesadzać w żadną ze stron. Bo dziś można znaleźć już 8-latki chorujące na anoreksję albo jedzące - w ramach ekologicznych trendów - prawie tylko kiełki i suchą sałatę. A żadna skrajność nie jest dobra.
Proszę spojrzeć na reklamy przed Euro. Polscy piłkarze reklamują pepsi. Chłopcy będą pić pepsi, żeby być takimi piłkarzami, jak ich idole. Mały pije colę, duży piwo, nikt nie promuje wody.