
Jeden wpis byłej posłanki Jagny Marczułajtis wystarczył, by zagotowało się wokół ubioru premier. A właściwie w jego obronie, bo – pomijając preferencje polityczne – raczej mało kto miałby tutaj coś do zarzucenia. Nienagannie, dyplomatycznie, elegancko. Normalnie. Jak szefowie innych rządów. Niczym Beata Szydło tutaj nie odbiega. A jednak.
Premier Beata Szydło ma jednak swój styl. Taki trochę damsko-męski. Z tą swoją nieodłączną broszką, choć niemal za każdym razem inną. Często z tym wysoko postawionym kołnierzem koszuli, ale przecież wcale nie zawsze, choć zdecydowanie częściej niż była premier Ewa Kopacz, czy choćby Angela Merkel (które właściwie nigdy takich nie zakładały, ale podczas kampanii wyborczej i tak Szydło zarzucała Kopacz, że kopiuje jej styl).
Duże, wystające kołnierzyki to kolejny, obok broszek, prosty modowy trik Beaty Szydło na dodanie sobie nieco kobiecości. Zwykle wygląda to dobrze, gdy pani premier wybierze marynarkę z niewielkimi klapami albo tzw. bezklapową, gorzej, gdy włoży model z dużymi klapami, wtedy niestety optycznie szyja jest skrócona. Czytaj więcej
Beata Szydło najczęściej wybiera więc bezpieczne, bardzo formalne zestawy. Choć z punktu widzenia dress codu zazwyczaj wyglądają one poprawnie, brak im smaku i indywidualnego sznytu. Ubiór przyszłej pani premier najczęściej prezentuje się mało gustownie i bardzo sztywno. Czy w polityce da się inaczej? Oczywiście! Za przykład wystarczy podać Agatę Dudę, która ubiera się nienagannie, a przy okazji zawsze wygląda niezwykle szykownie i stylowo. Czytaj więcej
napisz do autora:katarzyna.zuchowicz@natemat.pl
