Czterej kadrowicze i cztery różne od siebie historie. Tragedia Kuby Błaszczykowskiego, wypadek Dariusza Dudki, hazard Kamila Grosickiego, doping Jakuba Wawrzyniaka. Różne, ale i poniekąd podobne, bo wszystkie na swój sposób są dramatyczne. Zwykły człowiek na ich miejscu odpuściłby grę w piłkę, rzucił cały ten sport w cholerę. Oni jednak zawzięli się i postanowili walczyć. Dziś są tu gdzie są. W reprezentacji Polski, która już niedługo wystąpi na największym piłkarskim turnieju w historii naszego kraju.
Dziś jest kapitanem reprezentacji. Kapitan musi być przywódcą, nie tracić głowy w najtrudniejszych chwilach, potrafić przezwyciężać największe problemy. On - Kuba Błaszczykowski - posiada wszystkie te cechy, bo w swoim życiu bardzo szybko musiał dorosnąć. Gdy miał zaledwie 11 lat, na jego oczach zdarzyła się nieprawdopodobna tragedia. W rodzinnym domu w Truskolasach pod Częstochową, jego ojciec zadźgał nożem matkę. Jakub Błaszczykowski w jednej chwili stracił dwoje rodziców. Mamy nie udało się uratować, ojciec z kolei kilkanaście lat spędził w więzieniu. Ta rodzinna tragedia przez długi czas była tajemnicą, informacji o niej nie sposób było się w mediach doszukać. Piłkarz w końcu postanowił jednak przerwać milczenie. O całej bolesnej historii opowiedział widzom w programie Krzysztofa Ziemca "Niepokonani".
Kuba Błaszczykowski – tragedia
Kuba Błaszczykowski już wtedy miał wielki talent. Jego wujek, też były piłkarz kadry, Jerzy Brzęczek, mówi mi przez telefon: - W wieku 11 lat był dużo lepszy od swoich rówieśników. Zwłaszcza w tych elementach, którymi wyróżnia się teraz. Drybling, technika, szybkość.
Po całej tragedii Kuba Błaszczykowski się załamał. - Nie jest łatwą sprawą stracić nagle oboje rodziców, kiedy się ma 11 lat. Dopiero po roku dotarło do mnie, co naprawdę się stało - wspominał piłkarz w "Niepokonanych". Nie widział sensu w dalszym trenowaniu, chciał rzucić piłkę nożną. Do zmiany zdania, przekonała go rodzina, która wzięła go wówczas w opiekę. Babcia Felicja i właśnie Brzęczek, wujek, brat zamordowanej matki. - U niego pojawiło się wtedy takie zwątpienie. Wykazał słabość, którą na jego miejscu wykazałby wtedy każdy chłopak. My go przekonaliśmy, że warto dalej grać. Że piłka może pozwolić mu zapomnieć o tej całej tragedii. Na szczęście posłuchał - mówi dziś Brzęczek w rozmowie z naTemat.
- Nie mam rodziców ale przez to jestem bardziej odporny na tragedie - wyznał Jakub Błaszczykowski w programie Ziemca. Jest też najwidoczniej skłonny przebaczać, bo kilka dni temu pojawił się na pogrzebie ojca. Człowieka, który w przeszłości zabrał mu wszystko, co najpiękniejsze.
Pijany pieszy, pijany kierowca
Rok 2003, jedna ze szczecińskich ulic. Samochód prowadzi 20-letni Dariusz Dudka, wtedy duży talent z Amiki Wronki, dziś defensywny pomocnik, ewentualnie lewy obrońca, reprezentant kraju. Pod wpływem alkoholu jest zarówno on, jak i pieszy, który nagle przechodzi przez ulicę na czerwonym świetle. I wpada pod koła jego samochodu, ginie.
Klub najpierw chciał wyrzucić swojego piłkarza, ale zmienił zdanie. - Na wypadku życie się nie kończy. Nieważne jaki wyrok dostanie, ale najważniejsze, by nie stracić człowieka - stwierdził wtedy prowadzący Amikę Stefan Majewski. Dudka mógł trenować i grać w sparingach. Część swoich zarobków przeznaczył na finansowe wsparcie rodziny swojej ofiary. - Mam świadomość, że ta rekompensata nigdy nie zastąpi osoby. Chcę podziękować klubowi, że pozwolił mi na kontynuowanie kariery sportowej - mówił wtedy w wywiadach.
Potem była sprawa w sądzie, uniewinnienie. Kariera Dudki nabrała tempa, trafił do Wisły Kraków, potem do francuskiego Auxerre. Od kilku lat jest regularnie powoływany do reprezentacji kraju. Całej sprawy po latach nie chce komentować. - Nie wracajmy do tego. Staram się trzymać tę sprawę poza sobą - przekonuje, cytowany przez "Dziennik Zachodni".
Czerwone lub czarne
Kamil Grosicki jest dziś jednym z najlepszych polskich skrzydłowych. Robi furorę w barwach tureckiego Sivassporu, chcą go w swoim składzie najlepsze zespoły w tym kraju. Jeszcze niecałe 5 lat temu popularny "Grosik" nie myślał jednak o graniu w piłkę. Uzależniony od hazardu, musiał się leczyć. Jako piłkarz Legii opuścił cztery ostatnie mecze rundy, by udać się na terapię. - Jadę walczyć. Jeśli wygram, będę naprawdę szczęśliwy. Chcę znowu być normalnym człowiekiem - to jego wypowiedź z wywiadu, jakiego w tamtym czasie udzielił "Dziennikowi".
Jego wyznania czyta się jak "Gracza" Dostojewskiego. Na początku pobytu w Warszawie (zamienił Pogoń Szczecin na Legię) zamieszkał z tatą. Mówił mu, że idzie do kolegi albo na kolację. Tymczasem wybierał kasyno a tam czerwone lub czarne. W kasynie był zresztą niemal codziennie, potrafił w miesiąc przegrać trzy-cztery wypłaty, a, jak na tak młodego piłkarza, zarabiał wtedy wielkie pieniądze. Musiał pożyczać pieniądze, najpierw od kolegów z drużyny, potem od "ludzi z miasta".
Pomogli mu ludzie z Legii Warszawa. On się staczał, szedł coraz bardziej na dno, a oni wciąż wierzyli, że da mu się pomóc. Inna wypowiedź Grosickiego, też dla "Dziennika": - Tak, czasem nawet się dziwiłem, że po tym, co wyprawiałem, ludzie chcą ze mną rozmawiać. Wiele osób nie odwraca się ode mnie, bo wierzą, że wyleczę się z nałogu.
Grosickim zajmował się wtedy przede wszystkim Jacek Magiera. Dziś drugi trener Legii za kadencji Macieja Skorży mówi mi przez telefon: - Trzeba sobie jasno powiedzieć, że ten chłopak wyszedł teraz na prostą. On mimo tego całego zła, jakim jest hazard, zawsze miał dobre chęci. Wie pan, teraz nie mam kontaktu z nim, nie jestem na bieżąco, bo gra za granicą. Ale myślę, że jestem jednym z jego największych kibiców.
Zemsta na Grekach
Piątek, 8 czerwca. Mecz otwarcia Euro 2012 z Grekami. Jedno jest pewne. Jeśli w pierwszym składzie na murawę Stadionu Narodowego wybiegnie Jakub Wawrzyniak, będzie miał swoim rywalom coś do udowodnienia. W jego przypadku najpierw była euforia, gdy do Legii Warszawa zgłosił się po niego Panathinaikos Ateny. Transfer do jednego z największych klubów, tam mecze w lidze i Lidze Mistrzów. A potem? Wiadomość, która była jak grom z jasnego nieba. Wawrzyniak brał doping, potwierdza to próbka B. Ustalono, że chodziło o środek wspomagający spalanie tkanki tłuszczowej.
Wszedł na piłkarski Olimp, by chwilę później boleśnie z niego spaść. Panathinaikos zerwał z nim kontrakt. Wrócił do Legii, ale tam nie mógł grać w piłkę. Cierpiał, poza tym czuł się oszukany. Mówił, że specyfik kupił jeszcze w Warszawie. Podobno zapewniano go, że nie zostanie uznany za doping. - Wiem, że to co mówię może brzmieć banalnie, ale ja mam bardzo duże kłopoty. Ale podkreślam, że jedynym celem, jaki mi przyświecał była redukcja tkanki tłuszczowej - bronił się w "Przeglądzie Sportowym".
Wywiad z zawieszonym za doping Wawrzyniakiem:
W piłkę grać nie mógł, bo w Grecji zawieszono go na rok za stosowanie dopingu, a kara miała obowiązywać także w innych krajach. Dopiero w styczniu 2010 roku, po 9 miesiącach od początku całej afery, pozwolono mu grać. Do dziś występuje w Legii, gdzie jego drugim trenerem był właśnie Magiera. Ten mówi dzisiaj tak o Wawrzyniaku: - Gdyby ktoś mu wtedy, w tamtym czasie powiedział, że znajdzie się w kadrze na Euro 2012, sądzę, że Kuba by się tylko popukał w czoło. Taka sytuacja, że chcesz grać w piłkę, ale nie możesz, to dla zawodnika tragedia. I jeszcze ta krytyka, to pisanie w mediach, że on jest oszustem, że się szprycował. Ja to trochę rozumiem, ale proszę mi wierzyć, że to też Kubie nie pomagało.
Podobnie jak inni bohaterowie tego tekstu potrafił stanąć na nogi, choć sytuacja była niełatwa. Pytam Magierę co będzie tkwiło w głowie Wawrzyniaka, gdyby ten wyszedł na mecz otwarcia. Chęć zemsty na Grekach? Udowodnienia im czegoś? - Może i trochę tak, ale myślę, że bardziej będzie o tym myślał w szatni, jeszcze przed gwizdkiem. Kuba to taki piłkarz, który, gdy mecz się zacznie, będzie już myślał tylko o grze.
Jak grałem w kasynie, to nic mnie nie obchodziło, choć przegrywałem codziennie po kilkanaście tysięcy złotych. Nie było dnia, żebym przegrywał mniej. Czułem adrenalinę i nic innego się nie liczyło.