– Naprawdę nie wiem, o co tym ludziom chodzi. Podobno wśród absolwentów szkół wyższych jest 20 procentowe bezrobocie. Dzwonię do osoby, która wysyła nam CV, a ta: "nie mam czasu teraz rozmawiać". Proszę zadzwonić za tydzień" – opowiada pracownik działu rekrutacji jednej z dużych korporacji w Warszawie. Cytuje trzy rozmowy, po których straciła ochotę, by zatrudniać kogokolwiek młodego do firmy.
Podobno są samolubni, leniwi, ale też niecierpliwi sukcesu. Wiele analitycznych tekstów napisano już o pokoleniu 20-latków wkraczających teraz na rynek pracy. Teoria o millenialsach czy pokoleniu Y to jednak pikuś jeśli zderzyć ją z codzienną pracą rekrutera.
Pani Joanna pracuje w jednej z wiodących firm doradczych. To ponad 1000 osobowa korporacja, jedna z tych, które od lat znajdują się w czołówce studenckiego konkursu "Pracodawca Roku". Co roku szukają około 100 osób na stanowiska szeregowych pracowników. Kandydaci to osoby po studiach ekonomicznych, prawniczych. Po dwóch latach pracy tym dobrze ocenianym firma oferuje podwyżkę i awans. Po trzech awansach i kilku latach pracy wynagrodzenie młodych menedżerów przekracza 10 tys. zł. Wydawałoby się, że to kariera jak z podręcznika.
– Dzieje się coś dziwnego i niedobrego. Od miesięcy nie mogę pochwalić się znalezieniem choć jednej zmotywowanej do pracy osoby. Takiej, która chce robić karierę, jest zmobilizowana, świadoma, ciekawa pracy w dużym biznesie. Takich każdy pracodawca przyjąłby z otwartymi ramionami – zwierza się w rozmowie z naTemat.
Nie chce mi się z wami gadać
Aż w końcu nadszedł ten dzień, w którym po trzech rozmowach z kandydatami wyzbyła się współczucia dla młodych bezrobotnych. Rozmowa numer 1:
– Dzień dobry wysłała pani nam swojej CV odpowiadając na ofertę pracy. Jest mi bardzo miło poinformować, że spełnia pani nasze kryteria. Chciałabym chwilę porozmawiać o wzajemnych oczekiwaniach i umówić się na osobiste spotkanie.
– Że skąd pani dzwoni? – dopytuje się kandydatka. Tu w odpowiedzi pada nazwa firmy.
– A ja teraz nie mam czasu rozmawiać. Proszę o telefon później.
– Kiedy pani by odpowiadało…?
– Nie wiem, może za tydzień – po czym rozmówca zakończył połączenie.
Rekruterka opowiada, że poczuła się spławiona jak pracownik infolinii banku oferującego niechciany kredyt czy kartę kredytową. – Dlaczego? – pyta. – Przecież widzę, że ta osoba już drugi raz wysyła nam swoją ofertę. Studia skończyła kilka miesięcy temu. Z dokumentów wynika, że nadal nie pracuje. Nie oferujemy pracy na śmieciówkach, ale etat w znanej firmie. To jedna z najlepszych ofert na rynku dla absolwentów – mówi pewna swego.
Drugi telefon. Początek tak jak wyżej, tylko kandydat miał więcej czasu.
– Co dokładnie u państwa znaczy praca pod presją czasu? – dopytuje absolwent uczelni ekonomicznej.
– Pracujemy dla klientów biznesowych i niekiedy, przy spiętrzeniu projektów, trzeba popracować dłużej, nawet w piątek. Specyfika pracy w naszej firmie wiąże się z ryzykiem nadgodzin. Staramy się ich unikać, są oczywiście płatne. W sezonie pracujemy godzinę dłużej w biurze. Dzięki temu latem skracamy czas pracy w piątki. Byłby pan gotowy to zaakceptować?
– No nie ma problemu. Mogę zamiast 8 standardowych projektów zrealizować 12, tylko nie możecie oczekiwać, że to wszystko zostanie zrobione superdokładnie – mówi kandydat.
– Wie pan, zajmujemy się podatkami i finansami. Od jakości pracy, naszych rekomendacji zależą miliony złotych naszych klientów. Pracujemy na raportach finansowych, tu wszystko mu się zgadzać.
– W takim razie albo to nie jest praca dla mnie, albo jesteście źle zorganizowani! – pada na koniec rozmowy.
Chcę nielimitowanej siłowni
Trzeci kandydat był najbardziej szczery. Postawił jednak kilka warunków: – Chciałbym pracować tylko przy dużych projektach np. Orlen czy KGHM, na pewno macie takie firmy Chciałbym, aby mnie doceniano w firmie. Aby szef zespołu potrafił przyjść pochwalić za mój wkład w pracę – mówi.
– Pracujemy właśnie w ten sposób. Czy satysfakcjonuje pana wynagrodzenie? Na początek 4 tys., przy dobrej ocenie awans i podwyżka po dwóch latach – odpowiada rekruterka.
– Nie muszę od razu dużo zarabiać. Chciałbym mieć jednak pewność, że oferowany w pakiecie karnet na fitness ma nielimitowaną liczbę wejść w tygodniu.
– Nielimitowaną, nie potrafię teraz powiedzieć. Jestem zaskoczona, że to aż tak ważne.
– Nie wiadomo? To będę musiał się jeszcze zastanowić nad państwa propozycją – kończy rozmowę.
Po tych rozmowach dała sobie spokój. Wyszła na przerwę, by zjeść banana i grejpfruta, które pracodawca dostarcza pracownikom do bufetu. Przypomniała sobie, jak sama zaczynała pracę w tej firmie. Nadgodziny, stres i praca na tempo, by po kilku latach zająć dogodne stanowisko. Korzysta z firmowego przedszkola, ma samochód kupiony taniej dzięki specjalnej ofercie (pakiet pracodawcy), roczny bonus wypłacany w premii i bonach świątecznych. – A oni to wszystko chcą mieć od razu i za darmo – mówi rekruterka. Obiecała sobie, że w tym tygodniu nie przyjmie do pracy ani jednego 20-latka. Nie udało się. Nieświadomy takich rozmów szef już pochwalił się w mediach, że firma chce mieć najmłodszy zespół w branży.
Nowe pokolenie wykształconych 20+ rewolucjonizuje rynek. Chce swobodnie decydować o swoim życiu, ze szczególnym akcentem na równowagę między pracą a życiem osobistym. Nie wykazuje skłonności do przedkładania kariery nad życie prywatne, marzy o przyjemności w pracy, wyzwaniach intelektualnych i rozwoju osobistym. Ceni sobie elastyczne godziny pracy. Tym, co odróżnia pokolenie Y od starszych jest styl pracy, a co za tym idzie wydajność. Zamiast zostać w firmie wolą część pracy wykonywać np. na kanapie swojego salonu, a dokończoną prezentację wysłać mailem. Poprawki mogą nanieść w pociągu, dzięki laptopowi i bezprzewodowemu dostępowi do internetu.