Bar orientalny w Łodzi znalazł się na celowniku.
Bar orientalny w Łodzi znalazł się na celowniku. Fot. Google Maps

Biała blaszana zabudowa, czerwony szyld, okolica raczej nieciekawa, chociaż blisko centrum. Bar wietnamski Hai Long przy ul. Armii Krajowej w Łodzi niedawno przeżył prawdziwy sajgon. Do miejsca, w którym za niewygórowaną cenę stołowali się łodzianie wparowali obrońcy zwierząt, Sanepid, straż miejska i inspektor weterynaryjny. Po oględzinach bar zamknięto, zabrano psy właścicielce, a po mieście poszła fama, że do "chińszczyzny" zamiast kurczaka dodawano tam psie mięso. Właścicielka baru rozkłada ręce. No bo i co ma robić. Ze stereotypem Azjaty wcinającego psy trudno przecież wygrać.

REKLAMA
"Chińszczyzna na cenzurowanym"
To nie pierwszy taki przypadek. Raz na jakiś czas popularna chińszczyzna jest brana na celownik. Zazwyczaj są to plotki – ktoś gdzieś usłyszał od kogoś, że gdzieś ćwiartują psy i podają je wygłodniałym klientom. Pożytek z tego jest taki, że parę osób przechodząc obok baru z chińskim jedzeniem zamiast nagłego ataku ślinianek, dostaje gęsiej skórki, a na dźwięk słowa kurczak po syczuańsku przechodzą ich dreszcze. Podobny los spotka łodzian, którzy zapuszczą się w okolice ul. Armii Krajowej, gdzie w barze orientalnym Hoai Phuong od paru lat serwowano tzw. chińszczyznę.
Recenzje potraw z lokalu wskazują na to, że jedzenie nie było szczytem kulinarnych marzeń, ale trzymało przyzwoity poziom. Smacznie, ale bez rewelacji. Jak w większości tego typu miejsc na mapie Polski. Pech jednak chciał, że okoliczni mieszkańcy postanowili złożyć na bar i jego właścicieli donos. Powiadomili Łódzkie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami o tym, że w barze dzieją się niepokojące rzeczy. Na tyle niepokojące, że przydałaby się interwencja. – Dostaliśmy sygnał od mieszkańców okolicznego osiedla, że w barze znikają psy – mówi nam Amanda Chudek, prezes Łódzkiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.

Psy są, a psie mięso?

Niebawem pod niewielkim barem zrobił się niemały kipisz. Działacze prozwierzęcy zaalarmowali służby: straż miejską, sanepid i powiatowego lekarza weterynarii. Na miejscu okazało się, że na terenie posesji są dwa czworonogi. Te same zresztą, co od lat. Dwoma kundelkami - Izą i Ciam, właścicielka i jej mąż opiekują się od wielu lat. Właścicielka psów stwierdziła w rozmowie z dziennikarzami, że to typowo podwórkowe psiaki, które nie potrzebują luksusów, a zamiast karmy, wolą pałaszować resztki ze stołu. – Psy rzeczywiście nie były wychudzone, wręcz przeciwnie - sprawiały wrażenie dobrze odżywionych zwierzaków – przyznaje Chudek.
O pomstę do nieba wołało jednak co innego. – Były przetrzymywane w katastrofalnych warunkach. W barze panował taki brud, że włosy się jeżyły na głowie – opowiada prezes Łódzkiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Pod tą opinią podpisali się wszyscy, którzy pojechali we wtorek 5 stycznia na interwencję. Potem wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Właściciele punktu gastronomicznego dostali mandat, psy migiem przewieziono do schroniska przy ul. Marmurowej w Łodzi, ponieważ uznano, że na terenie baru nie ma odpowiednich dla nich warunków, a sam bar zamknięto na cztery spusty.
Inspekcja sanitarna wykazała, że lokal nie może dłużej wydawać jedzenia. Do odwołania. Nie wiadomo, ile czasu zajmie ekspertom przebadanie mięsa, które pobrali do badań. I czy znajdzie się tam to, czego wszyscy się tak obawiają – ślady psiego mięsa. Na razie łódzki sanepid milczy na ten temat, a szefowa Oddziału Laboratoryjnego Badania Żywności i
Przedmiotów Użytku nie chce udzielać żadnych komentarzy. Bardziej rozmowny okazuje się Zbigniew Solarz, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Łodzi. Potwierdza, że w lokalu doszło do kontroli. I to nie jednej. A z jego wiedzy wynika, że nie dopatrzono się tam najgorszego.

Chińskie jedzenie, psy i wieczne podejrzenia

Dla samej Hoai Phuong Tran Thai to nie pierwszy raz, kiedy ktoś rzuca na nią i jej bar cień podejrzenia. I choć dzisiaj telefon w barze przy ul. Armii Krajowej w Łodzi milczy, dziennikarzom "Expressu Ilustrowanego" udało się porozmawiać z właścicielką lokalu.
Hoai Phuong Tran Thai, właścicielka baru z "chińszczyzną"

Poprzednim razem ktoś powiadomił służby, że z pięciu psów jakie rzekomo widział na terenie posesji zostały tylko dwa. Oczywiście kontrola nie potwierdziła zarzutów, ale jeszcze przez długi czas na teren posesji ludzie wrzucali nam cegły. Nigdy ani ja, jej dziecko ani mąż nie jedliśmy psiego mięsa. Kocham psy, mam w domu 9-letniego pupila. Dlatego będę się starała odzyskać Izę i Ciam, bo tak nazywają się kundelki, które zabrała straż miejska. To typowe psy podwórkowe, które nie chcą jeść karmy, tylko wolą surowe mięso. Mają zadaszone pomieszczenie bez drzwi. Wzięliśmy je siedem lat temu od pana, który chciał się pozbyć szczeniaczków. I cały czas z ich powodu mamy kłopoty.

Chudek z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami przyznaje, że sprawa ma podwójne dno. Jedno, to skandaliczne warunki, w jakich przetrzymywano psiaki i przygotowywano posiłki. Drugi problem to posądzanie każdego Azjaty o to, że jest amatorem psiego mięsa. – Nie wiem, jak jest w tym przypadku, bo ciągle nie ma jeszcze wyników ekspertyz, ale stereotyp ciągle jest aktualny – mówi.
O tych stereotypach najlepiej jednak wiedzą sami Wietnamczycy, którzy choć przez Polaków często oceniani są dobrze, to nie mogą poskromić wyobraźni niektórych naszych rodaków. - Dochodzi do sytuacji, w której Wietnamczycy boją się mieć psy, bo od razu pada podejrzenie, że zaraz wylądują na talerzu. To ksenofobiczne i działa tu taki sam schemat jak podczas mówienia, że Żydzi macę robią z dzieci - mówi nam poruszona całą sprawą Ton Van Anh, polsko-wietnamska aktywistka i dziennikarka mieszkająca w Polsce.
Zdaniem Ton Van Anh orientalne bary są przez to w dwójnasób pod czujnym okiem społeczeństwa i służb. - A przecież jeszcze się nie zdarzyło, żeby jakaś kontrola wykazała jakieś nieprawidłowości i w serwowanym jedzeniu podawano psie mięso - zauważa.
Tymczasem do Towarzystwa, któremu w Łodzi przewodzi Chudek co jakiś czas zgłasza się ktoś z sensacyjną informacją o tym, że któraś z wietnamskich knajpek serwuje coś, co z punktu widzenia Europejczyka wydaje się nie do pomyślenia. – Jakiś czas temu dostaliśmy informację o tym, że w jednym z takich barów serwuje się mięso z gołębi. Okazało się, że to nieprawda, ale przecież słyszy się też co jakiś czas szokujące historie z psim mięsem w tle, które okazują się prawdziwe – opowiada. Podobne podejrzenia nie są jednak przecież udziałem samej Łodzi. Zdarzają się wszędzie. Tak samo jak wszędzie Wietnamczyk z psem u boku musi się mieć na baczności. Przecież nie wiadomo, czy za rogiem nie czai się kolejny nadgorliwiec z głową nabitą stereotypami.
[AKTUALIZACJA] Już po tym, jak opisaliśmy sprawę, okazało się, że Inspektorat Weterynaryjny w przebadanym mięsie, które zabrano z lokalu nie dopatrzył się śladów psiego mięsa. Próbki jedzenia mają być jeszcze badane, ale bar dostał zielone światło i został ponownie otwarty. Czy jednak klienci będą do niego chętnie wracać i czy plotka o psim mięsie nie zaszkodzi reputacji lokalu?

Napisz do autora: dominika.majewska@natemat.pl