
Biała blaszana zabudowa, czerwony szyld, okolica raczej nieciekawa, chociaż blisko centrum. Bar wietnamski Hai Long przy ul. Armii Krajowej w Łodzi niedawno przeżył prawdziwy sajgon. Do miejsca, w którym za niewygórowaną cenę stołowali się łodzianie wparowali obrońcy zwierząt, Sanepid, straż miejska i inspektor weterynaryjny. Po oględzinach bar zamknięto, zabrano psy właścicielce, a po mieście poszła fama, że do "chińszczyzny" zamiast kurczaka dodawano tam psie mięso. Właścicielka baru rozkłada ręce. No bo i co ma robić. Ze stereotypem Azjaty wcinającego psy trudno przecież wygrać.
To nie pierwszy taki przypadek. Raz na jakiś czas popularna chińszczyzna jest brana na celownik. Zazwyczaj są to plotki – ktoś gdzieś usłyszał od kogoś, że gdzieś ćwiartują psy i podają je wygłodniałym klientom. Pożytek z tego jest taki, że parę osób przechodząc obok baru z chińskim jedzeniem zamiast nagłego ataku ślinianek, dostaje gęsiej skórki, a na dźwięk słowa kurczak po syczuańsku przechodzą ich dreszcze. Podobny los spotka łodzian, którzy zapuszczą się w okolice ul. Armii Krajowej, gdzie w barze orientalnym Hoai Phuong od paru lat serwowano tzw. chińszczyznę.
Psy są, a psie mięso?
Niebawem pod niewielkim barem zrobił się niemały kipisz. Działacze prozwierzęcy zaalarmowali służby: straż miejską, sanepid i powiatowego lekarza weterynarii. Na miejscu okazało się, że na terenie posesji są dwa czworonogi. Te same zresztą, co od lat. Dwoma kundelkami - Izą i Ciam, właścicielka i jej mąż opiekują się od wielu lat. Właścicielka psów stwierdziła w rozmowie z dziennikarzami, że to typowo podwórkowe psiaki, które nie potrzebują luksusów, a zamiast karmy, wolą pałaszować resztki ze stołu. – Psy rzeczywiście nie były wychudzone, wręcz przeciwnie - sprawiały wrażenie dobrze odżywionych zwierzaków – przyznaje Chudek.
Przedmiotów Użytku nie chce udzielać żadnych komentarzy. Bardziej rozmowny okazuje się Zbigniew Solarz, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Łodzi. Potwierdza, że w lokalu doszło do kontroli. I to nie jednej. A z jego wiedzy wynika, że nie dopatrzono się tam najgorszego.
Chińskie jedzenie, psy i wieczne podejrzenia
Dla samej Hoai Phuong Tran Thai to nie pierwszy raz, kiedy ktoś rzuca na nią i jej bar cień podejrzenia. I choć dzisiaj telefon w barze przy ul. Armii Krajowej w Łodzi milczy, dziennikarzom "Expressu Ilustrowanego" udało się porozmawiać z właścicielką lokalu.
Poprzednim razem ktoś powiadomił służby, że z pięciu psów jakie rzekomo widział na terenie posesji zostały tylko dwa. Oczywiście kontrola nie potwierdziła zarzutów, ale jeszcze przez długi czas na teren posesji ludzie wrzucali nam cegły. Nigdy ani ja, jej dziecko ani mąż nie jedliśmy psiego mięsa. Kocham psy, mam w domu 9-letniego pupila. Dlatego będę się starała odzyskać Izę i Ciam, bo tak nazywają się kundelki, które zabrała straż miejska. To typowe psy podwórkowe, które nie chcą jeść karmy, tylko wolą surowe mięso. Mają zadaszone pomieszczenie bez drzwi. Wzięliśmy je siedem lat temu od pana, który chciał się pozbyć szczeniaczków. I cały czas z ich powodu mamy kłopoty.
Napisz do autora: dominika.majewska@natemat.pl
