Polska to ziemia obiecana dla Wietnamczyków? Zaczynali od baru z sajgonkami, a dziś kupują rezydencje, limuzyny, są widoczni w galeriach handlowych. Pierwsze pokolenie już się dorobiło.
W jednym z największych komisów samochodowych w Polsce, AutoAuto w Warszawie, pracuje sprzedawca, z pochodzenia Wietnamczyk. Trang Nguen Huu potwierdza, że jego krajanie należą do najlepszych klientów firmy. Kupują samochody renomowanych marek: Audi, BMW, Mercedes, Lexus, Toyota – wypasione limuzyny i duże suvy.
AutoAuto nie jest pierwsze, bo coraz więcej firm przygotowuje specjalną ofertę pod klientów wietnamskich emigrantów. Azjatyckie Biuro Nieruchomości Asean wyspecjalizowało się w handlu działkami i magazynami przy południowo-zachodnich granicach Warszawy. Kupują je właściciele biznesów działających przy azjatyckich centrach handlowych w Wólce Kosowskiej pod Warszawą. Część z przedsiębiorców to elita, którym biuro proponuje zakup domów i rezydencji o wartości od jednego do trzech milionów złotych.
Wietnamczycy upodobali sobie także apartamenty i domy wybudowane przez azjatycką firmę Min Hong, położone przy warszawskim Parku Szczęśliwickim. W pogodny weekend trudno nie zauważyć wielu rodzin spacerujących po parku oraz uliczkach pobliskich centrów handlowych Blue City i Galerii Mokotów.
– Pierwsze pokolenie osiadłych w Polsce Wietnamczyków już się dorobiło. Po kilkunastu latach pracy w handlu grupa dobrze zarabiających lub zamożnych zaczyna być widoczna. To ludzie pracowici i zdolni, którzy na sukces mieli taką samą szansę jak Polacy – mówi Robert Krzysztoń z polsko-wietnamskiego Stowarzyszenia Wolne Słowo.
Miliony z chińskiej zupki
Mowa o ludziach takich jak Ngoc Tu Tao, który jako pierwszy zaczął sprzedawać w Polsce słynne „chińskie zupki”, a dziś zgromadził majątek wyceniany na ponad 100 mln złotych. W 1991 roku, w Gdańsku, Tao założył firmę spożywcza Tan-Viet i zajął się importem azjatyckich przypraw, sosów i dodatków do żywności. Największy sukces przyniosła mu sprzedaż zup błyskawicznych Vifon, nazywanych popularnie zupkami chińskimi. Produkty firmy Wietnamczyka docierają do 70 proc. sklepów w Polsce. Tao zaczęli naśladować giganci rynku spożywczego Knorr i Unilever, które również wprowadziły do oferty swoje wersje chińskich zupek błyskawicznych.
Od kilku lat przychody Tan-Viet przekraczają 100 mln zł rocznie. Biznesmen inwestuje w branżę spożywczą, przejmując między innymi fabrykę konserw Mewa w Nidzicy. Zajmował się również eksportem polskiego mleka w proszku na Kubę. Jako Wietnamczyk z polskim obywatelstwem w 2009 roku trafił na listę najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost". Wtedy wyceniano go na ok. 200 mln złotych. O Tao zrobiło się głośno, bo w tym samym czasie prokuratura zarzuciła mu pranie brudnych pieniędzy i przywłaszczenie firmowych pieniędzy.
Biznesmen usprawiedliwiał się, że nie orientował się we wszystkich zawiłościach polskiego prawa. Dopiero po kilku latach procesu, w styczniu 2012 roku, został ostatecznie uniewinniony. – To dla mnie ogromna satysfakcja – powiedział dziennikarzom tuż po ogłoszeniu wyroku. Mimo niemiłej przygody nadal mieszka i pracuje w Polsce.
Do najbardziej wpływowych biznesmenów zalicza się tęż właściciel sieci barów z jedzeniem azjatyckim: Pham Lien. W restauracji Ha Long na 5. pietrze wieżowca Millenium Plaza w Warszawie często odbywają się wietnamskie wesela, komunie i inne rodzinne imprezy.
Bananowa młodzież
Warszawa to największy po Paryżu i Londynie ośrodek emigracji wietnamskiej w Europie. Według szacunków Urzędu ds. Cudzoziemców oraz kilku społecznych stowarzyszeń mieszka u nas 30-40 tys. Wietnamczyków. Większość z nich osiadła w Warszawie i okolicach. – Są takie momenty, kiedy wszystkie osoby krążące w sklepie to obcokrajowcy. Wtedy nawet w Raszynie czuć egzotykę – mówi sprzedawca marketu Tesco położonego niedaleko urzędu gminy Raszyn. Dodaje, że trudno się temu dziwić, bo wiele okolicznych domów wynajętych jest na potrzeby pracowników azjatyckich centrów handlowych.
Wietnamczycy w Polsce mają swoje gazety, hurtownie spożywcze, a nawet ligę piłki nożnej. Aż 38 procent młodych, urodzonych w Polsce Wietnamczyków czuje się także Polakami, a co dziesiąty mówi o sobie Polak – wynika z badań psycholog Ewy Grabowskiej. – We własnej społeczności takie osoby nazywane są bananami. Mówi się, że z wierzchu są żółci, a w środku biali – tłumaczyła Grabowska w rozmowie z dziennikarzami "Gazety Wyborczej".
Wiele rodzin zapuściło korzenie tak mocno, że w ich domach nie mówi się już po wietnamsku. Dzieci uczą się języka i obyczajów z filmów, książek i komiksów. Stąd popularność ofert o zatrudnieniu nauczycieli i korepetytorów języka wietnamskiego (500-1000 złotych miesięcznie).
Wietnamskie succes story w Polsce ma też swoje ponure wcielenie. Organizacje strzegące praw cudzoziemców w Polsce twierdzą, że nawet 10 tys. Wietnamczyków przyjechało do Polski przechodząc zieloną granicę. – Szantażowani deportacją, zmuszani do niewolniczej pracy w gastronomii i centrach handlowych w okolicach Wólki Kosowskiej. A część tego biznesu jest kontrolowana przez ludzi związanych z reżimem komunistycznym w Hanoi – mówi Robert Krzysztoń ze Stowarzyszenia Wolne Słowo. Dodaje, że z tego powodu prawdziwy sukces przypisać można jedynie grupie osób, które po latach zdobyły polskie obywatelstwo i są niezależne od władz w Wietnamie.