Ten wizerunek Bowiego jest najczęściej powielany przez artystów i fanów.
Ten wizerunek Bowiego jest najczęściej powielany przez artystów i fanów. okładka płyty "Aladdin Sane"
Reklama.
Czarna Gwiazda
Dwa dni po 69 urodzinach i po premierze płyty „Blackstar” Bowie zmarł. Od półtora roku chorował na raka, ale informacja o jego śmierci była tak szokująca, że jego syn Dunkan Jones musiał potwierdzić ją na Twitterze. Nic dziwnego, przecież David rodził się i umierał wiele razy. W świadomości ludzi na zawsze pozostanie Małym Księciem, który spadł na Ziemię z Księżyca jako androgyniczny ideał.
Bowie swoją śmiercią zrobił najbardziej kontrowersyjną promocję swojego nowego krążka, tak bardzo wyczekiwanego przez fanów i ciekawskich tego, co ma do przekazania artysta po kilku latach przerwy. Prawdopodobnie w tym tygodniu i tak ukazałoby się wiele artykułów na jego temat, jednak wszyscy pisaliby o emocjonalnej, elektronicznej i mrocznej płycie. Jego głos brzmi tam smutno, melancholijnie i pięknie. W końcu nie ma wątpliwości, że był jednym z najlepszych wokalistów wszech czasów, wielokrotnie wymienianym w rankingach przygotowywanych przez duże tytuły prasowe.
Legenda za życia
O Davidzie Bowie krążyły legendy i plotki, które sam potwierdzał albo dementował po latach. Najsłynniejsza anegdota dotyczy trybu życia, jaki prowadził w 1976 roku przy nagrywaniu płyty „Station to Station”. Ponoć kokainę zagryzał wtedy papryką i popijał mlekiem. Sam artysta przyznał kiedyś, że nie pamięta tego okresu swojego życia.
Podejrzewano go o związek z Mickiem Jaggerem, nie dementował plotek o romansach z mężczyznami by po latach przyznać, że był to sposób na promocję wymyślony przez speców. Miał szokować swoją seksualnością, mieć w sobie coś z kobiety. Kiedy w latach 60-tych ludzie dopiero zaczęli przyzwyczajać się do obyczajowości rewolucji seksualnej, on poszedł o krok dalej.
Kosmita
Po pierwszej solowej płycie, na której jego wizerunek nie różnił się od grzecznych chłopców rock and rolla, zaczął się zmieniać. W czasach „Space Oddity” z 1969 miał długie, natapirowane włosy, jego utwory były bardziej brudne i niegrzeczne, ale rok później zaszokował okładką płyty „The Man Who Sold The World”. Bowie leżał na leżance w sukni, jednak nie był to strój kobiecy, ale kreacja projektu kreatora mody Michaela Fischa. Ta płyta uznawana jest za zapowiedź jego pierwszego wcielenia – Ziggy’ego Stardusta.
Dla wielu ludzi ten kosmiczny typ był nie do zaakceptowania. Pomalowana twarz, dziwna fryzura, obcisłe i pobłyskujące stroje, erotyczne pozy. Pochwała androginiczności, choć w latach 70 – nie było to zjawisko szeroko omawiane i akceptowane społecznie. Teraz androginiczność jest czymś normalnym, modnym, wspomniana wcześniej Lady Gaga chętnie otacza się takimi ludźmi.
Należał w tamtych latach do światowej śmietanki artystycznej. Inspirował go Bob Dylan, Andy Warchol, na płycie „Hunky Dory” znajdują się nawet utwory poświęcone tym artystom. Tak jakby stawiał się niżej w hierarchii, a już wtedy był co najmniej księciem.
Był wszystkim tym, czym był glam rock. Świecił kiedy w 1972 roku wydał płytę „The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars”, która opowiada historię kosmity. Piosenki pompatyczne, eleganckie i zadziorne. Pełne przepychu, taki też był wtedy Bowie.
Lata siedemdziesiąte uznawane są przez wielu fanów za jego złoty okres, szczyt jego artyzmu. Ziggy stał się osobną postacią, bohaterem, o którym mówiło się osobno, Bowie robił swoje, nie brał odpowiedzialności za poczynania Stardusta. Wtedy w wywiadach opowiadał, że jest gejem, ale w swoim życiu miał dwie żony, które zachwycały urodą.
Ikona
1973 rok to płyta „Alladin Sane” z najsłynniejszą chyba okładką artysty. Portret Ziggiy’ego z kolorową błyskawicą na twarzy. Ten styl był wyprzedzeniem mody, ludzie wtedy jeszcze chcieli ubierać się w motywy kwiatowe nosić skórzane rzemienie i długie włosy. Bowie w ten sposób potwierdzał swoją historię – że jest przybyszem z innej planety, który spadł na Ziemię.
W 1976 roku zagrał w filmie Nicolasa Roega „Człowiek, który spadł na Ziemię”, wcielił się tam w rolę kosmity, który chce ratować swoją planetę, ponieważ zabrakło na niej wody. Jednak wizja Bowiego jako przybysza z kosmosu przypominała bardziej historię „Małego Księcia” Antoine'a de Saint-Exupéry'ego, przypominał go. W 1974 zerwał ze Stardustem, na jednym z koncertów zapowiedział, że już więcej nie wstąpi jako przybysz z kosmosu.
Warszawa
W latach 1976 -79 Bowie mieszkał w Berlinie Zachodnim. To wówczas powstała piosenka „Heroes”, do której napisania zainspirowała go ponoć para całująca się pod Murem Berlińskim. Stolica Niemiec Zachodnich była mekką artystów. Wyjechał tam w dobrym momencie, ponieważ jego wizerunek zmierzał w złą stronę. Na przykład w wywiadzie udzielonemu „Playboyowi” jako Thin White Duke (kolejne alter ego) powiedział, że Hitler był gwiazdą rocka, ubierał się w stroje inspirowane faszystowskimi mundurami. Po latach tłumaczył, że z tamtego okresu niewiele pamięta, czemu winne są regularnie zażywane narkotyki.
Berlin był dobrym czasem, wtedy powstały trzy płyty „Low”( z utworem „Warszawa”), „Heroes” i „Lodger”. Wtedy jego głowę zajmowała zimna wojna, chłód socrealizmu, niemiecka elektronika (fascynował go zespół Kraftwerk). Wokół „Warszawy” powstało wiele domysłów, okazało się jednak, że Bowie zainspirował się Żoliborzem.
Kiedy wracał z Moskwy, pociąg zatrzymał się na jakiś czas na Dworcu Gdańskim, artysta wybrał się wtedy na krótki spacer podczas którego kupił w księgarni płytę zespołu „Śląsk”. Ta muzyka zainspirowała Bowiego do wprowadzenia słowiańskiego chóru do „Warszawy”. W tym czasie było jasne, że Bowie to artysta innowator. Popularne było powiedzenie „Jest nowa fala, jest stara fala i jest David Bowie”.
Zatańczmy!
W latach 80-tych rozpoczął się okres wesołości w stylu dyskotekowym. Powstała płyta „Let’s Dance”, która zawierała taneczne utwory o lekkiej tematyce. Sam Bowie mówił, że to krążek komercyjny. Krytycy zarzucali mu kicz nie tylko w muzyce, ale również w stylu. Porównywano go do mieszanki księcia Karola i księżnej Diany.
W 1987 roku zaczął się ciężki okres dla artysty. Krytycy źle przyjęli album „Never Let Me Down”, a lata 90-te to spokojny i poważny okres Brytyjczyka. Wciąż próbował robić rzeczy innowacyjne, jednak jego rozwój się jakby trochę spowolnił. Łapał się za soul, hip-hop czy nawet drum and bass. Fani woleli wracać do starych utworów.
David Bowie był również aktorem. Jego największym sukcesem był występ na deskach Broadwayu w sztuce „Człowiek Słoń”. Najsłynniejszym filmem z jego udziałem jest chyba obraz z 1981 roku „My dzieci z dworca Zoo” Uliego Edela-historia o berlińskich narkomanach. W 1988 był Piłatem w „Ostatnim kuszeniu” Martina Scorsese, a 1992 roku wystąpił w „Twin Peaks:Ogniu krocz ze mną” Lyncha. Lista jego ról aktorskich jest długa.
David Bowie wciąż inspiruje artystów, mimo że od kilku lat nie stworzył niczego przełomowego. Ostatnio w warszawskim Barze Studio świętowano jego urodziny, na które goście mogli przyjść ubrani jak ich idol. Każdy fan ma swoją ulubioną postać Bowiego. Kosmita, hermafrodyta, książę, dandys – zawsze starał się być w czymś pierwszy. Wyznaczał ścieżki, zachwycał. Zwykł mówić – "zawsze chciałem być kimś więcej niż człowiekiem". Udało się.

Napisz do autorki: barbara.kaczmarczyk@natemat.pl