Ryszard Petru powinien uważać na to, kto przystępuje do zyskującej w sondażach Nowoczesnej. Podobny problem ma też Jarosław Kaczyński z kolejką chętnych do PiS...
Ryszard Petru powinien uważać na to, kto przystępuje do zyskującej w sondażach Nowoczesnej. Podobny problem ma też Jarosław Kaczyński z kolejką chętnych do PiS... Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta

Kolejka byłych działaczy PO czeka już na przyjęcie do Nowoczesnej. Wielu urzędników i pracowników sektora publicznego chętnie przyjmuje natomiast legitymację partyjną PiS. Dla obu najpopularniejszych obecnie partii to wielkie powody do dumy, ale... lgnące w ten sposób nowe kadry wkrótce będą dla nich tylko dodatkowym problemem.

REKLAMA
Za czym kolejki te stoją...
Stara zasada mówi, że "zwycięzcy biorą wszystko". W jesiennych wyborach parlamentarnych zwycięzców było dwóch. Jarosław Kaczyński ze swoim Prawem i Sprawiedliwością zgarnęli władzę, Ryszard Petru i Nowoczesna w kilka miesięcy po wyborach stali się tymczasem najpopularniejszą formacją opozycyjną. Wśród nagród za te zwycięstwa zarówno PiS, jak i Nowoczesna dostały niesamowite zainteresowanie chętnych wstąpienia w szeregi tych partii.
Jak ujawniono w poniedziałek, do ugrupowania Ryszarda Petru chce dołączyć co najmniej pół tysiąca dolnośląskich działaczy Platformy Obywatelskiej. Można przypuszczać, że to jednak dopiero początek i wkrótce w skali całego kraju ten exodus będzie szedł w tysiące. Nowoczesna twierdzi, że nadal wymaga od działaczy przejścia wymagającego procesu rekrutacji, ale wątpliwe, by polegli w nim ludzie ludzie zdolni w mgnieniu oka stworzyć dla Petru struktury lokalne, których mu tak bardzo brakuje. A bez nich nie wygrywa się w Polsce wyborów.
Świetnie pokazał to przykład PiS, które w chwili zdobywania absolutnej władzy w Polsce miało już 30 tys. członków i stanowiło najliczniejszą partię polityczną w kraju. Po serii kontrowersyjnych reform notowania PiS znacznie różnią się od znakomitego wyniku wyborczego, ale grono członków ugrupowania nadal tylko pęcznieje. Jak donosiliśmy w naTemat przed tygodniem, nie brakuje Polaków, którzy chcą mieć legitymację partyjną z logo PiS. Poseł Artur Soboń chwalił się wtedy, że tylko w jego regionie codziennie wpływa kilkadziesiąt wniosków o przyjęcie.
Po nietykalność i karierę
Czy jednak Nowoczesna i PiS naprawdę mają powody do radości? Fala chętnych na legitymację partyjną to zawsze świetny punkt marketingu politycznego. Wiedzieli o tym w Platformie Obywatelskiej, która przecież przez lata była najliczniejszą formacją w Polsce. W szczytowej formie miała ponad 40 tys. członków, co było wielkim powodem do dumy Donalda Tuska i Grzegorza Schetyny. Jednak na dalszych doświadczeniach Platformy powinni się dziś uczyć ci, którzy tak cieszą się, że tłumy lgną właśnie do nich. Bo z czasem mogą tego mocno żałować... Dlaczego? Bo trzeba powiedzieć wprost, że spora część nowych działaczy to po prostu karierowicze i oportuniści.
Ci, co ustawiają się w kolejce po legitymację z logo PiS w dużej mierze robią to, bo wykalkulowali sobie, że będzie ona sposobem na nietykalność w miejscu pracy lub biznesach z państwowymi instytucjami.
logo
Wielu sądzi, że legitymacja partyjna PiS to dziś cenny nabytek... Fot. Sergiusz Pęczek / Agencja Gazeta
– Koleżanki z wydziału zapisały się do PiS już latem. Nie dlatego, że tak ich ujęli Duda i Szydło. Uznały, że to będzie jakieś zabezpieczenie przed miotłą kadrową. Pracujemy razem od 9 lat i wiem, że zupełnie nie mają takich poglądów, ale dziś namawiają do zapisania się do PiS każdego znajomego. Były na kilku spotkaniach i jakiś poseł miał im powiedzieć, że to rzeczywiście gwarancja, iż nie pójdzie się razem z szefostwem – słyszę od urzędniczki średniego szczebla z jednego z pomorskich urzędów podległych rządowi.
Dla tych, którzy wolą stać w kolejce do Nowoczesnej ten wysiłek to tymczasem inwestycja w przyszłość. Bo przecież wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jeśli tylko PiS zmianą ordynacji nie zabetonuje się w rządowych ławach, to najpóźniej za nieco ponad trzy lata Polską rządził będzie premier Ryszard Petru. I wtedy legitymacja z logo Nowoczesnej będzie służyła im do tego samego, do czego dziś służy nowym nabytkom w PiS.
"By żyło się lepiej..."
Wszystko to przeżyła już Platforma, która 25 października 2015 roku zapłaciła w dużej mierze właśnie za to, że na każdym szczeblu zbyt wielu partyjne hasło "By żyło się lepiej" rozumiało jako zachętę tylko i wyłącznie do oglądania się na swoją karierę. Polacy podziękowali za takie podejście nie tylko mając w pamięci liczne zadziwiające transfery najbardziej znanych nazwisk, to z lewicy, to ze skrajnej prawicy. Większość wyborców po prostu z najbliższego otoczenia znała kogoś, kto w PO był tylko po to, by się ustawić.
PiS ma dziś nad Nowoczesną pewną przewagę świadomości w tych sprawach, bo samo też z karierowiczami zmagał się w latach 2005-2007. – Oczyściliśmy nasze szeregi z osób, które były u nas tylko dlatego, że byliśmy u władzy. Opuścili nas zaraz po tym, jak przegraliśmy wybory parlamentarne – mówił szczerze w jednym z wywiadów sprzed lat Joachim Brudziński.
Polska partyjna
Masowy napływ nowych członków to problem, bo polskie partie nie potrafią funkcjonować tak, jak amerykańscy Republikanie i Demokraci, do których należy po kilkadziesiąt milionów osób. Ani tak, jak niemieckie CDU i SPD, które mają od dziesiątek lat prawie po pół miliona członków. W przeciwieństwie do nich, polskie formacje są wodzowskie (Nowoczesna kojarzona tylko z nazwiskiem Petru nie sprawia wrażenia, by miała być inna od PiS i PO...) i im więcej ludzi w partii, tym większy kłopot z zarządzaniem nimi.
Inną kwestią jest też podejście Polaków do partii. Mając jeszcze w pamięci komunistyczną PZPR, nasze społeczeństwo reprezentuje dwa skrajne podejścia. Albo partyjnej aktywności unika jak ognia i uważa członkostwo w partii za powód do wstydu. Albo Polacy wstępują do różnych formacji przede wszystkim, by zrobić łatwą karierę i uzyskać odpowiednie "frukty"...

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl