Jan III Sobieski - jak uczą w szkołach - świetnym wodzem był. Wszak uratował Europę przed muzułmańskimi Turkami! Nie każdy jednak wie, że pogromca niewiernych nie zawsze podejmował na polu bitwy właściwe decyzje. Rychło po tym, jak został hetmanem, musiał tłumaczyć się z totalnej klęski pod Mątwami.
Kiedy po odsieczy wiedeńskiej Sobieski był na ustach całej Europy - gratulacje słał do niego sam papież - mało kto wracał pamięcią do sytuacji sprzed lat, kiedy szlachcic z bujnym wąsem był o krok od śmierci. Jako zaufany Jana Kazimierza, oddał się pod jego komendę nawet wtedy, gdy przyszło walczyć z niegdysiejszym przyjacielem. Inna sprawa, że to właśnie jego kosztem Sobieski otrzymał wojskowy awans. Długo mógł jednak nie nacieszyć się buławą...
Ów były przyjaciel to hetman Jerzy Lubomirski, który po tym, jak otwarcie skrytykował Jana Kazimierza, popadł w niełaskę. Szybko stanął z królem w szranki. Po początkowych sukcesach, stoczył z rojalistami decydującą bitwę. 13 lipca 1666 roku, pod Mątwami koło Inowrocławia, to jednak Sobieski rwał się do walki. Czyżby 37-latek chciał się szybko odpłacić suwerenowi w koronie za przyznane honory?
Choć był już zaprawiony w wojaczce, na długo zapamiętał bojowy debiut w roli hetmana polnego koronnego. Teoretycznie, miał powody do wiary w sukces. Armia Rzeczypospolitej, licząca nie więcej niż 20 tys. ludzi pod bronią, nieznacznie przewyższała wroga. Z pewnością była lepiej wyposażona i wyszkolona. Na nic to się jednak wszystko zdało.
Feralnego dnia Sobieski nie podjął chyba żadnej sensowej decyzji. To właśnie jego namowy miały zdecydować o wydaniu przez Jana Kazimierza katastrofalnego w skutkach rozkazu.
Armia królewska została rozproszona, ale nie to było najgorsze, bo sam plan przerzucenia części wojsk przez Noteć i okopania się na drugim brzegu był jeszcze niegłupi. Zakładał jednak opanowanie dwóch przepraw na rzece. Problem w tym, że druga w ogóle nie istniała!
Przejście przez Noteć to jedno, co innego zadziwiająca krótkowzroczność, wynikająca z nieznajomości charakterystyki terenu (błota po kolana) - wszystko więc wskazuje na to, że przed starciem nie dokonano należytego rekonesansu. Możliwości nieprzyjacielskiej zasadzki także się nie spodziewano. Odpowiedzialność za błędy spada zarówno na Sobieskiego (często uznawany za faktycznego dowódcę w bitwie), jak i króla oraz bezpośredniego przełożonego późniejszego Lwa Lechistanu - hetmana wielkiego koronnego Stanisława Potockiego.
Rezultat działań był opłakany. Gdy część armii stała już po drugiej stronie, inni tłoczyli się stojąc na przeprawie, niepotrzebnie mieszając szyki. Przy całym tym chaosie nie było mowy o panowaniu nad wojskiem.
W międzyczasie rokoszanie, idealnie wykorzystując okazję, uderzyli znienacka, wywołując panikę w szeregach stłoczonych rojalistów. Nieprzyjacielski ostrzał dopełniał obrazu beznadziejnej sytuacji. Sobieski nie stał bezczynnie, próbował reagować. Niestety, nieudolnie. Dragonów, którzy uciekali przed wrogiem, stratowała rzucona na odsiecz, prowadzona do boju osobiście przez hetmana polnego, jazda koronna. Broni palnej w zasadzie w ogóle nie używano, aby nie ranić "swoich". Sobieski sam ledwo uciekł śmierci. Relację z tych dramatycznych wydarzeń zdał w jednym z listów do Marysieńki.
Starcie Polaków z Polakami (nie licząc oczywiście cudzoziemców na polskim żołdzie) zakończyło się zdecydowanym zwycięstwem rokoszan, falstartem Sobieskiego i... rzezią wojsk królewskich. Wielu żołnierzy Jana Kazimierza (szacunki zabitych po stronie króla wahają się od 2 do 4 tys.), którzy normalnie powędrowaliby do niewoli, zostało wyciętych w pień.
To był jeden z najczarniejszych dni w historii staropolskiego oręża.
Z tej okazji najwięcej zginęło ludzi, że skoro na błota uszli, wywoływali ich, dając im quartier i parol, a potem, zawiódłszy za górę, nie ścinali, ale rąbali na sztuki. Nie tylko Tatarowie, Kozacy nigdy takiego nie czynili tyraństwa, ale we wszystkich historiach o takim od najgrubszych narodów nikt nie czytał okrucieństwie. Jednego nie najdują ciała, żeby czterdziestu nie miał mieć w sobie razów, bo i po śmierci nad ciałami się pastwili. Moją śmierć już cale w tamtym byli ogłosili obozie, ale oto przecię P. Bóg zachował jeszcze do jakiegoś czasu.
Jan Chryzostom Pasek, "Pamiętniki"
W owym pomieszaniu, gdzie trudno było discernere, kto nieprzyjaciel i kogo uderzyć, jeździli między sobą, a nie znali się; który którego napadł, to się wprzód pytali: „Ty z którego wojska?” — „Ty też z którego?” Jeżeli contrarii, to: „Bijmy się!” — „Jedź do dyjabła!” — „Jedź też ty do dwóch!” To sobie dali pokój. A jeżeli znajomy na znajomego napadł, to się rozjechali, powitawszy. Bo było to, co jeden brat przy królu, a drugi przy Lubomirskim; ociec tam, syn tu; to nie wiedzieć, jako się było bić.