Jacek Gmoch
Jacek Gmoch http://explow.com

Bycie jednym z najbardziej utytułowanych polskich trenerów nie jest łatwe. W Grecji Jacek Gmoch, bo o nim mowa, przyjmowany jest z wielkimi honorami, tak w Polsce nie wszyscy darzą go podobnym szacunkiem. Kochają go za to internauci. Nie tylko za lapsusy językowe, ale i za osobowość medialną. Słynny trener nie stroni także od odważnych opinii na swój temat i nie tylko. Mimo upływających lat, nadal potrafi zadziwić. W życiu wykonywał już najróżniejsze zawody, ale wciąż mu mało. Ostatnio można go nawet usłyszeć w reklamie.

REKLAMA
- Jest Pan najbardziej znanym Polakiem w Grecji?
- Nie będę się teraz gloryfikować, czy chwalić (śmiech). Ale na pewno nie tylko ja, ale generalnie polscy trenerzy zrobili wielką robotę w tamtejszej: siatkówce, koszykówce, boksie, ciężarach czy futbolu. Budowali grecki sport.
- Pytam, bo można czasem odnieść wrażenie, iż w Helladzie jest Pan bardziej szanowany, aniżeli nawet w naszym kraju.
- Proszę Pana, ja siebie szanuje i dlatego muszą mnie inni szanować (śmiech). W Polsce mam całą masę zwolenników, kibiców, którzy są związani ze mną. Z drugiej jednak strony trochę czasu minęło. Ja już w Grecji jestem ponad 30 lat. Nad Wisłą zaś się ponownie zjawiłem w 2002 roku. W pewnym sensie dzięki Polsatowi i Marianowi Kmicie. Zostałem ekspertem w tej stacji przy okazji mundialu w Korei i Japonii. Środowisko mnie znało, ale to wszystko. Tak jak np. Krzysztofa Warzychę. To jeden z najlepszych piłkarzy w Europie, w barwach Panathinaikosu nastrzelał tych bramek niezliczoną ilość. Ale proszę mi powiedzieć, kto o tym mówi i pamięta w Polsce?
- Raczej niewielu.
- Czyli jest coś takiego, może zawiść? Ludzka sprawa. Nie chcą mówić o bardziej utytułowanych.
-Ciężko było przyzwyczaić się do życia na obczyźnie?
Miałem banicję, ale kontakt zawsze miałem. Moja rodzina, przyjaciele tu pozostali. Nigdy nie straciłem kontaktu z ojczyzną. Natomiast mnie przyblokowano, bo miałem list gończy i przez 10 lat nie mogłem przyjeżdżać do Polski, bo inaczej wsadziliby mnie tu do kicia (śmiech ). Winien, niewinien.
- Jak się Pan wówczas czuł?

- Oj lepiej nie pytać (śmiech). Trzeba to przeżyć. Strasznie. Żebym nie mógł odwiedzić moich najbliższych? I jeszcze posądzano mnie o złodziejstwo, o wszystko, co można. No, ale ja się nie skarżę. Nie byłem jeden, zawsze takie rzeczy się zdarzają. Ludzie siedzą w więzieniach po 5-10 lat, a potem okazuje się, że są niewinni. Pomyłki się zdarzają. Traktuję to właśnie jak straszną pomyłkę w stosunku do mnie.
- Też nie bez powodu dostał Pan w Grecji szczególne wyróżnienie – tytuł „człowieka nie do zniszczenia”.
- Wie Pan, w Grecji zdobyć tę nagrodę, to niewielu się udaje. A mogą ją otrzymać nie tylko trenerzy, sportowcy, ale i politycy, ludzie kultury.. Dokładniej chodziło o tytuł „Atipicos”, przyznawany silnym osobowościom. Jeśli miałbym zobrazować znaczenie tego wyróżnienia, to mogę posłużyć się pewnym przykładem. Gdyby w tej chwili napisano, że Gmoch to jest homoseksualista, pedofil, złodziej, to czego by nie wymienić, żadne błoto się do mnie nie przyczepi. Bo to słowo z greckiego oznacza „nietykalny” w takim popularnym żargonie.
- Doceniano Pana w Polsce w podobny sposób?
- Tutaj nie mam takiego tytułu (śmiech). A za czasów moich mówiono iż jestem wspaniały, fajny, ale i kontrowersyjny. A, to była straszna kalumnia wtedy (śmiech). W rozumieniu decydentów, była to kiedyś ogromna wada.
- W listopadzie 2010 roku wrócił Pan na chwilę do Panathinaikosu Ateny. Choć był Pan wówczas tylko przez chwilę tymczasowym trenerem zespołu, odbierano to jako wielki sukces polskiej piłki nożnej. Dlaczego inny nasi trenerzy nie są w stanie Panu dorównać? Próżno szukać jakiekolwiek, który pracowałby w ostatnich latach w dobrym europejskich klubie
- Może za słabe mają stosunki ci, którzy w rzeczywistości rządzą piłkarskim światem? Mam na myśli naszych managerów. Ale nie szukałbym odpowiedzi tylko w braku znajomości. Liczą się też wyniki. Taki Jose Mourinho zdobył Ligę Mistrzów z Porto i od razu poszedł do Chelsea. A u nas drużyny rzadko odnoszą sukcesy na arenie międzynarodowej. Ale mam nadzieję, że to też zmieni się niebawem. Myślę, że usłyszymy niedługo o krajowych szkoleniowcach, którzy zaczną wreszcie podbijać Europę.
- Od niedawna występuje Pan także w nowej reklamie pewnej sieci sklepów, która zachwala swoje promocje z okazji Euro. Jak Pan wspomina tę przygodę?
- Świetne. To doskonała zabawa. Jeszcze mam w sobie coś poznawczego, ciekawią mnie rzeczy, których nie robiłem. A musze Panu powiedzieć, że byłem swego czasu nawet przez chwilę aktorem. Chodzi o film dokumentalny „Sopot 70” w reżyserii Józefa Gębskiego i Antoniego Halora. Zaprosili mnie i byłem głównym aktorem tego spektaklu. Byłem, bo chciałem zobaczyć, jak to jest. Jak już się przekonałem, to uznałem, że starczy. Chociaż Agnieszka Bojanowska, która montowała ten film powiedziała mi: „Słuchaj, jak ty chodzisz – jak Gary Cooper! Przed tobą prawdziwa kariera”. Ja jednak podziękowałem.
- Nie korciło Pana, by spróbować swoich sił na poważnie?
- Nie, nie. Absolutnie. Po prostu wcześniej ciekawy byłem. Proszę Pana, kim ja nie byłem? Hydraulikiem byłem, piekarzem byłem, elektrykiem byłem, malarzem byłem. Jestem rolnikiem też oczywiście (śmiech). Także parę tych zawodów złapałem. A i naukowcem byłem przez 10 lat na Politechnice Warszawskiej. Trenerem, inżynierem. I wciąż mnie wiele ciekawi.
Jak mógłby Pan wytłumaczyć popularność, jaką cieszy się Pan wśród internautów?
-Myślę, że ta popularność to wzięła się z moich lapsusów językowych, które robię. Jest coś takiego, że po wielu latach bycia za granicą to zostawia to ślad na sposobie myślenia. Potrafię przez to coś przekręcić, np. „Saudi Arabia”, a nie „Arabia Saudyjska”. I wiele takich drobnych błędów, które później stają się fajne i ja się z tego sam śmieje. Liga koszykówki to jest „NBA”, a ja kiedyś w programie powiedziałem „FBI” albo "NBI". Jak to potem usłyszałem, to zacząłem się śmiać. Z resztą syn mój zebrał mi cały ten katalog tych moich lapsusów i powiem szczerze, że brzmią one zabawnie. Cieszę się, że one przynoszą ludziom zabawę

-Panu również?
-Jasne, że tak. Nie mam żadnych kompleksów. Już w tym wieku kompleksy? To wykluczone.
-Pański wywiad dla „Przeglądu Sportowego” wywołał swego czasu niemałe poruszenie w środowisku piłkarskim. Niektórzy zarzucali, iż podważył Pan zasługi trenera Kazimierza Górskiego dla polskiej piłki. Z perspektywy dwóch lat od tamtego zamieszania, jak Pan to wszystko widzi?
Pomysłodawcą tamtego listu „Orłów Górskiego”, który domagał się wyjaśnień ode mnie był jeden człowiek, który się przyczepił do okrętu. On wykorzystał w pewnym sensie dawnych reprezentantów, a oskarżenia były zupełnie bezpodstawne. Rozmawiałem choćby z dwoma zawodnikami, którzy podpisali tamten list. Pytałem: „Czytaliście mój wywiad”? Usłyszałem: „No nie”. Okazało się, że zadzwonili do nich z informacją, że obrzucam błotem Górskiego. Jak już przeczytali, to prostowali. Jeden, drugi, trzeci. Ktoś po prostu wykorzystał całą sytuację oraz sławę wybitnego trenera, by uderzyć. Chce tylko uspokoić wszystkich i powiedzieć, że na moim ślubie ponad 50 lat temu drużbą był właśnie Kazimierz Górski. Tych legend ma mój temat jest sporo.
- Zna Pan wszystkie?
-Niektóre. Ale wpierw chciałem zaznaczyć pewną rzecz. Nigdy, ale to przenigdy, nie będę odkrywał „kuchni”, tajemnic o byłych zawodnikach, a znam ich bardzo dużo. I również mógłbym je wyciągać, tak jak oni czasami to robią. „A, że jadłem ślimaki? Tak, jadłem. Ja mam nawet rodzinę we Francji” (prezes PZPN Grzegorz Lato wspominał o tym kiedyś w wywiadzie). Ostatnio spotkałem człowieka, który jakąś książkę napisał o Kazimierzu Górskim. Umieścił w niej także różne rzeczy o mnie. Jak go zobaczyłem, to zapytałem: „Drogi Panie, skąd Pan to wszystko wie? Pan wiele rzeczy nie wie, bo przecież to ja z Kazimierzem Górskim byliśmy prawie rodziną”. Ale to prawda. Mieszkaliśmy prawie drzwi w dzwi. A jego żona przyjaźniła się z moją matką.
To pierwsza część rozmowy z Jackiem Gmochem. Niebawem na naTemat ukaże się część druga, dotycząca głównie jego spojrzenia na Euro 2012.