Resort spraw wewnętrznych to w każdym państwie kluczowy element rządu. To od niego zależy bezpieczeństwo obywateli i zakres wiedzy rządzących o ewentualnych zagrożeniach. Dlatego zwykle to ministerstwo jest oddawane w ręce polityków stanowczych i charyzmatycznych, ale też podsiadających umiejętności opanowania wyzwań, jakie wiążą się z kontrolą nad funkcjonariuszami policji i innych służb, a w Polsce dodatkowo rzeszą urzędników. Sprawami wewnętrznymi nad Wisłą od kilku lat kierują tymczasem osoby takie, jak Mariusz Błaszczak, które zdają się być najmniej odpowiednie w miejscu, w jakim się znalazły.
Marionetki zamiast twardzieli
Antoni Macierewicz, Andrzej Milczanowski, Leszek Miller, Józef Oleksy, Ludwik Dorn, Ryszard Kalisz, Grzegorz Schetyna – nazwiska tych byłych ministrów spraw wewnętrznych pokazują, że ten resort to zwykle bardzo ważny etap politycznej kariery. Takiej, na którą szansę dostają tylko najtwardsi zawodnicy w politycznej grze. Od czasu do czasu tę regułę naginano tylko, gdy obsadzano w roli szefa MSW zaufanego eksperta.
Coś złego stało się jednak z tą polityczną tradycją pod koniec 8-letniej ery Platformy Obywatelskiej. Kiedy trzy lata temu to Bartłomiej Sienkiewicz zaczął szefować w gmachu przy ul. Batorego w Warszawie, wydawał się osobą idealną na to stanowisko. Spekulowano, że ten były funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa i ekspert od bezpieczeństwa i spraw wschodnich po ministerialnej rozgrzewce zostanie namaszczony na następcę Donalda Tuska. Okazał się jednak idealnym celem dla najzacieklejszych wrogów ekipy Tuska i został skompromitowany w aferze podsłuchowej.
Schedę po nim objęła Teresa Piotrowska, która do MSW trafiła, gdy premierem została Ewa Kopacz. Następczyni Tuska ku zaskoczeniu wszystkich także to ministerstwo obsadziła według klucza towarzyskiego. Minister Piotrowska miała co prawda doświadczenie urzędnicze (ale z zakresu... pomocy społecznej), jednak decydujące przy jej nominacji było raczej to, że obracała się w kręgu koleżanek Ewy Kopacz, gdy ta była jeszcze ministrem zdrowia, a następnie marszałkiem Sejmu.
Efekt był taki, że aktywność ministra spraw wewnętrznych zdawała się być zerowa. Teresa Piotrowska unikała zbytecznego angażowania się w politykę rządu. Tym bardziej kontaktu z mediami, które najczęściej miały okazję uchwycić ją podczas obrad rządu. Nie odbijało się to jednak na zaangażowaniu w pracy w kuluarach. Była szefowa MSW słynęła z tego, że unikała jak ognia europejskich szczytów i kontaktu z kolegami po fachu. Być może w obawie, by nie wypaść przed nimi tak, jak podczas obrad sejmowej komisji spraw wewnętrznych, gdzie mówiła o "samolotach bezgłowych" dla Straży Granicznej...
Nie dobra zmiana
Między innymi dzięki niej Polacy 25 października powiedzieli PO stanowcze "dosyć" i wybrali tzw. dobrą zmianę, którą zaprowadzić mieli politycy Prawa i Sprawiedliwości. W tym oczywiście jeden z najważniejszych zauszników prezesa Jarosława Kaczyńskiego, wieloletni szef klubu parlamentarnego PiS i kluczowy gracz w partyjnych rozgrywkach, czyli Mariusz Błaszczak.
Po wyborach wiadomo było, że dostanie on jedno z najważniejszych stanowisk w państwie. Dlaczego padło jednak na Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji? Mariusz Błaszczak zna się co najwyżej na tym ostatnim. Jest absolwentem Krajowej Szkoły Administracji Publicznej, która kształci elitę polskich urzędników, ale o policji i innych podległych mu służbach wie prawdopodobnie tyle, co jego poprzedniczka.
Świetnie pokazują to ostatnie dni i chaos wokół byłego już komendanta głównego policji insp. Zbigniewa Maja, który niespodziewania zrezygnował, by uniknąć rzekomej prowokacji przygotowywanej przeciwko niemu przez byłych funkcjonariuszy Biura Spraw Wewnętrznych KGP. Mieli oni przypomnieć o oskarżeniach o korupcję, w które przed laty próbował uwikłać Maja jeden z przestępców. – Nie mieliśmy tej wiedzy – brzmiał pierwszy komentarz szefa MSWiA do tej sprawy. Po czym wielu zaczęło głośno pytać, czy Mariusz Błaszczak w ogóle wie, co i kto robi w jego resorcie.
"My", czyli kto?
Ale w wypowiedzi ministra najważniejsza zadaje się liczba mnoga. Była bardzo na miejscu, bo w ministerstwie jest on chyba tylko od robienia dobrej miny do – szczególnie ostatnio – złej gry. Od pierwszych dni funkcjonowania rządu Jarosława Kaczyńskiego kierowanego oficjalnie przez Beatę Szydło widać było, że więcej do powiedzenia w resorcie spraw wewnętrznych ma bowiem jego zastępca Jarosław Zieliński.
To on zabiera głos w najważniejszych sprawach, którymi zajmuje się kierownictwo MSWiA, a z których jego szef prawie całkowicie się wycofuje. Zieliński nie jest jednak bynajmniej tylko ustami resortu. – To typowe uzupełnienie ministerstwa kimś, kto zna się nie tylko na polityce, ale i tematyce, którą ma się zajmować. W przeciwieństwie do Mariusza Błaszczaka, Jarosław Zieliński ma doświadczenie w sprawach wewnętrznych. Trochę z niego "wieczny wice", ale to o takich mówi się przecież "szare eminencje" – słyszę od urzędnika MSWiA, który przyznaje, że czeka na zwolnienie w związku ze zmianą władzy i chętnie ujawnia, jaki klimat panuje po przejęciu sterów przez PiS.
Wspomniane przez niego doświadczenie wpływowego wiceministra to między innymi funkcja wiceprzewodniczącego sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych oraz przede wszystkim czas, który spędził jako sekretarz stanu w MSWiA, gdy PiS rządziło po raz pierwszy. A politycznie Zieliński nie jest wcale o wiele słabszy od Błaszczaka.
Osiem lat zasiadał w zarządzie głównym Porozumienia Centrum, czyli pierwszej partii założonej przez braci Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Ludzi z taką przeszłością nazywa się "zakonem prezesa". Warto dodać, że przez pewien czas pełnił też funkcję sekretarza generalnego PiS. Ostatniego w historii partii, bo sprawował ją do chwili zlikwidowania tego stanowiska przez Jarosława Kaczyńskiego.
Zastępca Mariusza Błaszczaka ma więc nie tylko polityczne zaplecze, lecz także wiedzę oraz ciekawe kontakty zdobyte przez lata zaangażowania w sprawy wewnętrzne wśród funkcjonariuszy i urzędników. Jak zdradza nasz informator, wśród kadry MSWiA spekuluje się więc o tym, czy ostatnie zamieszanie w policji i inne problemy resortu, które spadną wkrótce na konto obecnego ministra, nie są zafundowane właśnie przez zastępcę Błaszczaka, który ma już dość bycia wiecznie w cieniu.