Historia matki 14-ciorga dzieci wywołała burzę w sieci. Trwa gorąca dyskusja o "patologicznych dzieciorobach", które nie słyszały o antykoncepcji i pasożytują na zdrowej tkance narodu. Do którego dziecka "wszystkie dzieci nasze są"? A może żadne nie jest?
Wczoraj Karolina Błaszkiewicz streściła tekst "Gazety Pomorskiej" o pani Marcie Goryl, matce czternaściorga dzieci ze wsi Stańkowa, której rządowy program odmieni życie. Pieniądze ze świadczenia kobieta, która kilka lat temu odeszła od męża - przemocowca i alkoholika – zamierza przeznaczyć na budowę domu, który pomieści jej gromadkę.
Oczywistą oczywistością jest, że od razu pojawiły się głosy o tym, że ta rodzina musi być patologiczna. Nic to, że kilka lat temu pani Marta odeszła od przemocowego męża – alkoholika właśnie po to, by poprawić los swoich dzieci. Wygląda na to, że krytykującym nie chodzi o przemoc i nałóg ojca niszczące rodzinę (które, tak na marginesie, niszczą życie dzieci rodziców ze wszystkich klas społecznych), lecz o samą liczbę dzieci.
Kolejnym zarzutem wobec pani Marty było to, że zmarnuje pomoc, którą otrzyma od państwa na wychowanie dzieci. I znowu, słowa matki że nie chce przejeść tego świadczenia, lecz przeznaczyć je na coś trwałego, co poprawi byt jej rodziny, a więc dom, nic nie znaczą. Przecież matka z czternaściorgiem dzieci to z definicji rodzina patologiczna (patrz wyżej).
Tym gorzej dla faktów
Niektórzy posunęli się nawet do tego, by zarzucać pani Marcie "produkcję dzieci" dla 500 złotych rządowego świadczenia. Nieważne, że czternaścioro dzieci urodziła na długo przed ogłoszeniem sztandarowego postulatu wyborczego PiS (czwórka najstarszych jest już pełnoletnia). Fakty przeczą teorii? Tym gorzej dla faktów.
Poza tym przecież nie można wykluczyć, że zachęcona rządowym programem urodzi następne dzieci, by potem opływać w luksusy i – jak każda matka dużej rodziny – spędzać dni na malowaniu paznokci i sączeniu drinków z parasolką.
"Czy słyszała o prezerwatywach?"
Inni z kolei, nie próbując nawet skryć protekcjonalności, pochylają się nad panią Martą i współczują jej, że nie słyszała o zapobieganiu ciąży. Biorąc pod uwagę fakt, że zamiast rzetelnej edukacji seksualnej państwo lansuje katechezę, rzeczywiście nie należy przeceniać świadomości społecznej w tej dziedzinie, ale to nie znaczy, że dana osoba – w tym przypadku pani Marta – z pewnością tej wiedzy nie ma.
A może – co za zaskoczenie – kobieta nie miała możliwości egzekwowania swoich praw reprodukcyjnych (tego czy, kiedy, ile i w jakich odstępach czasu mieć dzieci)? Mężczyźni stosujący przemoc, uzależnieni od alkoholu nie są grupą znaną z szanowania autonomii seksualnej swoich partnerek lub żon, wręcz przeciwnie. Nasz parlament jest za to znany z ograniczania praw reprodukcyjnych, a wymiar sprawiedliwości słynie z pobłażliwości wobec przemocy wobec kobiet w ogóle, a w małżeństwie w szczególności. Może więc lepiej nie ferować wyroków?
"Dlaczego wcześniej nie odeszła od męża"?
No właśnie – emocjonują się inni – dlaczego była taka głupia i nie odeszła od męża – pijaka wcześniej, przez co teraz wszyscy musimy płacić na dzieci, które "jej zrobił"? No cóż, mechanizmy psychologiczne przemocy są bardzo dobrze opisane i to od dawna.
Z dystansu łatwo potępiać te "nieracjonalne kobiety", którym sprawca przemocy wyprał mózg, doprowadził do zespołu stresu pourazowego (tak jak żołnierza na polu bitwy) i syndromu wyuczonej bezradności. Tym większe gratulacje należą się kobietom (osobom) kończącym taki przemocowy związek. Ujmując rzecz wprost: to bardzo trudne.
Co jakiś czas dowiadujemy się o znanych aktorkach, piosenkarkach czy innych celebrytkach, które kończą związek ze stosującym przemoc mężczyzną. Nawet dla nich, osób uprzywilejowanych ze względu na status materialny i sieć kontaktów, nie jest to łatwe. A co dopiero dla matki wielu dzieci z polskiej wsi?
Gorąca dyskusja
Na szczęście obok wielu głosów krytycznych, pojawiły się też głosy protestu przeciwko negatywnemu ocenianiu pani Marty.
Wskazywano między innymi, że niesprawiedliwe jest oskarżanie jej dzieci o bycie "patologią", podczas gdy za kilkanaście lat dzięki swojej pracy mogą odprowadzać składki emerytalne na swoich dzisiejszych krytyków.
Nic nowego
Wydaje się jednak, że mamy do czynienia z drugą stroną dobrze znanego zjawiska: braku poszanowania dla praw reprodukcyjnych kobiet. Publicznie zawstydzane są zarówno te złe, zimne kobiety, które zamiast rodzić dzieci, robiły karierę (niesławna kampania "Nie zdążyłam zostać mamą"), jak i te, które nie mogą pracować zarobkowo, gdyż mają pod opieką wiele dzieci. Matki jedynaków oskarżane są o egoizm (wobec ojczyzny, narodu, polskości), a matkom dwójki dzieci przy kolejnej, chcianej ciąży współczuje się z powodu "wpadki". Życzliwi, a zwłaszcza życzliwe, są nawet gotowi na to, by podsuwać im ulotki o antykoncepcji.
Jednocześnie rząd – zarówno PO, jak i PiS-u – nie chce zapewniać swobodnego dostępu do antykoncepcji choćby tylko tym najuboższym kobietom, które korzystają z pomocy społecznej i nie chcą mieć (więcej) dzieci. Potem część komentatorów na forach ma do nich – kobiet, a nie ideologicznie uczulonych na antykoncepcję polityków – duże pretensje, że korzystają z kolejnych świadczeń państwowych, zamiast zabezpieczyć za własne pieniądze, których nie mają.
Błędne koło się zamyka, a kobiety tradycyjnie zostają obsadzone w roli dziewczynek do bicia.