Dzisiejszy mecz był jak zwiastun amerykańskiego filmu. Wiecie jak to jest – przez 3 minuty pokazują najlepsze sceny, akcje, kwestie. Wszystko świetnie zmontowane. Czego nie pokazują? Dłużyzn, scenariuszowych klisz, słabej gry aktorskiej. Potem okazuje się, że film rzeczywiście jest dobry. Albo i nie.
Czyli błyskotliwe rajdy Rybusa, skuteczność Lewandowskiego (zdecydowanie lepszy na środku, niż na skrzydle), ciekawą współpracę na linii Błaszczykowski - Piszczek. Z dobrej strony pokazał się Rafał Wolski, który coraz mocniej naciska na pozycję Ludo Obraniaka w wyjściowym składzie. Oczekiwano kilku bramek więcej, niektórzy liczyli na rekord, ale umówmy się – do gry w ofensywie nie można się przyczepić.
To wszystko plusy (zapomniałbym o najważniejszym – Lewandowski zdrowy, uff). Ale jak mawiał bohater „rozchodzi się o to, by te plusy nie przesłoniły nam minusów”. No więc czego nie dowiedzieliśmy się w sobotnie popołudnie?
Zagadką jest forma naszej defensywy. Dariusz Szpakowski uroczyście odtrąbił „mamy rekord! Zero bramek od 5 meczów!”. Super, jest rekord, ale na Boga z kim my graliśmy? Andora, Bośnia, Litwa. Jedynym poważnym sprawdzianem naszej obrony był mecz z Portugalią. I w momentach, gdy Naniemu i spółce zachciało się przyśpieszyć grę automatycznie się gubiliśmy.
Nie wiemy, w jakiej formie jest Wojciech Szczęsny (Szpakowski powiedziałby pewnie, że to dzięki naszej żelaznej defensywie).
Nie wiemy też, dlaczego Smuda ciągle stawia na Sebastiana Boenischa. Polak z niemieckim paszportem nie zaliczył ani jednej udanej wrzutki, a okazji miał kilka. Jak się dośrodkowuje lewą nogą pokazał po przy drugiej bramce prawonożny Piszczek.
Pozostaje mieć nadzieje, że ze wszystkich naszych mankamentów zdaje sobie doskonale sprawę Franciszek Smuda. Od tego zależy, czy film, który kręci od 2 lat będzie megahitem, czy kompletnym knotem. A premiera już 8 czerwca. Nie wiem jak Wy, ale ja nie mogę się doczekać.