
Te protesty, które od początku lutego pojawiają się na Węgrzech, w Polsce przeszły trochę bez echa. Oprócz jednego, ostatniego, który miał miejsce w Budapeszcie w ostatnią sobotę. Według niezależnych węgierskich mediów, na ulice mogło wyjść wtedy nawet 20 tysięcy ludzi. Była to największa demonstracja w tym kraju od 2014 roku. – Węgrzy to spokojny naród, oni z byle powodu nie protestują. Skoro wyszli na ulice, to musi być naprawdę źle – słyszę od Polki mieszkającej w Budapeszcie. O co poszło? I czy my w Polsce też możemy z tego wyciągnąć jakąś lekcję?
Spójrzmy, jak za Orbana, zmieniły się węgierskie szkoły. Bo jeszcze do niedawna, jak w Polsce, znajdowały się pod pieczą samorządów. Od 2013 roku już nie są. Przeszły pod kontrolę jednej instytucji, zwanej w skrócie KLIK. Od tamtej pory to KLIK decyduje o wszystkim. Można zaryzykować twierdzenie, że jest wszechpotężny. On daje pracę, on zwalnia.
Ich protest narastał powoli. Aż wybuchł na początku lutego w szkole średniej w miejscowości Miszkolc i rozlał się po kraju. Nauczyciele z tej szkoły jako pierwsi napisali petycję, którą podpisało 30 tys. ludzi, mieszkańcy wyszli też na ulice.
„Cały system edukacji jest w niebezpieczeństwie. Wszędzie jest chaos. Nauczyciele są zdesperowani” – pisali. Była też mowa o tym, że centralizacja jest zła, że się nie sprawdza. Że dzieci uczą się bezużytecznych informacji, że szkoła nie uczy ich myślenia. – Encyklopedyczna – tak mówi o niej cytowana w tym artykule Polka. - Uczniowie są zawaleni materiałem książkowym, a ich umiejętności nie są dostatecznie rozwijane tak, by sprostać wyzwaniom obecnych czasów - dodaje Gabor Horvath.
„Ten rząd traktuje uczniów jak niemyślące automaty, nie zezwala na kreatwyność czy krytyczne myślenie, a nauczycieli traktuje jak robotników na linii produkcyjnej, bez jakiejkolwiek niezależności”.
Część zmian na pewno można by uznać za sensowne. Na przykład podręcznik. Rodzice nie muszą martwić się zakupem. Podobno organizują to szkoły. Uczniowie przychodzą po wakacjach i mają przygotowane – płatne – wszystkie książki.
„Konieczność tych zmian argumentowano m.in. potrzebą wychowywania uczniów w duchu chrześcijańsko-patriotycznym”. Czytaj więcej
István Galló, szefowa jednego ze związków nauczycielskich tak mówiła podczas sobotniego protestu: „Zmiany dokonane przez rząd pozbawiły uczniów radości uczenia się, a nauczycieli – radości uczenia ich. Ten reżim konsekwentnie popycha do biedy całe pokolenie. Nasza cierpliwość się wyczerpuje”. Na manifestację przyszli nie tylko nauczyciele, ale też tysiące rodziców i uczniów. Cytowani przez media mówili, że boją się o przyszłość.
napisz do autora:katarzyna.zuchowicz@natemat.pl
