Balazs Gulyas to młody Węgier, który jesienią 2014 roku zorganizował olbrzymie protesty w Budapeszcie przeciwko zakusom rządzącego Fideszu na opodatkowanie internetu. Podczas weekendu był w Warszawie. Przyjechał specjalnie na manifestację KOD i wygłosił przemówienie. – Polski rząd nie powinieć iść śladem Orbana, bo to doprowadzi wasz kraj do rządów autokratycznych, cofnięcia się kraju w rozwoju, wzrostu ubóstwa, z czym sami mamy dziś problem na Węgrzech – mówi naTemat.
Jak wrażenia po wczorajszym dniu? Udały się manifestacje w polskich miastach?
Było świetnie. Polska ma długą tradycję demokratycznej opozycji. W latach 80. węgierska opozycja bardzo wiele się od was nauczyła. A dziś sytuacja u Was przypomina tę na Węgrzech. Jesteście na początku tej drogi. Uważam, że powinniśmy okazywać poparcie dla naszych demokracji
I przyjechał Pan do Warszawy ostrzec Polaków?
Podczas manifestacji powiedziałem, że jesteście na początku drogi, na której my jesteśmy od sześciu lat. Warszawa nie powinna stać się drugim Budapesztem. Przywódcy państwa polskiego powinni iść drogą swojej demokratycznej tradycji, a nie drogą działań niedemokratycznych, które w naszym kraju wciela w życie Viktor Orban. To nie jest dobry przykład! Jarosław Kaczyński i jego partia nie powinni iść jego śladem, bo to doprowadzi do rządów autokratycznych, cofnięcia się kraju w rozwoju, wzrostu ubóstwa, z czym sami mamy dziś problem na Węgrzech.
Viktor Orban rządzi od sześciu lat. Co się w tym czasie najbardziej zmieniło?
Mogę podać dane, które przytoczyłem podczas wystąpienia w Warszawie. Kiedy Orban doszedł do władzy, PKB Węgier było wyższe niż w Polsce, a teraz Polska nas przeskoczyła. W 2007 roku poziom ubóstwa w Polsce i na Węgrzech wahał się w granicach 18 procent. Dziś odsetek ten wynosi u nas 27 procent.
A media? Z tym był przecież ogromny problem. Były protesty w Budapeszcie, ale też UE patrzyła Węgrom na ręce, że ogranicza wolność słowa. Jak jest dzisiaj?
Oczywiście jest ustawa medialna wprowadzona przez Fidesz, ale były też inne rodzaje nacisku, mniej formalne. Chodziło o ogłoszenia firm skarbu państw, których jest przecież mnóstwo. Wszystkie trafiały do tylko do gazet, które są przyjaźnie nastawione do rządu. Dziś jest bardzo wiele gazet, zwłaszcza lokalnych, które w przeszłości były neutralne, ale dziś stały się prorządowe. Węgry to mały rynek, mniejsze media nie mają łatwo. Godziły się na to tylko dlatego, że zależało im na tych ogłoszeniach. To tzw. miękkie narzędzie wpływu. W takiej sytuacji rząd nie powie, że ingerował.
Dużo dziennikarzy straciło pracę? Jak teraz w Polsce?
Z rządowych mediów zwolniono setki osób.
Ogromna liczba.
Było kilka tur zwolnień. W 2011 zwolnili 900 osób, potem – 200, w 2015 – 177. A ostatnio – 129 osób.
Co jeszcze się zmieniło?
Z rzeczy, które mogą być bliskie Polakom, zmienili trybunał konstytucyjny. Prokurator generalny Węgier to były kandydat Fideszu do parlamentu. Nigdy o nic nie oskarża polityków Fideszu. Teraz na Węgrzech jest olbrzymi skandal bankowy z udziałem osoby powiązanej z Fideszem. Ale znowu. Nie ma powodu, by przeprowadzać dochodzenie. Na Węgrzech jest mnóstwo takich przykładów.
Dokonali centralizacji całego systemu edukacji, choć wszyscy poprzedni ministrowie edukacji byli przeciwko. Dziś na Węgrzech działa jedna instytucja, która powołuje dyrektorów wszystkich szkół w całym kraju. Nie działa to dobrze, ale nie chcą tego zmienić.
I Węgrzy już się do tego przyzwyczaili? Nie słychać o nowych protestach.
W przeszłości było wiele protestów w obronie mediów, potem przeciwko opodatkowaniu Internetu. Po naszych protestach w 2014 roku Fidesz stracił milion głosów poparcia. Wielu ludzi wtedy myślało: "Ok, mogą robić okropne media publiczne, mogą mieć na nie wpływ. Ale tylko Internet daje swobodę wypowiedzi. Tu mogę pisać, to co chcę". I gdy wzięli się za Internet, pojawił się strach, że rząd chce sięgać swoimi wpływami nawet tutaj. Wtedy tysiące ludzi wyszło na ulice. Ale ogólnie nie było takich silnych protestów, jak widzimy w Polsce.
Nie było silnych? U was jednego dnia protestowało 100 tysięcy ludzi!
Tak, ale tak było tylko raz. Inne protesty nie były tak silne. Nie mieliśmy też takiego wsparcia poza stolicą, które widać w Polsce, co jest bardzo ważne. Z naszej perspektywy naprawdę widać protesty nie tylko w miastach, ale i mniejszych miejscowościach. Na pewno są one bardziej widoczne niż był na Węgrzech.
Ale to Węgry mogą teraz stać się lekcją dla Polski? Macie już kilka lat doświadczenia z Orbanem.
Owszem, mogą być lekcją, ale tego, jak nie należy rządzić. KOD robi bardzo dobrą robotę. Powinniśmy protestować w obronie naszych wartości, naszego życia, bo może być jeszcze gorzej. Wielu ludzi na Węgrzech też mówiło: „Fidesz robi to, robi tamto, ale może być jeszcze gorzej. Zawsze może być gorzej”.
A teraz okazuje się, że nawet rodziny polityków mogą ubiegać się o publiczne kontrakty. To otwarta korupcja i nigdy nie spodziewaliśmy się, że coś takiego może mieć miejsce. Stąd moje główne przesłanie – manifestować, bo może być gorzej. A Polska w ostatnich tygodniach bardzo dobrze pokazała, że potrafi to robić.
Węgrów interesuje to, co dzieje się w Polsce? Mówi się o tym?
Niestety, sprawy zagraniczne nie znajdują się na czołówkach gazet. Ale tak, dyskusje trwają. W poniedziałek z samego rana mam umówione wywiady w prywatnych stacjach telewizyjnych i radiowych. Mnóstwo rozmów. Bo w Polsce dzieją się podobne rzeczy, jak u nas.