
– Polska wyszła dobrze na tym, że Lech Wałęsa miał w życiorysie ten obrzydliwy epizod – stwierdził Ludwik Dorn, były bliski współpracownik Kaczyńskich. Na antenie TVN24 argumentował, że nie byłoby porozumień sierpniowych, gdyby "czynniki decydujące" nie wiedziały o jego przeszłości. – Nie jestem pewien, czy gdyby na czele Solidarności nie stanął człowiek, który miał agenturalny epizod, to cała ta "impreza" skończyłaby się lepiej dla Polski – mówił.
REKLAMA
Zdaniem byłego marszałka Sejmu, nie dowiedzieliśmy się właściwie nic nowego, bo – jak powiedział – od 2008 r. wiadomo, że Lech Wałęsa poszedł na współpracę i że nie było to chwilowe załamanie. Przecież przynajmniej przez rok czy półtora roku ta współpraca była dość efektywna. – Potem osłabła z różnych powodów, a gdy w 1978 r. Wałęsa zaangażował się w działalność Wolnych Związków Zawodowych, SB próbowała do współpracy powrócić, ale Wałęsa powiedział "nie" i pogonił funkcjonariuszy. (...) Nie ma żadnych przesłanek, by sądzić, że ktokolwiek sterował Lechem Wałęsą, że jako prezydent był na smyczy. Po prostu nic na to nie wskazuje (...) Nie ma żadnych przesłanek, by dokonywać daleko idącej rewizji historii po 1978 r., jeśli chodzi o Wałęsę – ocenił.
Dla Dorna nie było zaskoczeniem to, że Kiszczak przetrzymywał akta: – Różni ludzie z odpowiednich szczebli SB część archiwów sprywatyzowali w ramach polisy ubezpieczeniowej. O taką polisę, a nie o wpływy polityczne czy udział w tej wielkiej grze chodziło Kiszczakowi – stwierdził były parlamentarzysta.
źródło: TVN 24
Napisz do autora: manuel.langer@natemat.pl
